środa, 27 listopada 2019

Przeszłam przez listopad

To był wyjątkowo ciepły listopad. Pierwsze szale i czapki dla wielu oznaczały chłód i tupanie nogami na przystankach. Wdychałam głęboko powietrze myśląc, że jest po prostu rześko. Nie mogąc znaleźć tego zimna również tupałam nogą czekając na tramwaj, ale nie wiem czy tupałam z tego samego powodu, co wszyscy. Poranne mgły sunęły po ulicach niczym tramwaje, wioząc wszystkich do celu. Być może dlatego ludzie traktowali ją jak codzienność, która nie ma większego znaczenia. Myślałam wtedy, że cała mgła jest tylko dla mnie i mogę w niej pływać jak w wysokiej trawie. I jak w snach, które przyszły dużo później. Szklące się oczy były największym darem, darem wzruszenia. Te nanosekundy, gdy serce drgało bardziej zapisywałam w nieistniejącym notesie. Same oczy skrywały więcej tajemnic niż można by przypuszczać. Nie chowały się już za cieniem innych, nie patrzyły w dół podczas, gdy uszy paranoicznie nadsłuchiwały każdego szeptu. A przecież nie zmieniło się nic. Może częściej pojawiał się kolorowy deszcz liści zmieniający się w dywan, znacznie lepszy niż ten czerwony. Teraz myślę, że apatia okazała się darem. Darem i przekleństwem zarazem, bo przecież nie da się tak żyć. To chyba była moja chwila wytchnienia od emocjonalnego rollercoastera.
To był ciepły listopad. Czasami z tęsknotą przyglądałam się mentolowym slimom, by po chwili zrozumieć, że o wiele bardziej lubię wdychać popołudniową mgłę. Tak, tej też było sporo. Rozmazywała twarze jeszcze bardziej, nawet te kochane, które dziwnym trafem znikały w tłumie i trudno było je odnaleźć. Twarze tych, którzy odeszli rozmazują się tak samo. I to właśnie na końcu, a nie na początku miesiąca uświadomiłam sobie, że nie pamiętam twarzy zmarłych, pamiętam zdjęcia z nimi. Pewnie dla tego Twoją twarz widzę tak wyraźnie. Paradoks. Już zawsze w głowię będę miała to jedno zdjęcie, które wszystkim pokazywałam. Na zawsze chcę mieć inne rzeczy, których trochę się boję, bo obijają się o okrągłe rocznice, choć ta przeleciała niezauważenie. Nie pomyśl sobie nic złego, nie chcę żeby to była rekompensata, myślałam o tym już w lecie. A lato bywało chłodne. Świst burzowego wiatru był bardziej niepokojący niż zbyt szybko zjawiająca się listopadowa noc. Chociaż nie, nie noc. Ta ciągle przychodziła w tych samych godzinach. Słońce szybciej się od nas odwracało czule wpuszczając ciemność w nasze ramiona.
To był naprawdę ciepły listopad. Dał mi odpoczynek od samej siebie i nie pozwolił rozpamiętywać tego, co złe. Uświadomił, że od tych kilku lat nie traktowałam go z należytym szacunkiem, a próbowałam wcisnąć pod szafkę pełną groszku. Pokazał jaki piękny potrafi być, stroił się w piórka, zarzucał włosy, żebym zwróciła uwagę na jego piękne kształty i kolory. Przypomniał, że nie składa się tylko ze złych rocznic, ale też z tych dobrych. I chociaż zawsze będziesz moim listopadem to przecież nie jesteś tylko nim. A on nie jest tylko Tobą.

To był wyjątkowo ciepły listopad.



