środa, 30 grudnia 2020

To (jeszcze) nie jest podsumowanie roku

 Rodzinne święta były okupione atakiem paniki, a wyjazd - wyrzutami sumienia. Żyję w ciągłym rozkroku pomiędzy Tam i Tutaj. Pomiędzy zgrzytami pod żebrem, nie zgrywają się z marszczeniami mózgu. W żyłach węże, dawno wypełzły z serca - tam ciągle baobab. Węże rozeszły się po całym ciele, oplatają mózg, szyję. Nie mogę oddychać. Nie mogę myśleć o niczym innym, gdy tak bardzo chcę myśleć o kimś innym, chociaż mi nie wolno. Wolę tak, chociaż nie wychodzi. Za dużo węży, zatruły mój umysł. Zaraz będę nimi rzygać - nie będzie ich przez to mniej, to na pewno.

Może jakoś brakowało mi ludzi, może nie tych konkretnie, może nie tam. Może potrzebowałam ich, żeby wyrwać się z pułapki własnej tęsknoty. Żeby nie popaść w obłęd, tak do końca. Porozmawiać z ludźmi, czuć ich zapach, słyszeć śmiech. A gdy siedziałam między nimi, szukałam chwili by uciec i móc myśleć, rozmyślać. Węże domagały się uwagi, rozpychały się po moim ciele, a ja chciałam je nakarmić. Gdy rzucałam im resztki ze stołu - rozrastały się jeszcze bardziej, zatruwając więcej i więcej. Niedługo moje spojrzenie będzie trujące.

(po prostu pójdź na terapię)

No bo cóż innego? Z każdej strony zamknięte drzwi. Gdy je otworzę - węże i pewnie coś jeszcze. Wolę nie myśleć co. Wypełzną już daleko poza mnie. Oplotą cudze ciała i serca, wejdą do płuc. Swoim ciężarem wpędzą wszystkich do grobu, wrzucą do samego centrum ziemi i spłoniemy na wieczność. Czy nie tak ma to wyglądać? Czyje grzechy wtedy liczyć czy może będzie kumulacja? Taki gówniany totolotek. No bo cóż innego?

Nie wiem czy mogę pozwolić sobie na łzy i czy mogę łączyć z nimi alkohol. Mały kolorowy plasterek, który powstrzyma tylko jedną kroplę trucizny. Potem drugi. Wystarczy chyba na kilka lat. Kręcę się wokół tej myśli. Węże zjawiają się, przychodzą jak ćmy do ognia (tak, tak, to jest moment, w którym można się zaśmiać), zajmują wygodne pozycje i czekają na opowieść. Daję im ją, a one, jak zawsze, zmieniają zakończenie. Ciągle jedno. Zawsze to samo zakończenie, choć z różnymi wariantami. Czuję jad już pod paznokciami, to niedobrze - palce będą chciały pisać.

Baobab przebija się przez żebra. To chyba koniec. Czy to będzie częścią 2020? Nikt się nie śmieje. Odbijam się od ścian swojego umysłu, krążę wężami po ciele. Jakim cudem ta konstrukcja jeszcze się nie zawaliła? Zachwiała się lekko przy podmuchu niechcianego oddechu. Unik, gdy na plecach poczuła dotyk innego ciała. Bez mrugnięcia okiem, uśmiech na twarzy. Najlepszą aktorką tego roku zostaję ja. Oklaski. W nagrodę poproszę brak takich sytuacji w nowym roku. Nie mam miejsca na nowe węże. Rozrywają mi skórę. Już dawno zapomniały o zazdrości. Chociaż i takie zawsze tam będą. Skorupa pęka. Czymś na pewno da się ją załatać. Muszę tylko ochłonąć i nie robić głupstw. Nic nie mówić, wyłączyć internet, zatonąć w wyrzutach sumienia, że jestem Tutaj, a nie Tam. Zwłaszcza, gdy Ona sama tonie.

Wszyscy toną jak na jebanym Titanicu. Czasem trzeba skoczyć na główkę. O ile nie zabijesz przy tym kogoś innego. Spróbuję zaprzyjaźnić się z wężami, nikt nie jest bliżej mnie. Węże i muzyka zapętlana za często.




wtorek, 8 grudnia 2020

Hokej nie gwłaci

 Czas na kolejną (nie)recenzję. Tym razem mini serial dostępny na HBO GO - Miasto Niedźwiedzia, nakręcony na podstawie książki o tym samym tytule. Taki tytuł nic nie mówi, a z różnych opisów można wywnioskować, że jest jakaś dziewczyna, są mężczyźni i jest Szwecja - bo właśnie ram rozgrywa się akcja. Jak możecie się domyślać po tytule mojego postu, będzie gwałt i szczerze mówiąc, nie jest to żaden spoiler. Możecie się o tym dowiedzieć chociażby z kanału @kasia_coztymseksem na Instagramie. Zresztą bardzo polecam, bo Kasia mówi dużo mądrych rzeczy, bez tabu. Ostatnio wypuściła także aplikację Co z tym seksem - możecie pobrać na telefon i poczytać. Są bezpłatne artykuły, ale też takie, za które trzeba zapłacić, jeśli chce się przeczytać. W artykule o czymś takim jak świadoma zgoda (bardzo ważny temat) też jest wspomniany ten serial. To tyle słowem wstępu.


Jak wspomniałam wcześniej, akcja rozgrywa się w Szwecji, w małym miasteczku Björnstad, do którego, po latach, z Kanady wraca były zawodnik hokeja. Rodzina zmaga się z żałobą po śmierci najmłodszego dziecka - nie jest wyjaśnione, co się dokładnie stało. Cały serial zbudowany jest na motywie hokeja właśnie, więc jest duża dawka testosteronu, sportowych emocji, które udzielają się też rodzicom zawodników. Typowe kibicujące mamy i typowi wymagający tatusie. Trochę tu możemy poczuć amerykański klimat, są problemy, drużyna wygrywa, super, wszyscy się cieszą.

W nienachalny sposób jest też pokazany problem imigrantów i to jaką czasem muszą płacić cenę za to, że nie są "u siebie". 

No i jest gwałt. Impreza po meczu, nastolatki, alkohol, wiadomo. No i tutaj pojawiło mi się skojarzeniem z netflixowym serialem 13 Powodów. Biały bogaty dzieciak gwałci nastolatkę i nie ponosi konsekwencji, tylko dlatego, że jest bogaty. Tutaj, Maja, zgwałcona dziewczyna, mówi koleżance co się stało, ostatecznie też rodzicom. Możecie się domyślać, że poza rodzicami, mało kto jej wierzy. Sam ojciec ma moment zwątpienia. Zdenerwowany na całą sytuację, na samego siebie, obwinia... hokej. I wtedy padają słowa: "Hokej nie gwałci. Broń też sama nie zabija". To takie proste, prawda?

Łatwiej byłoby żyć w świecie, w którym takie rzeczy byłyby oczywiste. W świecie, w którym to nie ofiara musi nadal się bronić przed różnymi atakami. Bo była pijana, bo "kleiła się" do chłopaka, bo sama chciała iść z nim do pokoju. Czy to wystarczy, żeby zasądzić, że nie było żadnego gwałtu? Bo sama poszła? Tu możemy wrócić do świadomej zgody. 

