-Może Książe miał po
prostu jakiś fetysz małych stóp? Albo był tak zafascynowany inteligencją
Kopciuszka, że nie zwrócił uwagi na twarz?
-Jeny, jesteś jeszcze
na tym etapie, że w to wierzysz?
-Już nie.
A chciałabym. Ale już nie wierzę. Może dopiero od niedawna,
ale nie wierzę w szczęśliwe zakończenia, księgarnie i pikniki. Mogę tego
chcieć, ale nie wierzę, że coś takiego mi się przytrafi. Nie wierzę, że poznam
kogoś takiego.
Wiedziałam, że tak będzie. Cała moja wiara została włożona w
jego ręce. Włożona jednym słowem. Przyjdź.
Wiedziałam, że jeśli nie przyjdzie stracę swoją wiarę. Wiedziałam, że chodzi o
coś większego, bardziej cennego niż złamane serduszko. Straciłam swoją wiarę.
Wiarę małej dziewczynki, która marzy o poznaniu chłopaka z taką biblioteką jak
w Pięknej i Bestii; która marzy o odwadze Belle by mogła dostrzec księcia w
bestii. Wiarę w miłość od pierwszego wejrzenia bez żyli długo i szczęśliwie, bo
już nie mam 5 lat, tylko prawie 25. Wiarę, że pocałunek prawdziwej miłości jest
w stanie zdjąć każdą klątwę. Wiarę, że warto próbować, że czasem trzeba coś
poświęcić, zaryzykować. Wiarę w pierwszy magiczny śnieg, który jest idealny na
pierwszy pocałunek. Wiarę w połączenie dusz. Wiarę w rozumienie się bez słów.
Straciłam wiarę.
Mogę widzieć te rzeczy, mogę widzieć i wierzyć w świąteczne
cuda. I widzę. Widzę cuda, widzę miłość i siłę, zjednoczenie. Ale nie wierzę
już, że i mnie to kiedyś spotka. Mężczyzna, który chowa się w szafie, zabrał
moją wiarę małej dziewczynki. Zabił sporą część wewnętrznego dziecka. Zabił
moją, może czasem naiwną, romantyczną stronę. Chociaż czy mogę go winić?
Mogłabym obwiniać i tego, który nie żyje. Mogłabym obwiniać los, że jednego i
drugiego poznałam być może za późno. Niczyja wina, że ten po prostu
zrezygnował, a tamten umarł. Łatwiej wybaczyć śmierci niż ludziom. Ale przecież
gdyby żył, moje serce być może pękałoby jeszcze bardziej. Egoistycznie myślę,
że to sprawiedliwe. Ani ja go nie mam, ani ona. Śmierć jest łatwiejsza. Dlatego
zapominam, że oboje kochali kogoś innego. Nie tylko Mężczyzna, który chowa się
do szafy. W głowie odnajduję słowa ich obu, tak podobne, choć różne. Słowa
mówiące o tym, jak wspaniała/okropna jestem, o tym, że znajdzie się ktoś, kto
doceni moją miłość, kto będzie miał jej równie dużo dla mnie i jak sama wiele
potrafię dać. Potrafiłam uwierzyć słowom napisanym przez śmierć. Nie wierzę
słowom pisanym tchórzostwem. Przez to i
te pierwsze stają się bez wartości, i tym pierwszym już nie wierzę. Nie wierzę
we wszystkie znaki ukryte na moim ciele, mówiące o tym, że przecież wyjdę za
mąż. Być może to prawda. Ale nikt nie zagwarantuje mi szczęścia. Nie wierzę, że
poznam męża w księgarni. Nie wierzę, że na pierwszą randkę zaprosi mnie na
piknik, mimo że nic o tym nie powiem. Nie wierzę. Nie wierzę, że znajdę
mężczyznę, który zrozumie mój wewnętrzny księżyc i jego cykle.
