Miłość od pierwszego wejrzenia. Od pierwszego wspólnego znaku – ojej też uwielbiam ten film!, to moja ulubiona ulica!, zobacz, zobacz ile motyli w tym klipie.
Czy to naprawdę jakieś znaki czy jednak wciskamy je w siebie na siłę, jak niepasujące do siebie puzzle? Chcemy przekonać siebie i wszystkich dookoła, że to coś wyjątkowego, bo och te wszystkie symbole, ile się zgadza, ile pasuje! Nagle 14 sierpnia przewija się wszędzie, nagle wszystko napisane jest w języku niemieckim. Przeczytane te same książki wznoszą nas do chmur.
A różnice? Och, tego nikt nie zauważa! Nie ma żadnych różnic, to nieistotne, ważne to, co chcemy widzieć. Tak, mój były też robił takie rzeczy i w ogóle mnie nie rozumiał; to zupełnie jak moja była! Najważniejszy wspólny mianownik co? Ale czy to wystarczający symbol? Ktoś umarł, ktoś złamał serce, ktoś złamał życie – i oto jesteś tu, stworzony tylko dla mnie. Przecież wszystko to działo się po to, żebym mogła cię spotkać. Geez, nawet Kopaliński o tym napisał! A kto jak kto, ale gościu się znał na rzeczy, prawda?
Te wszystkie białe króliki, liski i kruki. Och, kruki, których wypatruje się w każdym wróblu. Te wilki biegające nie tak daleko, ale wcale nie blisko. Biegające po twoim sercu tam i z powrotem, że zapominasz… Zapominasz, że nie o takie wilki chodziło. Nigdy o to, hej! To nie ten symbol. To nie symbol tej miłości, przestań grzebać.
Może pogrzeb za to za zamkniętymi drzwiami Sinobrodego. Co, ten symbol ci się nie podoba? Ha, ha, przykro mi bardzo. A może wolisz prawdziwy pogrzeb? A nie, tego nigdy nie było. Tak jak blond włosów splątanych z ciemnymi lokami. Ale przepraszam, przecież symbole wyraźnie mówiły, że to właśnie to. Że wyglądacie jak ta para z tamtego zespołu. Och jak się wszyscy śmiali. Ty też się śmiałeś, ale czy na pewno? Czy w twoim żołądku nie przewijało się już stadko motyli? Oczy się szkliły i udawałeś, że nie, ale nadzieja z każdym dniem była coraz większa.
Ej, hej, hej! Zobacz, ha, ha! Też mam nierówno z głową. Idealnie do siebie pasujemy, prawda?
Noooo… Nie. Znaki, symbole może wydają się urocze. Zwłaszcza na początku. Ale czy są czymś innym niż tylko wmawianiem sobie, że to, co czujemy jest czymś wyjątkowym? Że nigdy przedtem i nigdy potem? Tak bardzo chcemy w to wierzyć, że chwytamy się każdej… cóż, różowej chmurki. Ale właściwie po co?
Zabiorę cię na piknik.
Domyślił się! To ten jedyny.
Ha, ha, ha.
Przykro mi, nie.
Nic tego nie zmieni. Szukamy szczęścia może trochę na siłę. Trzymamy się uparcie tych drobnych rzeczy, bo wiemy, że to jest krótkotrwałe, że w każdej chwili może się rozkruszyć jak zaniedbany ząb. Bo w przeciągu całego życia to tylko chwile, drobne, malutkie chwile. Może będziemy je później wspominać z sentymentem. Płakać lub uśmiechać się na widok
spadających gwiazd, na szczególne daty w kalendarzu, na śnieg pokryty popiołem, na Ryjki i Włóczykije, na przelatujące sowy i nietoperze, na koncert Akurat Tego Zespołu i Tamtego też, na okryte złą sławą Kościoły, na niepomalowane wciąż paznokcie, na jeziora i ulice, na tidala bo leci akurat Ten kawałek, na Tamtą dzielnice i na To mieszkanie, na balkony i papierosy, na rzekę i jednorazowe grille, na okulary w kształcie serc, na ścięte włosy, na koty i góry, na księżyc, na nietrafione książki, kiepskie i dobre wiersze, zapisaną krzywo kartkę, na telefon na którym nigdy nie pojawi się Ten numer ani Tamto nazwisko, każde imię na A., na świeczkę, na plamy na stopach bo przypominają tamte na nogach i smarujesz je tą samą maścią, na kłamiące dłonie, zdradliwe spojrzenia.
Skrzywisz się lub nie na zapach podobnych perfum.
Co jeśli te wyczekane, wygrzebywane zewsząd symbole w końcu cię złamią? Nadal chcesz się ich doszukiwać?
Zawsze.
Już nie.