Abstrahując od tego, jak było w serialu - jeśli dziewczyna/kobieta, godzi się żeby wyjść z imprezy z facetem to oznacza, że sama jest sobie winna? Jeśli poszli do pokoju i sama zainicjowała seks to już nie ma mowy o gwałcie, nawet jeśli w trakcie zmieniła zdanie? Bo kogo obchodzi, że mogła zmienić zdanie, sama chciała! Ale mamy prawo zmienić zdanie, zawsze. Jeśli ktoś je ignoruje - to jest to gwałt. Wiele osób mówi, że to mocne słowo, a ponoć kobiety tak bardzo lubią nim szastać i niszczyć życie mężczyznom. Ale mężczyźni też są ofiarami gwałtu i wierzę, że jest im o wiele trudniej o tym mówić. Należy pamiętać, że gwałt to jest coś, co ciężko udowodnić, zwłaszcza, gdy "rozmyślamy się" w trakcie. Tylko nie możemy się godzić na wszystko, tylko dlatego, że to od nas wyszła inicjatywa. Możesz mieć ochotę na seks oralny, ale nic poza tym. To nie jest otwarte zaproszenie na zasadzie "rób ze mną co chcesz".

Jeśli oglądacie serial bez minimalnego pojęcia na temat świadomej zgody to możecie myśleć, że sprawa jest skomplikowana, dla tych co nie wiedzą, co się dokładnie wydarzyło. A wiedzą tylko trzy osoby. Oraz jak świetnie się ma kultura gwałtu, gdy łapiecie się na myślach: mogła nie pić, mogła tam w ogóle nie iść, faktycznie się do niego kleiła. Czy to wystarczające powody żeby kogoś zgwałcić? Oczywiście, że nie. Dlatego tak ważne jest, aby rozmawiać o świadomej zgodzie. Żeby rozmawiać w ogóle.


Serial nie zrobił na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, pewnie przez skojarzenia innymi podobnymi produkcjami. Ale to nie jest najważniejsze. Dopóki będziemy wierzyli oprawcy zamiast ofierze, dopóki kultura gwałtu nie przestanie istnieć - takich seriali powinno być jak najwięcej. 

Czy jest dobre zakończenie? Zależy dla kogo. I zależy co oznacza "dobre". Mam wrażenie, że w takiej sytuacji nikt nie może mówić o szczęśliwym zakończeniu. 


***


Gwałt

Ile razy myślałaś, że coś jest nie tak

i jak szybko ganiłaś się za te myśli?

Bo przecież nie bolało aż tak.

A musi boleć, prawda?

Tak mówią. Że wtedy się liczy.

Gdy boli i jest brutalnie.

Z kimś obcym, gdy masz za krótką sukienkę.

Inaczej to nie to.


Za mocne słowo.

Zniszczysz komuś życie.

Nic nie mów, nie możesz.

Nie mówisz, bo Oni i On.

Nie mówisz, bo byłaś pijana, więc to twoja wina.

Twoja wina, twoja wina,

zawsze twoja wina.


Nie możesz użyć tego słowa,

gdy chwilę wcześniej pieprzyliście się

jak gdyby nigdy nic, jak gdyby nigdy nikt.

Skąd mógł wiedzieć, że więcej nie chcesz?

W tym stanie upojenia nie mógł wiedzieć.

Wybacz mu, że nie zauważył

(że nie dajesz znaku życia).

Przecież na pewno zgodzisz się na seks analny.


Nie oponowałaś, czyli chciałaś żeby kontynuował.

Na pewno ci się podobało.

Nie musiał pytać,

faceci czują takie rzeczy.

Nic się nie stało, nic nie mów.

Twoja wina, twoja wina,

zawsze twoja wina.

czwartek, 3 grudnia 2020

Wyprawa na księżyc - (nie)recenzja

Wyprawę na księżyc możecie obejrzeć na Netflixie. Całkiem ładna baja, ale takie 6/10 raczej. Tak na chłodno, bo jakbym miała oceniać emocjami to byłoby to 9/10, bo były momenty, że zryczałam się jak głupia. 
Baja, jak baja, trochę śpiewają, trochę śmieszków, trochę smuteczków. Całkiem ładnie się paczy, chociaż są gorsze momenty.
Ogólnie tak: mamy sobie nastolatkę, która wierzy w boginię żyjącą na księżycu i chce udowodnić, że ona faktycznie istnieje - brzmi spoko, nie? To idźcie oglądać, bo będą spoilery.


***


Otóż zaczynamy od tego, że jest sobie rodzinka gdzieś w Azji: mama, tata i dziewczynka. I ta mama opowiada o wspomnianej wcześniej bogini, że tam sobie żyje na księżycu, bo jest nieśmiertelna, a jej ukochany został na ziemi, bo chuj wie dlaczego właściwie, a ona tam codziennie tęskni. I oczywiście nie mogła normalnie opowiedzieć, tylko musiała śpiewać. A gówniara widać, że zna historię na pamięć, bo śpiewają razem. No i sobie rośnie, więc wtajemniczają ją w swój biznes, czyli pieczenie ciasteczek księżycowych. Młoda tam ostro trzaska te ciasteczka i sprzedaje, w ogóle ma dobrą nawijkę to interes się kręci. Ale z czasem matka coś taka niewyraźna się robi i już wiecie, że oho, pewnie umrze. I tak się dzieje, ale przed śmiercią daje młodej słodkiego królisia i w tym momencie płaczę pierwszy raz, bo wiecie tak jej dała, bo wiedziała, że umrze. A młoda się ucieszyła, ale nie tak jak gówniaki w bajkach się cieszą, tylko z takim niedowierzaniem "jak to, to dla mnie ten króliś?" i to było tak bardzo realistyczne i właśnie też z tego powodu płakłam, co nie. No i matka umarła, smuteczki, ok. 

Jest cztery lata później, biznes się kręci równo, młoda też w szkole ładnie zapierdala, po szkole rozwozi ciasteczka. Zapierdala na rowerku do panów budowlańców, a oni nie no młoda, dzisiaj to może dej ze cztery. A cwaniara mówi, a tam cztery weź może czternaście, albo czterdzieści i im wciska te ciasteczka to oni biorą, bo co, dziecku odmówią? No nie. I się rozejrzała, że co oni właściwie budują i łoooooo robią torowisko dla superszybkiego pociągu, który nie potrzebuje kół, bo zapierdala na polu elektromagnetycznym. A oni przytakują, tak, tak, to właśnie to, mhm. A do siebie mówią: stary wiedziałeś, że to tak działa? Tak, tak wiedziałem. Nie no, tak serio to nie. I śmieszki, że nie wiedzieli hehe. I to jest bardzo ważna scena, ale jeszcze o tym nie wiecie, więc trochę wyjebanko, co tam panowie robotnicy wpierdalający ciasteczka.
Zbliża się festiwal księżyca, więc ciasteczka się rozchodzą jak świeże bułeczki, a może nawet bardziej. Stary jakiś nietęgi chodzi, coś gówniarę zagaduje, ale ta niby taka zalatana, nie ma czasu, a tu rodzinka się schodzi o tu coś, wiecie. Widać, że chce jej powiedzieć coś ważnego, ale przecież musi być dramatyzm, więc los im nie pozwala odbyć tej rozmowy. Ale chuj tam, Stary idzie na całość i przyprowadza do chaty nową duperkę. O kuuurła, ale odjebał teraz. Typiarę wpuścił do kuchni, gdzie mamunia ciastka kręciła i ona tam jest w tej kuchni, ta duperka nowa. I do młodej hehehe dzień dobry hehe. Stresuje się jakby z jakimś królem gadała, ale wiecie, gówniak jej nowego fagsa, i to nastolatka, no przejebane. Od razu jej wpsółczujesz, ale i nie lubisz, bo jak to Stary se już znalazł. Dopiero cztery lata minęły, co on odpierdala. No i gówniara nie ułatwia sprawy, no bo czemu ma ułatwiać, więc zakochane gołąbki wychodzą z kuchni. 1:0 dla młodej. No i chuj, jeb, kolejny plot twist - wpada jakiś gówniak! Mały gruby, z żabą w kieszeni, od razu widać, że wkurwiający. I mówi do niej, siemanko, siemanko, jestem gówniak, nakurwiam w ping ponga i jestem w tym zajebisty i jeszcze mam supermoc - haha nie spodziewałaś się. Ta mu pocisk, że ta supermoc to bycie superirytującym. O chuj, 2:0 dla młodej. A ten cieszy michy - o kurła, to mam dwie supermoce! Żal.pl. Nikt go nie pyta, a ten pierdoli, że umie przenikać przez ściany i że może pokazać. Gówniara ciśnie bekę, że no chuj, takiś kozak, to pokaż. No i przykurwił z całej epy w ścianę, że się chata zatrzęsła. 3:0 dla młodej. A ten dalej się cieszy, że kiedyś mu się uda i się bawi z tą żabą, przeskakują przez siebie jak przez kozła, bawiliście się w to na wuefie pewnie i wiecie, że chujowe. I to kolejny ważny moment, mimo że go zlejecie ciepłym moczem.
Ale dobra, robią rodzinną imprezę, jest ta nowa dupera i ten gówniak, bo się okazało, że to jej syn. No przejebane, 3:1 już się robi w tej sytuacji. Młoda niepocieszona. Duperka się krząta po kuchni, siada na jej miejscu, żaba nakurwia po stole. I są ciotki co gadają o tej bogini. Jedna taka romantyczka wzdycha och, ach, siedzi taka sama (nie sama, bo ma tam jakiegoś pana królisia podobno) i tęskni za ukochanym i czeka, a że chuj, on w sumie nie żyje. A druga ciotka, że chuj tam, mogli być tam razem, ale ona zeżarła dwie tabletki nieśmiertelności i dlatego wyjebało ją w kosmos. Kurwa, jakie tabletki, ktoś im dał, uciekali czy chuj wie co, no nie wiesz i chuj, bo pierdolą jeden przez drugiego. Dupera mówi, że ponoć jest spokrewiona z ukochanym fircykiem żołnierzykiem. I nadal śmieszki. I Stary też śmieszkuje z tego. Młoda się wkurwia, że se znalazł dupere i teraz śmieszkuje, a jak mama opowiadała to nie śmieszkował i że zapomniał i ma wyjebane. I próbuje ich przekonać, że bogini istnieje i chuj i Stary powiedz im. A Stary wyjebongo. Wkurwiła się i wyszła, a cała rodzinka zaczęła śmieszki, że hoho duża pannica, najlepsza w klasie, a wierzy jeszcze w boginię hehehe.
Młoda jak typowa nastolatka szła do swojego pokoju, wzięła królisia pod pachę, ale chuj, za nią idzie dupera i jej daje ciastka, że emmm, noooo, nie takie jak mamuni, ale spróbuj może ci zasmakują. Poszła wkurwiona na górę, jebła ciastkami w kąt i mówi: JESZCZE WAM POKAŻĘ!

No i tu zaczyna się akcja. Młoda sobie śpiewa, że ojej ojej, ona chce na księżyc i zaczyna kombinować jak to zrobić. No i jak? No kurwa rakietę trzeba zbudować. A że najlepsza uczennica to se pyka obliczenia, konstruuje pyk pyk. Ale fejl za fejlem. W tym czasie dupera coraz więcej kręci się po chacie, ale młoda ma w dupie, bo skupiona na zadaniu, co nie. Gówniak się plącze pod nogami, ale też go zlewa i tylko króliś jej dzielnie asystuje. No i nagle jeb, oleśnienie, POLE ELOKTROMAGNETYCZNE - myślicie haha, od panów budowlańców wzięła inspiracje, faktycznie ważny fragment to był. No i obliczyła wszystko, zbudowała rakietę, tory, magnesy, królisia pod pachę i jazda. A chuj, wścibski gówniarz ją podglądał i poszedł sprawdzić co ona robi. I se myślicie, chuj, wyjebie ją w kosmos, a ten pójdzie nakapować. I młoda się powoli rozpędza na tych torach, nagle jak nie przykurwi prędkość, królisia wcisnęło w fotel, jeb lecą, o kurwa, o kurwa, udało się! No to ta jeb, nitro, odpaliła fajerwerki i chuj nakurwiają pięknie i se myślcie, tej no kurwa doleci jebana. I jebs, coś się zjebało. Zaczynają spadać. Krzyk. Ale nie młodej. GÓWNIAKA. Jebany się zakradł do rakiety, ta wkurwiona, że debilu, nie uwzględniłam twojej masy ciała (o a było co uwzględniać) w obliczeniach i się rozjebiemy przez ciebie! I spadają, przedmioty się unoszą w rakiecie i jeb - pieluchomajty. Hehehe, co nie, a młoda rozsądna, że to przecież długa podróż! Wpadlibyście na to, żeby zabrać pieluchogacie? Bo ja nie! Ale chuj, spadają, a nagle przestają. A tam suprajs, dwa wielkie, świecąge jakieś gryfony czy kij wie co to w sumie i se ich unoszą w jakimś strumieniu światła i jeb, na księżyc. Rozjebali się w pizdu na tym księżycu, rakieta rozdupczona, wszyscy umarli. Żaba wychodzi z kieszeni - ale nie ma powietrza, krzyżyje łapki na piersi i pada. Ale do akcji znowu gryfony wchodzą, chuchają na nim jakimś fioletowym gównem i wszyscy żyją i normalnie oddychają. I puf, gryfony znikają, a ci sami na księżycu z rozjebaną rakietą. Ojojojoj, lament. Jebs, pojawiają się jakieś świecące stworki - chodźcie chodźcie, zaraz się zacznie.
No i doszli, a tam całe księżycowe miasto, świecące, kolorowe. Ja bym powiedziała, że brzydkie i kiczowate, no ale chuj, to baja jednak, może gówniakom się podoba, co nie. Pełno tych stworków i różnych innych i nagle jeb - wchodzi ona. Ta cała bogini co nie. Młoda podjarka, że aha! jednak istnieje, 4:1 dla mnie! A bogini śpiewa piosenkę w stylu kpop i w ogóle koncert taki odpierdala, że masz ochotę dodatkowo netflixowi zapłacić za możliwość oglądania tego. Koniec koncertu, młoda popełnia wielkie fopa i wbiega na scenę i przytula się do bogini. Wszyscy wstrzymują oddech, bogini patrzy z miną jakby jakiś karaluch po niej łaził i cudem jej nie odepchnęła. Młoda coś jej pierdoli podjarana, że ona tu przybyła z ziemi i w ogóle. Ale ta jej nie daje skończyć: a to jak przybyłaś to na pewno masz dla mnie dar. Ta, że eee no nie ma. Bogini już wkurwiona, że kurwa każdy ma dla niej dar, a jak nie ma to niech spierdala. Młoda patrzy, że no kurwa, co za suka. I mówi, że no weź ja w sumie chce tylko selfiaczką z tobą, bo nie wierzą, że istniejesz. A bogini haha no jak foteczkę to no cho no tu ino, cyk cyk. Młoda podjarka max, a ta sucz do niej: ale zdjęcie dostaniesz jak przyniesiesz mi dar. Nara. Gówniara zaczyna panikować, że no ja nie mam, co mam zrobić. A bogini: a chuj, ktokolwiek pierwszy mi przyniesie dar to dostanie nagrodę, a jak to będzie gówniara to dostanie swoje zdjęcie.

No i jeb, wszystkie stworki się rzuciły do poszukiwań, pazerne kurwy. Młoda też ruszyła, bo przecież to musi być coś z rakiety. Gówniarz do mnie mówi, że no pomogę ci mordo, jesteś moją siostrą. Ta na niego z ryjem, że kurwa nie, nie jest i nigdy nie będzie, że niech się pałuje ona sobie poradzi. I do królisia, że chodź idziemy stąd. A pani królisiowa patrzy na nią spojrzeniem: ale odjebałaś lambardziaro i poszła z gówniakiem! Ta już całkiem szału pizdy dostała, ale chuj, idzie do rakiety. No ale to w pizdu daleko. Patrzy, a tam świecący kogut z dwoma kurami na chopperach. To podbiega i nawijka czy ją podrzucą. Ci beka, że no chyba nie. A ona, że wie gdzie jest dar, a tu chuj wsiadał mała. No i popierdalają tymi chopperami.
W międzyczasie gówniak mówi: a chuj, to jest moja siostra, ja jej pomogę - ukradniemy zdjęcie! I całą ekipą wjebali się do zamku, ale oczywiście gówniarza złapali. Bogini mówi: a ty chujku chciałeś mnie wykiwać, to chodź na trortury. A ten, że nie no jak kurwa, ja mam osiem lat. I otwierają się jakieś magiczne wrota, a tam magiczny stół do ping ponga. Więc gówniarz się ucieszył i mówi: a wiesz co, jak tak to spoko. Więc warunek, że jak gówniarz wygra to dostaje zdjęcie. Puf puf, bogini już w supernowoczesnym sportowym stroju i zaczyna śpiewać pioseneczkę o tym, że zawsze wygrywa i że hehe gramy na naszych zasadach i stół sobie lewituje i co mi zrobisz. Ten się osrał i tracił punkty, ale ostatecznie i tak wygrał, wiadomo, baja, musiał wygrać. Tej kopa opadła i chuj, nie dała mu zdjęcia tylko go tam zamknęła. Młody się wkurwił i mówi o nie nie, ja się wydostanę, umiem przenikać przez ściany! No i znowu zajebał w te magiczne drzwi i nic się nie stało. Bogini poszła do swojej komnaty narzekać, że gdzie ten dar, bo nie ma czasu i wyciąga jakąś magiczną klepsydrę i że to musi być dzisiaj, bo to ostatnia szansa na przywrócenie ukochanego. I tutaj zaczynacie rozumieć czemu jest taką suką, kurwa nie ma czasu do stracenia co nie. I przychodzi jej pan króliś i mówi (znaczy nie mówi), że chuj żaden eliksir nie działa, więc wychodzi na to, że też potrzebny a nie tylko ten dar, co nie. Ta się wkurwiła i zaczęła ryczeć w pizdu, że o bożu, bożu, co teraz. Stworki próbowały ją pocieszać i no nie płacz, nie płacz, bo znowu będzie deszcz meteorytów.

No i wracamy do Młodej, zapierdala z tymi kurczakami no i chuj, są te meteoryty. A kury się drą, nie no kurwa, za trzymaj się, w taką pogodę ta droga to misja samobójcza. A młoda, że  chuj wam w kuperki, jadymy! Dojechali do tej rozjebanej rakiety, a tam kurwa kolejny świecący stwór, ale jakiś inny. I się pucuje gadką osła ze Shreka, że hoho on to przydupas samej bogini i w ogóle. Młoda patrzy i mówi, że no kurwa ciekawe, to czemu nie jesteś w pałacu. A kogut mówi, że jest na wygnaniu i niech z nim nie gada w ogóle. Gówniara znalazła zdjęcie z matką swoją prawdziwą, nie z tą duperą Starego i schowała pod kurteczkę. Wiecie, se myślę - kurła może to jest ten dar co nie. Ale szukają dalej, ten stwór twardo za nią łazi. No i nagle jeb - lala! Lalka bogini co ją mamunia dała/zrobiła i że o kurwa to na pewno to, stwór, że tak tak, na pewno. No i pojawia się kogut, który jest dziesięć razy większy od Młodej i zabiera jej lale i mówi, dzięki, nara. Cyk na chopperka i spierdala z kurkami. No i panika, zabrali lale, trzeba ich gonić, ale jak skoro oni na tych motorynkach co nie. No i ten stwór się przyjebał, że jej pomoże, pójdzie z nią i w ogóle, że sorry że za dużo pierdole, ale to na tle nerwowym, ale pierwszy krok to zrozumienie, że się ma problem, a on już zrozumiał co nie hehe. Kazała mu spierdalać, a ten twardo za nią, że ej no weź, prosze, proszę, proszę proooooooszęęęęęę, i drze japę. Dobra, młoda się poddała, jak zamkniesz ryja to chodź. Ale ogólnie ten dalej pierdolił kocopoły, a jak za dużo gadał mu język mi się wydłużał i się w niego zaplątywał. Przecież. I nagle jeb, ziemia się trzęsie, jakieś stwory wielkie wyłażą, z jęzorami na wierzchu, gigantyczne ropuchy. Gówniara osrana, że oboże, oby nie były głodne. A przydupas mówi ohoho kochanieńka, nigdy nie widziałem ich takich głodnych, zapierdalają nad jeziorko. I te ropuchy tak skaczą, a młoda oleśnienie: ej kurwa, gówniak tak skakał ze swoją żabą! Dawaj mi to jęzor, zaczepiła się do ropuchy i hyc, już siedzą na grzbiecie, a ropuchy płyną w powietrzu.

W międzyczasie pani królisiowa obczaja co się dzieje w pałacu, bo gówniarz nadal zamknięty. No i chuj idzie pan króliś, a już wcześniej wpadł jej w oku, ale widać, że coś knuje więc wskakuje za nim w jakiś magiczny kwiat. I o kurwa go down to the rabbit hole, jakaś sekretna komnata. Ale zjechała z gracją, tak że jej nie widział. I pan króliś nakurwia te eliksiry, ale chuj mu wielki wychodzi z tego. No i coś wyjebało z tego naczynka, ta się wystraszyła i ją zobaczył. A jak ją zobaczył to sam się wystraszył i prawie to micha z eliksirem spadła. Ale pani królisiowa szybka i zwinna, cyk, cyk na górę i przytrzymała naczynko, co już tak na krawędzi stało. I pan króliś taki wystraszony patrzy: co tu się odkurwia, ładna królisiowa, ale co ona tu robi i tak patrzy tymi ładnymi oczkami. Królisiowa tam bajer ostro, nachylają się do siebie przez ten stolik, ta się w tańcu nie pierdoli i od razu ociera noskiem o jego nosek i jeb jeb, różowe iskry poszły. Pan króliś odskoczył do tyłu, nadal wielkie gały, że co, że jak to. Co się odjebało. I te iskry wpadły do eliksiru i w ogóle wyjebał taki strumień różowego światła i pierdolnął w uszy pani królisiowej, że aż miała różowe końcówki strzelające prądem. Chwyciła te uszka i się uśmiechnęła do pana królisia, a ten biedny, nadal nie ogarania temu i patrzy tymi wielkimi gałami z rozdziawioną gębą. Ta se poszła, ale na chwilę przystanęła, obejrzała się zalotnie i poszła. Pan króliś poleciał do bogini, że ej kurwa patrz, mam w końcu eliksir który działa. WIelka radość, ale i niepokój, bo kurwa co z tym darem, a czasu coraz mniej.