Early birds flying oh so high
Standing trees - brothers in arms
Dying hope in this town of strangers

Carbon streets on a rainy day
Carpets of leaves under my feet
The dawn is coming to my town of strangers

sobota, 14 września 2019

To chyba powoli czas na takie listy

Drogi Święty Mikołaju
wiem, że niedawno powiedziałam, że na Gwiazdkę chciałabym dostać śmierć. Mam wrażenie, że możesz spełnić moje życzenie i to nawet dużo wcześniej. Wydaje mi się, że umrę z głodu, mam rację? Proszę, postaraj się żeby stało się to w miarę szybko. Ciężko jest funkcjonować, gdy prawie nic nie można jeść i trzeba wyrzucać dobre jedzenie. Ciężko znaleźć coś, od czego nie mam odruchu wymiotnego. Tym bardziej w miejscach, gdzie jest tyle okropnych zapachów. I nikt nie pomyśli, że coś z tymi zapachami jest nie tak. Pomidor smakuje jak pot, a pot pachnie metalicznie i gumowo. Jedne nektarynki są pyszne, inne obrzydliwe. Polskie mleko smakuje jak niedobra nektarynka i seler, który nie pachnie selerem. Islandzkie mleko było dobre. Raffaello smakuje jakby miało przypalony wafelek. Jabłka są w miarę okej. Orzechy są spoko, smakują całkiem normalnie. Zakup płynu do płukania to katorga. (Nie)przyjemny zapach kawy. Prawie nic nie mam w koszyku, a na obiad jem żelki, które też nie smakują jak zawsze.
Wyobraź sobie, Święty Mikołaju, taką dziwną nadwrażliwość na zapachy i to jak mózg je zmienia. Wyobraź sobie, że mieszkam z tyloma dziwnymi ludźmi i jest wiele dziwnych zapachów. Musisz wiedzieć, że teraz, jak to piszę, jest weekend. Weszłam do łazienki i poczułam mocne męskie perfumy - ładne, zawsze podobały mi się zapachy tego typu. Tylko było ich trochę za dużo w tak małym pomieszczeniu. Ta ładność szybko się ulotniła. Ten intensywny zapach wymieszany był z czymś jeszcze. W pierwszej chwili nie wiedziałam co to. Zapach alkoholu. Takiego, który wydobył się z oddechu, niedawno spożytego, ale mocnego i już w sporej ilości. Alkohol wymieszany z męskimi perfumami. Przed oczami stanęły mi wszystkie rodzinne imprezy - wypachnieni mężczyźni z kieliszkami wypełnionymi wódką w dłoniach. Święta. Wieczory. Dzieciństwo z takim zapachem ojca. I później, dużo później. Zapach imprez, jeśli dodać do tego papierosy. Och jak długo uwielbiałam takie połączenie. Uwielbiałam mężczyzn pachnących perfumami oraz alkoholem i papierosami. Zawsze było w tym coś pociągającego. Zwłaszcza jak już sama zaczęłam palić. 
Wiesz to też skojarzenie, które zawsze wyrzucałam z głowy. Skojarzenie, które teraz, w tej łazience pojawiło się jako pierwsze. Zobaczyłam ciemne włosy układane na żel, drogie i nie zawsze ładne perfumy, czarną koszulkę, dżinsy i białe buty. Nie muszę pisać nic więcej, prawda? Zwłaszcza, że w moich oczach od razu pojawiły się łzy. Otworzyłam zbyt wiele drzwi w tym roku. Może nawet je wszystkie? 
Czy dlatego dostałam najgorszą supermoc na świecie?

Kochany Święty Mikołaju, nie o to prosiłam. 
Czasami zapominam, że nie istniejesz i myślę, że ktoś może spełnić moje życzenia. Dlaczego ktoś miałby to robić? I to bezinteresownie.
Istnieje tylko karma. A ona nie spełnia życzeń, tylko oddaje nam to, co sami najpierw daliśmy. I niekoniecznie będą to żeberka.