Och, bo doszłam do pewnych wniosków. Walcząc z PMSem,
stwierdziłam, że rządzą nami hormony. Albo raczej przypomniałam sobie, że tak
jest. W codziennej bieganinie łatwo zapomnieć o swoich naturalnych cyklach. I
potem leżysz w środku nocy i zastanawiasz się czemu nie możesz spać, czemu boli
cię głowa i czemu po pracy masz siłę żeby posprzątać całą chatę, a na drugi
dzień ryczysz bez powodu. Comiesięczna walka. Rozstrojenie. Nawet nie wszystkie
kobiety są w stanie to zrozumieć, a co dopiero faceci! Wszystkie wiemy, że
wtedy nikt nie ma prawa się na nas obrażać za to, co mówimy, tylko trzeba
przynieść czekoladę i otulić kocem. Coś złego jest w tym, że chce faceta, który
rozumie to jak Frida? No dobra, o to może być trudno. Ale w momencie, gdy
siedzę wkurwiona w pracy i nie wiem czy chce mi się ryczeć czy śmiać i marudzę,
a w odpowiedzi dostaje smsa „zrobić ci banany w czekoladzie?” to uświadamiam
sobie, że niczego więcej właśnie nie potrzebuję. I że każdy facet powinien
reagować w ten sposób. Może trzeba zrobić im jakiś kurs czy coś? Albo ja mam
wygórowane oczekiwania? Przecież tak często to słyszę…
Możecie mówić, że w końcu dorosłam, bo przecież takie rzeczy
się nie dzieją. Że to lepiej dla mnie, bo zostałam pozbawiona złudzeń. Że mogę
poznać „normalnego” chłopaka, bez wygórowanych oczekiwań. Nieprawda. Nie chcę
poznawać nijakiego faceta, którego nieobecność zauważa się po dwóch dniach.
Księcia z bajki też nie chcę. Chcę magii. A jeśli nie mogę jej mieć, to nie
chcę nic.
A jaki fajny facet chciałby mnie? To już inna sprawa. Inteligentny
facet, którego chce, pragnie inteligentnej kobiety, którą nie jestem. Zresztą,
serio, nikt nie jest na tyle głupi, żeby się wplątywać w jakieś relacje ze mną.
Znaczy jeśli jest głupi to nie ma i tak na to szans. Ale jaki facet by się
godził na zamykanie w złotej klatce, życie według moich zasad i marzeń i
cudownej romantyczno-pierdzącej wizji? Żaden. Nic dziwnego, że uciekają lub
umierają. Nie nadaję się do związku, więc może i lepiej, że utraciłam swoją
wiarę? Może jak nie ma się nic to niczego się nie oczekuje? Będę unikać
facetów, przyjmować na klatę żarty o tym, że mogłabym sobie kogoś znaleźć,
chociaż nikt się nie dziwi, że żadnego nie mam. Nie będę wierzyć, że stać mnie
na coś więcej niż portal randkowy. Bo to nieprawda. Bez w wiary w piknik, nie
wierzę w nic więcej.
A im bliżej świąt, tym bardziej ulatnia się mój świąteczny
nastrój, który, o dziwo, w tym roku odczułam bardzo mocno. Ale może utracając
jedną magię, drugą się aż przecenia? Może świątecznym klimatem chciałam
zastąpić dziurę jaka została, już nie tylko w sercu, ale i w duszy? Przesunęłam
już nieco termin wyjazdu. Obawiam się przesunięcia terminu powrotu. Bo część
mnie tego chce. A część boi się, że zostanie zmuszona przez los. Nawet
prezentów nie mam. Pojadę się najeść i wrócę.
Głęboki oddech. W końcu doczekałam się Yule. Będzie jaśniej.
Będzie lepiej. Nawet bez magii. Nawet bez mojej wiary. Bo mam inną magię i to
musi mi wystarczyć. Ale o tym innym razem. A może i w ogóle? Któż to wie.
Wesołych Świąt tym, którzy je obchodzą, bez względu na to w
jaki sposób. Świąt bez rozczarowań, o. Spokojnych. Udawajcie, że nie widzicie
tych małych zielonych pączków na drzewach, jakby miała przyjść wiosna.
Udawajcie, że nie wiecie, co się z nimi stanie, gdy przyjdą mrozy. Ubierzcie
jednokolorową choinkę i udawajcie, że podobają wam się nietrafione prezenty. Albo
cieszcie się jak dzieci i nie zamieniajcie się w Grincha. Co tam chcecie.