Dzięki ropuchom Młoda dogoniła te kury i ogólnie była bitwa o lale, szarpali się w chuj, lala wpadła w jakiś strumień światła i ja rozerwało na strzępy. No i znowu lament, co teraz, wielkie gunwo i siedzi wkurwiona że to wszystko przez gówniaka, że go nie znosi i w ogóle. Przydupas solidarnie, że aha no to on go też nie znosi, ale że właściewie to dzięki niemu se wskoczyła na te ropuchy, co nie, ale spoko, jak gnojka nie znosimy to nie. Opowiada historię, czemu go wyjebali z pałacu, śpiewa piosenkę. No i że bogini to nie była kiedyś taka suka, zaczęło się jak jej ukochany umarł. Ale chuj, trzeba coś zjeść. I co wylatuje z plecaka? Pudełko z tymi ciastkami od duperki. No chuj, chcąc nie chcąc, je. Młoda gryzie, a tam jakieś chujstwo w środku, jakiś kamyk chuj wie co i kształtem przypomina symbole które są wszędzie, ale chuj, to tylko część tego symbolu O MÓJ BOŻE TO NA PEWNO TEN DAR. Zapierdalamy do zamku!
W tym samym czasie gówniak kolejny raz próbuje przenikania przez ściany i jeb, rozpierdala drzwi i wszyscy się spotykają. Biegiem do bogoni, ej kurwa, mamy dar co nie. Ta już podjarana, o kurwa, no tak, druga część amuletu (który miała na szyi), dzięki, dzięki, króliś dawaj eliksir i nakurwiamy.

No i jebs, nagle wszędzie trawa, drzewka, boginie wyjebało i zmieniło jej ciuszki i fryzurę i już sobie coś tam śpiewa. I chuj, widać postać! Cień mężczyzny! Oboże to na pewno jej ukochany fircyk żołnieżyk - i tak to on. Ja już płaczę mocno, bo ojezusicku spotkają się po jakichś trzech tysiącach lat, no to kurwa sorry, weź nie płacz. Ale oni wyjebane, śpiewają pioseneczkę, że ojej na zawsze twoja, na zawsze twój. Se myślę, no kurwa weźta się przytulcie, pocałujcie a nie tak śpiewacie do siebie. No i w końcu zbliżają się. Ja ryczę, bo kurwa, oto ten moment, będzie kiss. Ona patrzy na niego, uśmiecha się jakby w życiu nie widziała nic piękniejszego. No dobra, ale za chwilę się pocałują, prawda? Gunwo. Chwyta go za rękę, a to nie jej ukochany firyck żołnierzyk, tylko jakaś projekcja astralna i się rozpływa w powietrzu. No nie, no kurwa nie, ryczę bardziej, bo kto to wymyślił taką okrutną baję, że się spotykają, ale nie no nara, tak wpadłem pośpiewać. I on jej mówi, że tak tak będziemy się zawsze kochać, ale nie mogę wrócić, musisz nauczyć się żyć bez mnie i cyk, znika. No i wielka rozpacz, ona w ryk, ja w ryk, u nich zapada ciemność, ta się rzuca na ziemie i w pizdu, chuj bombki strzelił.
Wszystkie stworki osrane, bo ciemność i jak tu żyć. A bogini wpadła w jakąś komorę smutku czy samotnośći czy tego i tego. I tak sobie dryfowała skulona, ale taka ładna, że sobie płakałam dalej tak patrząc na jej smutek. No i nikt tam nie mógł wejść, a istniało ryzyko, że jak bogini się tam zasiedzi to może nigdy nie wyjdzie. A gówniak mówi, a chuj, raz mi się udało, spróbuję przenikania przez ściany. Chuja tam się udało oczywiście. A młoda dotyka niewidzialnych drzwi i jeb, jest już w tej komnacie. Wszyscy łołołoł jak to zrobiła i że no nie odpierdalaj, weź wyjdź, bo Cię nie wyciągniemy. I Młoda też tam zaczeła dryfować i nagle widzi mamunie i zaczyna płakać i też się zwija w kłębek no i już chuj, wiesz że tak łatwo nie wyjdzie. Ziomki się nie poddają i pani królisiowa strzela uszkami niczym piccachu, ale to na nic. Pada na ziemie, wyczerpana. Pan króliś podbiega - ojejej, zmartwiony, już wiadomo, że tu romans na pełnej kurwie będzie.
I bogini w końcu dostrzega małolatę i mówi, hej hej nie powinno cię tu być, a to no chuj ci w dupe, ciebie też nie. A ta, że ja już zawsze będę sama (ja cały czas płaczę, jakby co), a tu masz brata, tatę i jego dupere, możecie być rodziną jak im na to pozwolisz. I śpiewa piosenkę, bo jakże by inaczej. No i ogólnie idź nakurwiaj żyćko, a ja się tu będę taplać. A młoda, o nie nie, nie jesteś sama, też masz ludzi, którzy cię kochaja - i pokazuje jej te stworki które tam się cieszą i machają hej bogini, to my. I ta cieszy michę, że no chuj, może i tak.

Wielkie pożegnanie. Bogini daje jej zdjęcie i mówi, że tak naprawdę to Młoda była darem, a nie jakieś amulety. Więc jeszcze parę łezek można uronić. Wygnany przydupas jest znowu przydupasem. Królisie się żegnają i smuteczek znowu, bo te iskierki między noskami tak strzelają, a muszą się rozstać i boże takie słodkie królisie. I młoda tak ze łzami w oczkach i wie, że nie może ich rozdzielić. Pani królisiowa podchodzi do niej smutno, a ta mówi, a chuj, wiesz co jak chcesz to zostać. Królisiowa wtf w oczkach. A młoda, że no teraz to właściwie sobie poradzi. Królisiowa się rzuca jej na szyje i tuliski idą. Potem pobiegła do Pana królisia i o jeny, weźcie sobie wyobraźcie jakie iskry szły później hehe.

Rakieta rozjebana, ale to nic, bo znowu te gryfony ich transportują. Młoda wyciąga zdjęcie z boginią i tak ogląda, ale są w kosmosie i nakurwiają szybciutko, więc zdjęcie się pali. A ta ma takie: meh, chuj w to. I cieszy michę.
Wrócili chyba jeszcze tej samej nocy. Ojciec czekał na schodach, zmartwiony. Młoda niosła gówniarza na plecach bo zasnął. A Stary nic, żadnego opierdolu, ani gdzie byliście, wyjebane.

Znowu jest jakiś czas później. Stary z duperą już po ślubie, znowu festiwal księzyca, cała rodzina przy stole i cioki dalej swoje teorie o bogini, a Młoda już nie spina dupy, tylko cieszy się pod nosem. I ma piesa teraz, bo jej mama opowiadała, że księżyca ubywa dlatego, że sobie żyje taki pies i czasami go zjada. No i jak była w tym kosmosie to go widziała. Więc ma teraz takiego samego tylko ludzkiego co nie. I sobie żyją, taka szczęśliwa rodzinka.

Koniec.