Wiesz pewnie, że ostatnio często rozmawiamy o traumach z dzieciństwa. Co takiego może zrobić dziecko, często jeszcze nie do końca świadome, że karma daje w zamian takie traumy? Wiesz czy ktoś zna odpowiedź? Tak, wiem, Chłopiec nie wierzy w karmę i rozdziela wszystkim według własnego uznania, niekoniecznie po równo i sprawiedliwie.
Skoro sprawiedliwości nie ma to czy warto się starać? I tak zawsze kończy się wyrzutami sumienia i poczuciem beznadziejności. Ile lat można spłacać jeden dług? Jaki wyrok należy się komuś, kto wyrządził nam krzywdę? Jako ludzie, uwielbiamy samosądy, na pewno znajdą się chętni na wymierzenie kary. Ale największą wymierzamy zawsze sami sobie. Do końca.
Możemy przebiec stumilowy las i przy samym końcu zawrócić i zacząć od nowa lub na zawsze go opuścić porzucając próby dostania się na koniec. Można, raz za razem się wycofywać. Można przeciąć wszystkie sznurki. Ale to nie sprawi, że się uwolnimy.

Drogi Święty Mikołaju
jeśli nie możesz przysłać do mnie śmierci nawet podczas Pełni Żniwiarzy (to by było coś!), weź z powrotem moją supermoc. Wolę żyć zamknięta niż w taki sposób, mimo że tam dopiero bym zwariowała i chyba tylko dołożyliby mi niechcianych supermocy.

Do zobaczenia w grudniu,
redcar

wtorek, 10 września 2019

Baśń o prawdziwej miłości cz.II

Z poprzednich baśni dowiedzieliśmy się, że znajomość z Czarnym Wilkiem nie przynosi Sowie nic dobrego. Chociaż na początku wydaje się inaczej.
Na początku było Słowo.
Potem strach. A potem odpowiedź. Pomieszane emocje u Czarnego Wilka i u Sowy sprawiły, że gubili się w swoich słowach. Oboje na życiowych zakrętach próbowali odnaleźć w tym spokój. Wszędzie doszukiwali się symboli, jakby chcąc się przekonać, że mają rację, że to przyniesie coś dobrego. Sowa zrozumiała, że jej skrzydła są za duże, by móc wlecieć do skurczonego serca Czarnego Wilka, więc przemieniła się w Ćmę. W końcu to też nocne stworzenie, niewiele różni się od sowy. Oboje mieli nadzieję, że pewnego dnia zrodzi się z tego piękny motyl, którego wypatrywali wraz z nadejściem wiosny. Wiosny, która znów stała się dla nich kolejnym znakiem, jak parę lat wcześniej. Życie znów zatoczyło krąg, uśmiechając się złośliwie.

Mimo, że więź między nimi zaciskała się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej; mimo, że nadal się trochę gryźli i drapali, a potem lizali swoje rany wierszami; Sowa przemieniona w Ćmę musiała opuścić swoją klatkę, opuścić Strzelca, by ruszyć do przodu. Chciała to zrobić jak najszybciej, aby polecieć do Czarnego Wilka. Działała więc pośpiesznie i nierozważnie uraczona jego oczami jak dwoma żarówkami, choć widziała je tylko na ekranie komputera. Wleciała wprost w ognisko, świadoma tego, że może spłonąć. Uparcie twierdziła, że będzie warto.
Strzelec udawał, że nie przejmuje się rozstaniem z Ćmą. Co więcej, twierdził, że sam też tego chciał. Nie stał Ćmie na drodze, ale też niczego nie ułatwiał.
Im bliżej było do urodzin Ćmy, które miały przynieść kolejne odrodzenie, tym większy niepokój ją ogarniał. Zostało jej trochę tajemnych zmysłów po sowie, więc czuła szepty na swoich skrzydłach. Wiedziała, że wydarzy się coś złego. Przerażona machała skrzydełkami, żeby tylko dotrzeć do Czarnego Wilka jak najszybciej. Bo nie było czasu.

I wtedy spłonęła Katedra.
Coś pękło w małym sercu Ćmy. Koło takiego symbolu nie dało się przejść obojętnie. Ćmę ciągnęło do ognia, który otaczał Katedrę. Wiedziała, że ogień Czarnego Wilka jest jeszcze potężniejszy. Mimo to, nadal leciała na pewną śmierć. Do końca uparcie twierdząc, że warto.
Zawsze.

Nadzieja umiera ostania. Mimo logicznych przemyśleń, Ćma łudziła się do końca. Nawet jak już miała pewność, że Czarny Wilk na nią nie czeka, tliła się w niej iskierka. Iskierka, która kazała posłać mu bzy po ciężkich chwilach, mimo iż wiedziała, że pośrednikiem będzie Tamta Kobieta. Leciała więc Ćma do samego końca, do ostatniego dnia. Wiedziała, że umrze, gdy usłyszy znane jej wieści. I w pewien sposób, tak się właśnie stało.
Jednak nasze baśnie nie kończą się tak nagle, banalną śmiercią z miłości głównej bohaterki. Może dlatego, że w tych baśniach nie ma rycerzy w lśniących zbrojach, którzy uchroniliby ją przed śmiercią magicznym pocałunkiem. Więc jeśli chcecie wiedzieć, co wydarzyło się dalej, nadstawcie uszu i zapalcie świeczki, może Ćma do Was przyleci opowiedzieć swoją historię, bo na pewno zrobi to lepiej niż ja.

czwartek, 29 sierpnia 2019

Nothing is fine

Codziennie udaję, że jest dobrze, albo trochę lepiej. Najbardziej udaję przed sobą. Skupiam się na bólu zatok, brzucha, na kolejnych badaniach krwi, kolejnych lekach i skierowaniach do specjalistów. Chowam się za piosenkami, zdjęciami ze śmiesznym makijażem, za brakiem lub górami jedzenia, za przygotowaniami do wyjazdu. Za spontanicznym zakupem niezbędnych rzeczy, bo przecież robię coś pożytecznego, wydam pieniądze to będę mieć motywację, żeby dociągnąć do poniedziałku. Chodzę spać o 21, żeby nie pojawiały się głupie myśli. Ale i tak z nimi walczę. Siadam na łóżku, zapalam światło. Gaszę, kładę się z powrotem. Myślę co na siebie założyć, żeby czasem nie kazali mi się rozebrać. To trochę pomaga, potencjalny wstyd przed tym, co wszyscy mogliby zobaczyć. Później myślę, że niezależnie od wszystkiego nie mogłabym się rozebrać. W półśnie widzę jak każą mi się rozebrać na środku lotniska, a ja padam na kolana i płaczę, płaczę, płaczę. Czy to powstrzymuje mnie na długo? Nie.

A może właśnie tak. Może te klika dni, z perspektywy czasu to dużo. W chuj dużo.

A potem przebłysk - co sobie myślałaś? Że uciekniesz sama przed sobą?

Rozmawiasz o potencjalnej ciąży i o tym, co byś wtedy zrobiła. Ot, taka fajna wymówka, aż żałujesz, że morfologia krwi niczego nie wykazała. Mimo, że to zabiłoby kogoś innego. Przekazujesz więc dobrą nowinę. I rozmawiasz dalej o aborcji. Nie wspominasz tym razem o samobójstwie. To nie ta osoba, nie to miejsce.



Brakuje jakiejś symetrii, co? Brzydko. Trzeba poprawić.
A tak chciałaś założyć jeszcze krótkie spodenki w tym roku.

Just die.

niedziela, 25 sierpnia 2019

Czy wszystkie fobie są jednakowe?

Jestem jedną z Was. Takim samym człowiekiem jak reszta. Może jestem Waszą siostrą, przyjaciółką, kochanką. Może nigdy się nie spotkamy, a może codziennie mijamy się na ulicy. Niczym się nie wyróżniam, prawda? Może dlatego, że w mieście czuję się w miarę bezpiecznie. Nie muszę walczyć ze swoją fobią. Bo tak, mam fobię. A dokładniej, alektorofobię.

Ile znacie takich ludzi? Bo ja niewiele. Widocznie jest ich, nas, na tyle dużo żeby fobia przed kurami miała nazwę. Bo właśnie tego dotyczy ta fobia. I sprecyzujmy, nie chodzi o pieczonego kurczaka, tylko żywą, chodząca kurę ze świdrującymi oczkami i dziobem. Brr! W mieście ciężko taką spotkać. Na szczęście.
Zastanawiacie się pewnie co robię jak już ten ptak stanie na mojej drodze. Cóż. Uciekam. Staram się znaleźć najdalej jak to możliwe. Ale żeby mieć ją na oku, jakby chciała mnie zaatakować. Wiem, wiem. To brzmi absurdalnie, ale tak to już jest z fobiami. Nie są do końca logiczne. I zauważcie – obserwuję coś, czego się boję i się odsuwam. Nie atakuję, nie rzucam kamieniami. Jestem zbyt przerażona żeby w tym momencie czuć nienawiść. Strach, owszem, niepokój, panikę.

Nie hejtuję kur. Nie cieszę się z losu tych hodowanych tylko na ubój, żyjących w ciasnych klatkach. Hahaha, niedobre kury, macie za swoje! Weird, right? Right. Więc czemu inni myślą, że mogą tak się zachowywać? Oczywiście, żeby nie było, każdy jest inny, każdy ma prawo odczuwać swoje fobie po swojemu. Ale czy naprawdę lęk przed czymś/kimś może być na tyle silny żeby prowadził do nienawiści?


Drogi homofobie, powiedz proszę, czego tak bardzo się boisz, że aż nienawidzisz.

czwartek, 15 sierpnia 2019

Baśń o prawdziwej miłości

Wiem, że gdy słyszycie „prawdziwa miłość” zamiast oczu macie serduszka, przyśpiesza Wam tętno i wyobrażacie sobie swój idealny związek. Mimo, że coś takiego nie istnieje, nie oszukujmy się. Prawdopodobnie kolejny raz Was rozczaruję. Pisząc „prawdziwa miłość” mam na myśli tę codzienną, nieidealną, czasami nieszczęśliwą i toksyczną. Bo mimo to, że to jest baśń, mało które miłości są baśniowe.


W prozie codzienności Sowy i Strzelca wkradało się coraz więcej różnic, których oboje uparcie nie chcieli dostrzegać. Przeprowadzili się do większego mieszkania, z dala od Czarownicy. Strzelec był bardzo zadowolony z tego powodu, bo nie podobała mu się ta przyjaźń. Tak jak Czarownicy nie podobał się związek Sowy i Strzelca. Sowa długo była rozdarta pomiędzy nimi. Mimo, że Czarownica usunęła się w cień, Sowa ciągle miała wyrzuty sumienia. Smutek, ale i ulgę poczuła dopiero, gdy Czarownica wraz z Mężem przenieśli się na Prawdziwą Wyspę.
Na swój sposób była szczęśliwa ze Strzelcem. Brakowało jej tylko namiętności i romantyzmu, więc w takich chwilach, znów myślała o Czarnym Wilku. Nikomu nie przyznawała się do tych myśli, bo wpędzały ją w poczucie winy. Wspomnienia przestały ją nawiedzać, gdy w jej życiu pojawiły się kolejne problemy, a Strzelec wspierał ją jak umiał. Nawet Czarownica napisała wzruszający list i Sowa zrozumiała, że zawsze może na nią liczyć.


Mimo, że to bajka o miłości, nie ma dobrego zakończenia (chociaż jeszcze się do niego nie zbliżamy). Strzelec wykorzystał chwile słabości Sowy, żeby zrealizować swój cel. Wszystko pod przykrywką troski i czułości. Sowa podjęła pewne decyzje, choć nadal się wahała. Po krótkiej chorobie wsparcie Strzelca i jego rodziny przekonało ją do powiedzenia „tak”, mimo że nie były to oświadczyny. Wierzyła, że wszystko co robi Strzelec, robi to z miłości. Żebyśmy się zrozumieli, nie kwestionuję jego uczucia do naszej bohaterki, bo na pewno było silne i prawdziwe. Ale gdzieś w jego sercu mieszkał Sinobrody… To właśnie przez niego Sowa przestała dbać o swój las, a skupiła się na pielęgnowaniu drzew Strzelca. To przez niego zamieszkała w Domu z Ogródkiem, który okazał się wysoką wieżą. Sinobrody zamknął ją w klatce, wmawiając jej, że uwiją tam sobie przytulne gniazdko i że tego właśnie chce. Złudne poczucie wolności stało się więzieniem.


Związane skrzydła Sowy zaczynały krwawić. Strzelec niczego nie zauważał. Irytowały go tylko ciągłe rozmowy Sowy z Czarownicą. Bo pomimo odległości, ich przyjaźń nabrała mocy. W poczuciu beznadziejności nasza bohaterka coraz częściej myślała o Czarnym Wilku. Było to dla niej na tyle uciążliwe, że postanowiła się do niego odezwać.

 Pewnie zastanawiacie się jak się potoczyły ich dalsze losy. Czy dawne uczucie odżyło? I co na to wszystko Strzelec? Jak wiecie, odpowiedzi na te pytania zna tylko Autor, a jego plany są nieznane i często niespodziewane.

wtorek, 23 lipca 2019

O symbolach w Dzień Włóczykija

Ludzie wszędzie doszukują się symboli. W wszechobecnych motylach, w memach z ćmami, w ulubionej ulicy czy w Dniu Włóczykija. Chcą sobie wmówić, że to przecież ma jakiś głębszy sens, nadają temu boskie, kosmiczne znaczenie. Cały wszechświat wysłał do dwóch obcych ludzi takie małe sygnały – hej, zobacz, zauważ mnie. I ktoś inny też zauważa. Oczywiście najpierw nie zwraca się na to uwagi. Ot, motyl, drzewo, jakaś piosenka. Dopiero, gdy się kogoś pozna, łączy się fakty. Fakty? Na pewno? Przygarniamy te drobiazgi, które mogą nas do siebie zbliżyć. Czy raczej próbujemy w ten sposób utwierdzić się w przekonaniu, że TO jest właśnie tym czymś wyjątkowym. Być może na zawsze. Całe życie na to czekaliśmy i to jest.. Jedyna, wyjątkowa miłość. Dar wszechświata, który robił wszystko, co w jego mocy by dwójka obcych sobie ludzi spotkała się właśnie teraz, właśnie w tym momencie. Nieważne, że jedno za chwilę umrze. Nieważne, że nigdy nie spojrzysz w jego oczy. Cóż. Wszechświat tak chciał. Czy też Bóg. Jak zwał tak zwał. Ile nieraz ofiar wymaga ta wyjątkowa miłość? I czy na pewno to jest warte zachodu?

Miłość od pierwszego wejrzenia. Od pierwszego wspólnego znaku – ojej też uwielbiam ten film!, to moja ulubiona ulica!, zobacz, zobacz ile motyli w tym klipie.

Czy to naprawdę jakieś znaki czy jednak wciskamy je w siebie na siłę, jak niepasujące do siebie puzzle? Chcemy przekonać siebie i wszystkich dookoła, że to coś wyjątkowego, bo och te wszystkie symbole, ile się zgadza, ile pasuje! Nagle 14 sierpnia przewija się wszędzie, nagle wszystko napisane jest w języku niemieckim. Przeczytane te same książki wznoszą nas do chmur.
A różnice? Och, tego nikt nie zauważa! Nie ma żadnych różnic, to nieistotne, ważne to, co chcemy widzieć. Tak, mój były też robił takie rzeczy i w ogóle mnie nie rozumiał; to zupełnie jak moja była! Najważniejszy wspólny mianownik co? Ale czy to wystarczający symbol? Ktoś umarł, ktoś złamał serce, ktoś złamał życie – i oto jesteś tu, stworzony tylko dla mnie. Przecież wszystko to działo się po to, żebym mogła cię spotkać. Geez, nawet Kopaliński o tym napisał! A kto jak kto, ale gościu się znał na rzeczy, prawda?

Te wszystkie białe króliki, liski i kruki. Och, kruki, których wypatruje się w każdym wróblu. Te wilki biegające nie tak daleko, ale wcale nie blisko. Biegające po twoim sercu tam i z powrotem, że zapominasz… Zapominasz, że nie o takie wilki chodziło. Nigdy o to, hej! To nie ten symbol. To nie symbol tej miłości, przestań grzebać.
Może pogrzeb za to za zamkniętymi drzwiami Sinobrodego. Co, ten symbol ci się nie podoba? Ha, ha, przykro mi bardzo. A może wolisz prawdziwy pogrzeb? A nie, tego nigdy nie było. Tak jak blond włosów splątanych z ciemnymi lokami. Ale przepraszam, przecież symbole wyraźnie mówiły, że to właśnie to. Że wyglądacie jak ta para z tamtego zespołu. Och jak się wszyscy śmiali. Ty też się śmiałeś, ale czy na pewno? Czy w twoim żołądku nie przewijało się już stadko motyli? Oczy się szkliły i udawałeś, że nie, ale nadzieja z każdym dniem była coraz większa.

Ej, hej, hej! Zobacz, ha, ha! Też mam nierówno z głową. Idealnie do siebie pasujemy, prawda?

Noooo… Nie. Znaki, symbole może wydają się urocze. Zwłaszcza na początku. Ale czy są czymś innym niż tylko wmawianiem sobie, że to, co czujemy jest czymś wyjątkowym? Że nigdy przedtem i nigdy potem? Tak bardzo chcemy w to wierzyć, że chwytamy się każdej… cóż, różowej chmurki. Ale właściwie po co?
Zabiorę cię na piknik.
Domyślił się! To ten jedyny.
Ha, ha, ha.
Przykro mi, nie.

Nic tego nie zmieni. Szukamy szczęścia może trochę na siłę. Trzymamy się uparcie tych drobnych rzeczy, bo wiemy, że to jest krótkotrwałe, że w każdej chwili może się rozkruszyć jak zaniedbany ząb. Bo w przeciągu całego życia to tylko chwile, drobne, malutkie chwile. Może będziemy je później wspominać z sentymentem. Płakać lub uśmiechać się na widok

spadających gwiazd, na szczególne daty w kalendarzu, na śnieg pokryty popiołem, na Ryjki i Włóczykije, na przelatujące sowy i nietoperze, na koncert Akurat Tego Zespołu i Tamtego też, na okryte złą sławą Kościoły, na niepomalowane wciąż paznokcie, na jeziora i ulice, na tidala bo leci akurat Ten kawałek, na Tamtą dzielnice i na To mieszkanie, na balkony i papierosy, na rzekę i jednorazowe grille, na okulary w kształcie serc, na ścięte włosy, na koty i góry, na księżyc, na nietrafione książki, kiepskie i dobre wiersze, zapisaną krzywo kartkę, na telefon na którym nigdy nie pojawi się Ten numer ani Tamto nazwisko, każde imię na A., na świeczkę, na plamy na stopach bo przypominają tamte na nogach i smarujesz je tą samą maścią, na kłamiące dłonie, zdradliwe spojrzenia.

Skrzywisz się lub nie na zapach podobnych perfum.

Co jeśli te wyczekane, wygrzebywane zewsząd symbole w końcu cię złamią? Nadal chcesz się ich doszukiwać?

Zawsze.


Już nie.

środa, 17 lipca 2019

Pomoc techniczna


SUPPORT
GDY PISZESZ E-MAIL DO „NIEDOSZŁEGO” – CO ROBIĆ I JAKIE SĄ TEGO KONSEKWENCJE

(Za poprawną odpowiedź na pytanie: „dlaczego to zrobiłaś?” można wygrać talon. Ale ej, nie na kurwę i balon. Kurwy same się znajdują. Talon obejmuje dożywotne odcięcie od internetu, a w gratisie kulka w łeb. Gratulujemy! Jesteś milionowym użytkownikiem odwiedzającym naszą stronę, ale to nie daje ci pozwolenia na pisanie maili. Haha, wręcz przeciwnie!)

