Co to był za dzień! Niby zwyczajny, niepozorny dzień. Miło
spędzony jak inne, gdy się czytało książki w parku lub w innym jadło się
śniadanie. Takie zwykłe dni podczas, których uśmiech nie schodzi z twarzy, bo
babskie plotki przy robieniu pizzy na to nie pozwalają. Dzień upalny, ale nawet
to aż tak nie przeszkadzało. Szybki obiad w postaci kebaba zjedzonego w parku,
bo trzeba było skryć się w cieniu. Marzenie o zimnym piwie w oczekiwaniu na
koncert. Bo wybrałyśmy się z Fridą na koncert JÓGI – dwóch młodych,
utalentowanych chłopaków. Stwierdziłyśmy, że możemy pójść trochę wcześniej i
wypić jeszcze piwo nad Wartą.
Gdy tylko zasiadłyśmy nad rzeką, oczywiście w cieniu, wypiłyśmy parę
łyków piwa, podeszło do nas dwóch kolesi. Zbieramy
kasę na bilet, bo wracamy z Woodstocku i utknęliśmy w Poznaniu! Nie
mogłyśmy powstrzymać się od śmiechu, bo, cóż, trochę im się ta podróż
przeciągnęła. Ale znalazły się jakieś drobne. Byli tak wdzięczni, że chcieli
zrobić nam masaż stóp. Na szczęście fridowe mam
męża rozwiązuje takie problemy. Gdy odeszli, stwierdziłyśmy, że jednak mamy
za dużo piwo i nie zdążymy tego wypić do koncertu. Zawołałyśmy ich z powrotem i
oddałyśmy jedno piwo. Jak już dostali browara to postanowili dotrzymać nam towarzystwa.
Na szczęście nie na długo. I nie zrozumcie mnie źle, byli sympatyczni, totalnie
rozjebani, ale na dłuższą metę to pewnie męczy. Odnaleźli swojego zaginionego
kumpla i poszli, zostawiając numer telefonu. Tak na wszelki wypadek, jakby się
coś działo – mamy dzwonić! Przez cały czas, latały koło nas osy – no tak,
słodkie piwo i jakoś niefortunnie usiadłyśmy koło śmietnika. Wiedziałam, że nie
mogę się odganiać, ale ciężko tego nie robić jak takie małe gówno lata koło
ryja! Frida zaczęła swój wykład o osach i o tym jak lubią alkohol i że tak
naprawdę nie chcą mi nic zrobić tylko chcą się napić mojego piwa. I tak
zrobiłyśmy imprezę os… Do reklamówki wrzuciłyśmy puste puszki, wylałyśmy tam
trochę piwa, a osy aż zacierały nóżki z radości. I już nie próbowałam się
odganiać, gdy jedna z nich, usiadła na mojej puszce i spijała piwo, kręcąc przy
tym dupką. I tak zostałam pijącą z osami. Bo to jednak całkiem spoko ziomki są!
Tylko lubią się czasem najebać.
Cudem znalazłyśmy jakieś miejsca na koncercie, dosyć
kiepskie, więc marudziłam. Frida postanowiła kolejny raz uratować świat i
upolowała dwa leżaki, dzięki czemu mogłyśmy przenieść się bliżej sceny, no i było
nam wygodniej. Chłopaki z JÓGI grali świetnie. Po którymś kawałku zapytali jak
się bawimy- wszyscy zaczęli klaskać, a ja krzyknęłam, że zajebiście. Frida
zastanawiała się czy nie wyszła na sukę po tym jak jeden z chłopaków życzył nam
miłego piątku, a ta poprawiła go na czwartek. Wyszło zabawnie, oczywiście, ale
cóż, trzeba przecież przeżywać, że się jest suką! Gdy skończyli grać, brawa nie
ustępowały. Frida zaczęła krzyczeć, że mają zagrać jeszcze jeden kawałek, ja do
niej dołączyłam, później krzyczało już to o wiele więcej osób. Wrócili więc na
scenę, trochę zaskoczeni i zawstydzeni. Przyznali, że nie byli na to
przygotowani, więc my, publiczność, mamy wybrać jeden kawałek, z tych które
grali. Ostatecznie zagrali dwa! W trakcie ostatniego zgarnęłam (ponoć)
spojrzenie nr 1 od pewnego przystojniaka. Nie powiem, że bym się nie podjarała.
Chociaż później bardziej bawiła mnie zazdrość Fridy.
-Przecież masz męża!
-No i co?! I tak chce
się zgarniać same jedynki!
Cóż, kobieca próżność! Ostatni kawałek dobiegł końca.
Wokalista podziękował za miły wieczór, więc musiałam wydrzeć ryja, że my
również. Gdy mówił, że ma nadzieję, że jeszcze tutaj zagrają to Frida
krzyknęła, że my też. Wtedy już w ogóle się zawstydzili, co było urocze. Zostałyśmy
na jeszcze jedno piwo, żeby obczaić przystojniaka od spojrzenia, ale chwilowej
obserwacji, stwierdziłyśmy, że nie jest wart tych ośmiu złotych wydanych na
piwo. Nie, nie okazał się nagle brzydki!
Wracałyśmy do domu, zastanawiając się jak skończyła się
impreza os. I płakałyśmy ze śmiechu wyobrażając sobie osy tańczące disco. Więc
i my zaczęłyśmy tańczyć, nie zważając na ludzi. Zresztą, jakbyśmy na to
patrzyły to nie przytulałybyśmy się do drzewa! Co było bardzo przyjemne i
mogłabym tam zostać całą noc. W sumie, w ogóle nie chciało mi się wracać. Była
taka fajna noc, że aż się chciało coś jeszcze porobić. Pewnie dlatego
zrezygnowałyśmy z tramwaju i poszłyśmy trochę naokoło, posiedziałyśmy chwilę
mocząc nogi w fontannie i naszła nas ochota na kolejnego kebaba – tego najlepszego,
bo przecież to zwieńczenie nocnego powrotu do domu i delikatne przedłużenie
nocy, gdy na drugi dzień trzeba iść do pracy. Okazało się, że nie można płacić
kartą, a nie miałyśmy już przy sobie gotówki, więc zasmucone wyruszyłyśmy w
dalszą podróż. Ostatecznie stwierdziłyśmy, że wyszło nam to na dobre, bo
przecież nawet głodne nie byłyśmy…
Wpadłyśmy do mieszkania tanecznym krokiem, a zdziwiony W.
patrzył na nas i pewnie się zastanawiał jak bardzo przesadziłyśmy z alkoholem.
To był dobry dzień. Kolejny, podczas którego powtarzałam jak
bardzo lubię tu mieszkać. Kolejny, gdy uśmiech nie schodził z twarzy, a nawet
jak z niej znikał to zostawał w środku. Zwyczajne dni, podczas których nie
dzieje się nic i dzieje się wszystko. Kolejny, w którym do głowy przychodzą
nowe, dziwne pomysły. Gdy żal wracać, bo przecież mamy swoje teledyski do
zrealizowania. Gdy chce się więcej, bardziej, wbrew rozsądkowi. Gdy przybija
się piątki, obcym ludziom mijanym na ulicy. Gdy śpiewa się z żulami i przytula
kolejne drzewa. Gdy upija się osy i można delektować się trawą pod bosymi
stopami. Nawet w mieście to wystarcza. I komplement od wstawionego pana wydaje
się być najwspanialszym na świecie. Taki to był dzień. Wieczór.
Kocham tu mieszkać! No
dobra, gdyby nie wy, to pewnie nie byłoby tak fajnie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz