czwartek, 20 lutego 2014

I can't remember to forget you

Tak bardzo byłam pewna tego jak będę się czuć w okresie walentynkowym. I właściwie miałam rację. Chociaż nie. Czułam się gorzej niż przewidywałam. Dwa tygodnie wcześniej myślałam, że to będą (w końcu) fajne walentynki. Byłam tego pewna tak bardzo, że nie dopuszczałam do siebie innej opcji, która niestety nastąpiła.
Alkohol ukoił ból (na chwilę). Rozweselił umierające z bólu ciało. Gdy chwiejnym krokiem wracałam do domu, czując zimny wiatr i zaciągając się papierosem, podziwiałam pełnię księżyca - pomyślałam, że to cudowny prezent dla takiej osoby jak On. Żałowałam, że nie mogę Mu o tym powiedzieć. Te kilka metrów spaceru trwało za krótko, aby pozbyć się pędzących myśli, nad którymi nie nadążał mój pijany umysł. Cisza nocy, parę żółtych kwadracików na szarobetonowych (niby)domach i chciałam iść bez końca. Zasypiałam z rozczarowanymi oczyma, prawie na siedząco, z dolegliwością w żołądku i ze łzami w sercu; kurczowo trzymając telefon, który imitował Jego dłoń.
Teraz patrzę czule na piksele składające się w Jego twarz i próbuję nie myśleć, nie analizować. Nie wiem nic i nic nie rozumiem. Nie wiem czego chcę i nie wiem czego On oczekuje.
Patrzę na pudełko w kształcie serca i czuję jak łzy napływają mi do oczu.
Zapomnieć czy walczyć?