***

Dużo zbędnego pierdolenia jak dla mnie. Za mało szczegółów dotyczących historii tej bogini i jej ukochanego fircyka żołnierzyka, przez co trochę chuj wie o co chodzi. Mimo, że niby historia gówniary tu jest najważniejsza, no nie. Więc morał mamy tak: nie możesz zaakceptować nowej dupery swojego Starego - wpierdol w kosmos!

poniedziałek, 23 listopada 2020

Baśń o (nie)śmierci

 W dzień, w którym powinna narodzić się na nowo, Ćma spłonęła w ogniu Czarnego Wilka. Odpadły jej niewielkie skrzydełka, co uczyniło ją zwykłym robakiem. Robakiem, którego rozdeptały łapy Czarnego Wilka, choć nie do końca świadomie. Nie zostało z niej już nic. Była rozpaczą. A na głowie miała przeprowadzkę i rozpoczęcie „nowego życia”. Tylko ja można zacząć nowe życie, gdy jest się martwym?


To prawdopodobnie będzie najsmutniejsza ze wszystkich baśni. Więc jeśli liczyliście na coś wesołego, możecie przestać czytać. To nie będzie miłe doświadczenie.

Tak jak nie była nim wewnętrzna śmierć Ćmy, która opuściła swoje ciało. Nikt nie wiedział co się z nią dzieje. A już najmniej rozumiał Strzelec, u którego wciąż mieszkała. Nie wiedział jak jej pomóc, gdy płakała i śmiała się na zmianę. Choć nie można powiedzieć, że się nie starał.

Takie sytuacje zaczęły zdarzać się częściej, więc do akcji wkroczyła Czarownica. Mimo, że wciąż była na Prawdziwej Wyspie, przejęła stery. Pokierowała Strzelcem jak powinien zająć się Ćmą. I być może, uratowała jej w ten sposób to martwe życie.

Ćma miotała się sama ze sobą, zwłaszcza że Czarny Wilk postanowił się odciąć. Kolejny raz, skupiony na własnym szczęściu, nie przejmował się tym, jak czuła się nasza bohaterka. Ani tym, że zostawił ją przemienioną w Ćmę. Pozwalając jej uwierzyć, że już nie jest tą silną sową, co kiedyś.

I tak też się czuła – mała, bezwartościowa, niepotrzebna. Nie pomagały zapewnienia Czarownicy, że jest inaczej. Ale pomogło jej wsparcie, by choć trochę stanęła na nogi.


Po pomoc udała się do Szamana, który przypomniał jej o dwoistości jej natury. Przypomniał jej, że przecież ciągle jest Sową i złamane okrutnie serce tego nie zmienia. Nadal jest Tą na Granicy Światów. Zrozumiała, że to nic złego czasem upaść. Oraz, że wznoszenie się zbyt wysoko niekoniecznie musi oznaczać coś dobrego. Zrozumiała także, że gdy odnalazła swoje prawdziwe imię, nie do końca wiedziała z czym się ono wiąże. Ale teraz wszystko stało się jasne. I choć przed nią długa rekonwalescencja, i pewnie nie raz będzie chciała się poddać, to pamięta o tym, kim jest.

Zrozumienie jest kluczem.

Więc trzymajcie kciuki za Sowę, by w pełni zaakceptowała swoją naturę.

niedziela, 15 listopada 2020

Co los rzuca nam w twarz

 Okrążają mnie słowa. Ciągle, cudze słowa, na ekranach, w głowie. Słowa, których się nie pamiętało, ale po chwili płyną same. Jakbym nigdy ich nie zapomniała. I ta zguba, odnaleziona po latach, przepełniona tymi słowami i pięknymi obrazami. Zabawne, z dokładnością prawie co do dnia, pisałam o tym 6 lat temu. Przypadek? Taki sam jak wtedy, gdy trafiłam na ten film po raz pierwszy. Coś zakuło, coś się uśmiechnęło. 

Wchodzę, gdy coś popycha mnie bardziej w głąb. Niczego nie szukając, wiedząc, że coś znajdę. Może coś zabawnego, może nie. Kolejne słowa, dziwnie opowiadające o rzeczach, których nie pamiętam. Tak łatwo je wyparłam, że do końca nie potrafię sobie przypomnieć o co chodziło. O co kolejne żale, rozczarowania. Zawsze tylko o jedno. I miliony powodów kogoś innego - znowu cię nie znosi. Może nie znosi do dzisiaj? Jak można było tak bardzo to wyprzeć i zbudować piękną iluzję, wchodzić co rusz z butami w życie... Kłują nie słowa, ale własna ślepota. Własny egoizm. 

Nie za dużo się zmieniło, wbrew pozorom. Słowa i łzy.  Nie da się rozdzielić na dobre/złe. Są... Obecne. Tak bardzo obecne. Wiją się pod skórą jak robaki. Nic z nich nie wyrośnie, bo to nie moje słowa. Wpuściłam je w siebie, więc się rozgościły. Trzeba je wyciągnąć, ale myślę, że w końcu same zdechną. Że to nie żadne "albo one, albo ja". Nie, to nie ten poziom, zdecydowanie. Są. Trudno.

I tak noce są męczące, bynajmniej nie przez robaki. Fakt, że łatwiej im się żyje w ten sposób, ale wystarczy przeczekać. Wszystko wróci do normalności. Czymkolwiek teraz ona jest. Niepokojem? Coś żyje, coś umiera. Coś się uśmiecha, coś kłuje. 

A ty nadal mnie potrafisz przy mnie płakać, prawda?

Nie, to nie będzie masochizm, gdy udam się w kolejną podróż poszukiwania słów. Otwieram pudełeczka zamknięte na klucz, zepchnięte w najdalszy kąt pokoju, przykryte kilkoma dywanami. Dzień dobry, co dzisiaj z was wyskoczy? Och, więcej robaków, oczywiście. To nic, jest miejsce dla wszystkich.

Najpierw powrót do kolejnego filmu, który potrafi mocno pociągnąć za niektóre sznurki. Niech jesień wjedzie na pełnych obrotach. A później się zobaczy. Się zobaczy, kiedy znów wszystko zapomnę. I na jak długo.

Niech Joker wytarza się w popiele i śniegu, tańcząc taniec szaleńca. Zatańczę z nim. Taka piękna para. Och, jaka piękna para. Więcej popiołu niż śniegu. Z daleka nie zobaczysz różnicy.

środa, 14 października 2020

Po ciemku

 Siedzieć i patrzeć w okno, jak w samochodzie. To chyba to uczucie. Jeżdżenie po zmroku. 

Obserwować miasto w półśnie, w półruchu, w półzmroku klatek schodowych i zasłoniętych okien. Skąd wracają i dokąd idą. Wracają do kogoś, czym prędzej, czy nieśpiesznym krokiem do samych siebie?

Uliczne koty krążą pomiędzy zaparkowanymi samochodami, uciekając od świateł tych przejeżdżających obok. Nieliczni ludzie obracają głowę za kotem. Zawsze, gdy na drodze pojawia się kot, ludzie go obserwują tak długo, jak mogą; uśmiechają się pod nosem, czasem przykucną licząc, że futrzak zaszczyci ich swoim spojrzeniem, a może nawet da się pogłaskać.

Sąsiedzi z odsłoniętymi oknami, pewni, że o tej porze już nikt na nich nie patrzy. Pewni na tyle, że odsłaniają też swoje ciała. A może chcą żeby ktoś patrzył? 

I kobiety, niezmiennie, niezależnie od pory dnia, uginające się pod ciężarem plastikowych obowiązków wypełnionych jedzeniem. Dla wszystkich i tylko troszkę dla nich samych. Mężczyźni z papierosami w ustach, niczym z drogowskazami, szukają swoich domów. To ci sami, którzy wyszli po nową paczkę i nigdy nie wrócili? Szukają, aby nie znaleźć. Wychodzą, żeby wracać.


Jesteśmy gwiezdnym pyłem, bez względu na to skąd i do kogo wracamy. Czy tańczymy z odsłoniętym torsem na środku pokoju, zaglądamy nieśmiało przez szparkę w zasłonie; czy tak jak ja - obserwujemy życie "po ciemku", siedząc na parapecie w towarzystwie świeczek i muzyki.

Nieświadomie, co noc, dzielimy ze sobą sny lub bezsenność. Mogę wysłać ci SOS w jedną z tych bezsennych nocy? Oświetlam swoje okna żeby oświetlić ci drogę. Kryjesz się za zgaszonym światłem czy jesteś na tamtej imprezie? Wiesz, tam, gdzie ta dziewczyna przed chwilą się zaśmiała. A może to w twoim samochodzie włączył się alarm.


Gasną mi świeczki. Pora bym też skryła się w mroku przed oczami sąsiadów i światłem latarni, od której jestem jednak ciut wyżej. Może dzisiejsze sny będą przyjemniejsze. Może właśnie wystarczy pomyśleć, że nie śni się samemu.

Dobranoc

niedziela, 31 maja 2020

All by myself







Parę miesięcy temu szłam przez galerię handlową przepychając się przez tłum z kubkiem kawy w ręce 
(bo uczyłam się ją pić) i usłyszałam ten kawałek. Poczułam jak wokół mnie pojawiła się bańka oddzielająca moje ciało od ludzi. Czułam, że jestem sama. I było mi z tym dobrze. To było krótko po powrocie z Wyspy, gdzie ludzi, o dziwo, było aż nadto.

Parę miesięcy temu chciałam pojechać nad morze, z kimś chyba, ale wolałam sama. Posiedzieć na plaży sam na sam ze swoimi myślami, bo wiedziałam dokąd powędrują przy zbliżającym się marcu. Powędrowały, owszem, ale nie nad morzem, bo świat się zderzył z pandemią. To było na początku izolacji. Było mi dobrze, nie musiałam spotykać się z ludźmi.

Teraz mija pół roku odkąd widziałam się z kimś bliskim, półtora roku od kiedy byłam w domu.

Śni mi się, że wszyscy wyjechali, tylko ja zostałam w tym mieście wspomnień. Już nie jest mi dobrze.

Pstryczek w nos za kpiny z tęsknoty innych, bo przecież na wyciągniecie ręki mamy kontakt z bliskimi. Cóż, przed trzydziestką uczę się że to nie zastąpi fizycznego kontaktu.

poniedziałek, 11 maja 2020

Był sobie Chłopiec

Dawno, dawno temu, nie wiadomo gdzie, mieszkał dziesięcioletni gigantyczny Chłopiec. Bardzo lubił owady, a już najbardziej to ich wyrwane skrzydełka. O, albo nóżki! Niektóre zbierał i wrzucał do wielkiego pudełka po butach. Zrobił nawet dziurki w wieczku, żeby mogły oddychać. A w zależności od nastroju, rzucał im albo trochę okruszków po ciastkach, albo poddawał torturom. Miał wokół dużo żyjątek, ale te lubił najbardziej. Nawet dał im nazwę - Ludzie, śmiesznie, co? Bo i Ludzie byli śmieszni. Gdy nadchodziła noc, włączał światło w garażu i z ukrycia obserwował poruszenie u niektórych owadów. Śmiał się z politowaniem jakie dziwne nazwy wymyślają. Na światło przedostające się prze otwory wieczka mówili Gwiazdy! Często w takich momentach rzucał im okruszki. Czasem wylewał na pudełko wiadro wody, tak dla zabawy.
Gdy mu się naprawdę nudziło, zostawiał Ludzi w spokoju i szedł szukać większych atrakcji. Dosłownie. Napotkanym ptaszkom też wyrywał nóżki, wydłubywał oczy, wycinał serduszka i wyrzucał. Wiewiórkom ucinał ogony malując barwy wojenne ich krwią. Jego wyobraźnia i okrucieństwo były nieograniczone. Mógł robić wszystko to, na co miał ochotę. A właśnie znęcanie się nad stworzeniami mniejszymi od niego, było jego ulubionym zajęciem.
Chodził po lesie już długo, kopiąc grzyby ze znudzenia, bowiem wszystkie zwierzęta pouciekały na jego widok. Wracając znalazł martwe ptaki i wiewiórki, którymi się bawił. Były przykryte białymi larwami. Pobawił się nimi chwilę i ruszył dalej. Nie czuł się zbyt dobrze. Zaczął kaszleć i kichać, chciał jak najszybciej znaleźć się w domu.

Gdy wrócił, zajrzał do garażu. Zdenerwowany zobaczył, że Ludzie nie zauważyli jego nieobecności - nikt nie czekał na okruszki. Nie chciał zdradzać swojej obecności, ale kichnął prosto w pudełko. Robaczki się przestraszyły, ale Chłopiec tego nie zauważył, bo poszedł położyć się do łóżka.
W pudełku nastąpił chaos. Ludzie zaczęli panikować, szukali Chłopca, bo oczekiwali jego pomocy. Naiwnie wierzyli, że okaże łaskę, mimo że wiele razy ich skrzywdził.
Czas mijał, a Chłopca nie było widać. Owady były pozostawione samym sobie w tym dziwnym, nowym świecie. Niektóre poczuły, że znów mogą latać. Inne, mimo, że mogły, myślały że już nie są do tego zdolne. Nikt nie wiedział, co będzie jutro i czy Chłopiec jeszcze wróci. A może nigdy go nie było?
Są tacy, którzy wierzą, że Chłopiec jest Bogiem. I tacy, którzy wierzą, że Bóg jest Chłopcem. Czy jest jakaś różnica? Odpowiedzcie sobie sami.

piątek, 1 maja 2020

Gdy deszcz spada na zielone liście

Jest tak zielono, że to aż boli (...). Jest dziwnie. Jest zielono. Jest mocno "urodzinowo" - pogoda jaką pamiętam jeszcze z dziecięcych "przyjęć" urodzinowych. Czasami ciepło, wręcz gorąco. Czasami pochmurnie i deszczowo (...). Urodziny i "zbliżający się" koniec roku szkolnego. Pogaszone światła na szkolnych korytarzach - w ramach oszczędności. I "ciemność", gdy słońce chowało się za burzowymi chmurami. Grzmoty i krople deszczu uderzające o parapety. Siedzenie na schodach przy strychu i opowieści o duchach (...). Niektóre pamiętam do dzisiaj. Zwłaszcza te opowiadane przez tą, która sama już nie żyje. Pamiętam jak później przebiegałam obok piwnicy, żeby jak najszybciej znaleźć się w domu.
W ciemnych liściach, przykrytych chmurami, widzę te opowieści i inne skrywane tajemnice. W liściach, nawet tych obcych, widzę swoje dzieciństwo (...). Nie jest to "smak" zaśnieżonych ulic, szronu i szadzi, gdy myślałam, że mieszkam w najpiękniejszym miejscu na świecie i robiłam zdjęcia dziecięcymi oczami. Obrazy te noszę w sobie do dzisiaj. To też nie jest "smak" plaży i jeziora, rozmokłych kanapek i "bazy" na balkonie, przetworów i długiej drogi na działkę. Już bliżej, znów, do liści, drzew, które widziały zbrodnię, o której nie powinna wiedzieć kilkuletnia dziewczynka. To też nie jest "smak" wakacji na polu i drzewie czereśni, ani słomy wbijającej się w łydki (...).

O liście odbijają się krople deszczu (...). Te mokre liście to moja nostalgia. Dzieciństwo, ostatnie jego podrygi, bo za rogiem już czas nastoletni. A to daje dziurę w głowie i brak urodzinowych wspomnień, aż do osiemnastki, czyli, cóż, do dorosłości. Przed-nastoletni okres mokrych liści, słońca. Bardziej słodki niż gorzki. Zabarwiony zielnym niepokojem dziwnych historii, w które wierzyło się aż za mocno. I za mocno, jak na ten wiek, myślało się o śmierci, podczas wiosenno-letnich burz.

Jedyne czego mogę dzisiaj słuchać to szum wiatru. Patrzeć - na zielone, delikatnie poruszające się liście. Wąchać - petrichor. Czuć - nostalgię z, trochę większym niż zawsze, ukłuciem w sercu.
Nie myśleć o zeszłym roku, o bzach i o tym, co mogło, a nie jest. Chuj z tym.
Więcej miejsca w mojej głowie zajmują ci, którzy odeszli na zawsze. Bo przecież... To prawie opowieści o duchach, prawda?

czwartek, 12 marca 2020

Panic

Ogólnonarodowy brak papieru toaletowego. Wojna o ryż i makaron, o ostatnią torebkę cukru przewracając przy tym ciężarną. Panika wyzwala nasze najgorsze odruchy. Zasiana raz, rośnie na światową skalę. Bo co jeśli w końcu i dla mnie zabraknie? Też kupię na zapas.
Kolejki za papierem jak za komuny. Widocznie niektórzy tęsknią za tymi czasami.

Silny wiatr dodaje grozy. Deszcz zdaje się być radioaktywny.

Nie wirus nas zabije.

Nie sądziłam, że dożyję chwili, gdy słowa o zagładzie i końcu świata wydadzą się ciut bardziej realne. Przewracamy ciężarne walcząc o cukier. A papierem można handlować, jak to podsumowała pewna starsza pani. Kto kombinuje, ten żyje. Myślę, że w takim razie umrę i w głowie pojawiają się opowieści z Metra. A w drzwiach chłopak w postapokaliptycznej stylówie zwiastujący nadzieję, że nawet jak do apokalipsy dojdzie, znajdzie się paru dżentelmenów. Może to czas żeby dać temu słowu nową definicję. Jakie lata dwudzieste, tacy dżentelmeni.
Przeżyliśmy czasy, gdy półki sklepowe były puste, czemu teraz tak to dziwi i oburza?

Pierwsze listki na krzewach, tak pięknie zielone. Popatrzcie na nie z tą piosenką w słuchawkach. A potem na ludzi z papierem toaletowym. 15 stopni. Po co patrzeć na przyrodę, gdy trzeba robić swój własny bunkier, wyjść po latach ze zdziwieniem rozglądając się wokół, jak w Seksmisji.

Żyć normalnie, ale tak nie do końca. Nie planować wakacji.

Myć dupę zamiast podcierać. Ręce myć śpiewając Beatę Kozidrak. W kolejce stać 15 minut, żeby kupić wodę. Uciekać w popłochu ze sklepu, bo staranują.

Ale poza tym normalnie. Całkiem normalnie.


A kiedyś, jak wszyscy byli na miejscu, śmialiśmy się, że podczas apokalipsy mielibyśmy władzę ze wszystkimi dostępnymi środkami z miejsc, w których pracowaliśmy.
Teraz mogłabym jedynie handlować maseczkami. Albo swoimi lekami.


piątek, 6 marca 2020

Regrets collect like old friends

Zawsze, gdy mijam jakąś kolorową kałużę z benzyny, wspominam dzień, w którym siedzieliśmy w samochodzie, wpatrzeni w niebo. Nikt z nas nie wiedział na co, tak właściwie, patrzy. Nie znaliśmy nazwy tego zjawiska, więc było ono czymś tajemniczym i dlatego jeszcze bardziej niezwykłym. Myślę, że nigdy tego nie zapomnimy. Dlatego uśmiecham się do każdej kolorowej kałuży i żałuję ludzi, którzy uciekają w pośpiechu od deszczu, bo nie potrafią dostrzec odrobiny magii czającej się pod ich nogami. Ale.. skąd mają wiedzieć? Myślę, że to chyba trochę tak, jakbyśmy należeli do jakiegoś tajnego stowarzyszenia. Takiego jak Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek.* Tylko, że innego. Stowarzyszenie Miłośników Niezwykłych Zjawisk? Może jedyną nazwą, jakiej nasze Stowarzyszenie potrzebuje to po prostu... Przyjaźń? To jest jedno z najbardziej niezwykłych zjawisk, jakiego doświadczyłam.

Mijam kałuże i uśmiecham się do deszczu, bo rok temu było ciepło i słonecznie. Deszcz obmywa rany. Słońce jest solą. Pisaliśmy do siebie rzeczy, których się nie mówi. Te maile rozświetlały mi dni, gdy jeszcze sama nie wiedziałam czego chcę.

Teraz pada deszcz i myślę, że... może morze?

I tęsknię za moim brzydkim kotem, ale nie umiem przekroczyć progu tego domu w miesiącu, gdy rodzą się motyle i umiera zima. Na pocztówki przyjdzie jeszcze czas.

Mimo chłodu, siedzieliśmy w samochodzie i przez otwarte okna podziwialiśmy perłowe chmury, nie znając wtedy ich nazwy. Nie powiedziałam tego, ale cieszyłam się, że wcześniej jednak nie umarłam.
Teraz już nie wiem.




*powieść oraz film o tym samym tytule nakręcony, oczywiście, na podstawie książki

sobota, 4 stycznia 2020

2020

Odsuwam się, wymykam spod ramienia, ślizgam między oddechami. Zaciskam oczy by nie słyszeć. Mówię, by nie widzieć. Pełzanie zupełnie nie podobne.

Whatever tomorrow brings
I'll be there with open arms and open eyes

Nikt nie zawinił. Zdarzenia uderzają we mnie. Otwieram serce by chłonęło obrazy. Przerażająca pustka i cisza. Pieczenie w klatce piersiowej. Nie wiedziałam, że można aż tak. Czarno-biały film na żywo. Popiół i śnieg. Białe liski z ukrytymi ogonami i czarne kruki odprowadzające w pustkę, kracząc akurat, gdy

Jak się poznałyście?

Kra, kra. Takie to proste. Bezsensowne pytania, gdy zna się odpowiedź. Ludzie, którzy najpiękniejsze miejsce czynią obrzydliwym. Obwiniam swoje demony. Pustka zamiast wyrzutów sumienia. Wyrzuty sumienia zamiast miłości.

Nawet ci się udało.

Przypierdalam się sama w sobie. Przygryzam wargę przez sen. Przed kolejnym myślę, że kocham. Ulatnia się szybko, zatrzymuję się w pół drogi. Nie pamiętam jak się przytula. To nic, jest tyle czasu.

Whatever tomorrow brings
I'll be there with open arms and open eyes

Spojrzenia, które rozpracowują każde słowo. Boję się ruszyć, by znów nie nasrać. Przypomnijmy sobie jak to było. Śmiejemy się. Wciskam oczy do środka. Wywracam na wierzch, bo co z tego, że nie zorza jak w kurwę (hehe) lepiej. Najadam się, połykam łapczywie. Bez zrozumienia biorę garściami na zapas. Biorę na nieprzespaną noc i świeży cylinder zaraz po niej.

Mam marzenie. 
Mam miejsce.

Moje miejsce jest daleko. Mogę tu leżeć pomiędzy wyrzutami sumienia, z dala od ludzkiego dotyku. Brakuje go coraz mniej.

Brzydko.

To ja.