Nie zadawajmy tak trudnych pytań jak i po co, droga pani. Próbujemy udoskonalić nasz system. Cóż, tak, takie błędy się zdarzają. Przepraszamy za nieudogodnienia. Pracownik, który się tym zajmuje poniesie konsekwencje. Po przebytym szkoleniu, powinien wiedzieć, że absolutnie, pod żadnym pozorem nie można łączyć manii z depresją. Nie jednocześnie, na boga! Skutki widać od razu. To niedopuszczalne. Słucham? Ale o czym pani mówi? W naszym systemie nie ma takiej kategorii jak MYŚLENIE. To już przestarzałe. Nikt tego nie używa od lat… Ale rozumiemy. Przy takim przeciążeniu systemu takie błędy są naturalne. Za jakiś czas wszystko wróci do normy. Prosimy o cierpliwość. Czy jest coś, czym możemy zrekompensować ten wybryk?

Coś się tu jebło. Może jednak wystarczy zresetować urządzenie? Próbowała pani wyłączyć i włączyć? Jak to nie ma pani takiego przycisku na środku głowy? Przecież wszyscy mają, dlatego jakoś funkcjonują. Nie da się żyć bez restartu od czasu do czasu, droga pani.  To wyjaśnia te błędne decyzje. Ale, ale! Coś na to zaradzimy. Zaraz tu pani zamontujemy taki pstryczek. Tylko hm… Nie może być na głowie, bo znając pani szczęście, ktoś pierwszy lepszy z brzegu. przez przypadek, lub nie, może panią wyłączyć. Wie pani jak to jest… Niby tu delikatnie, niby nie, a tu jebs! Pstryczek pstryknięty. Pstryk, pstryk. Musimy zamontować go w dogodniejszym miejscu. Ale… Jak to psychotropy? O nie, to stanowczo się pani nie nadaje. Przepraszamy, nikt nas nie uprzedził. Istnieje ryzyko, że się pani wyłączy na zawsze. Nie jesteśmy w stanie podjąć takiego ryzyka, takiej odpowiedzialności. Nie możemy mieć pani na sumieniu. To niezgodne z polityką firmy. Miłego spierdolenia. Do widzenia.


DZIAŁ TECHNICZNY ZAMKNIĘTY

Pracownicy infolinii poszli wziąć coś na chrypkę. Zapraszamy jutro. Oczywiście w najwygodniejszej dla pani formie kontaktu – telefonicznie, mailowo (boże, uchowaj!) lub w dowolnym salonie na terenie całej Polski. Zachęcamy do ponownego skorzystania z naszych usług.


„MÓZG” spółka z ograniczoną odpowiedzialnością

niedziela, 14 lipca 2019

No ogólnie to fajnie jest

Jaki jest sens brania tabletek, które mają ci pomóc, jeśli zamiast tego czujesz się jeszcze gorzej? Jasne, potrzeba czasu żeby zaczęły działać. Ale nawet na ulotce jest napisane, że w tym czasie myśli samobójcze mogą wrócić lub występować wcześniej. Fajnie, więc możesz nie dożyć do momentu, gdy tabletki zaczną pomagać. Ale hej, co się przejmujesz, musisz je brać codziennie. BĘDZIE LEPIEJ. Świetnie, naprawdę cudownie.

A do tego czasu robisz obliczenia czy ilość tabletek, którą masz wystarczy żeby się zabić i z przykrością stwierdzasz, że jednak nie. Szkoda, mieszkasz z ludźmi, którzy nie zwracają uwagi na twoje istnienie, zamknięty pokój. Mogłoby się udać. Po paru dniach najwyżej zaczęłoby śmierdzieć. Och, nawet po śmierci sprawiasz problemy. Niedobra dziewczynka. Pójdziesz do kąta, na karnego jeżyka, dostaniesz przez dupę. No cóż, nawet zabić się nie umiesz.

O, schudłaś, gratulacje, ale fajnie.

No, fajnie. Lubię kości na ramionach, wystające obojczyki, dotykać żeber.

Ciągle są jednak boczki. No na to pomogą tylko ćwiczenia. Brzuszki takie i srakie, przysiady, ćwiczenie cycków, żeby nie były takie oklapnięte. W końcu całość musi się dobrze prezentować, mimo że nie ma się przed kim rozbierać.

A nie, jednak tak się nie da. Nawet przy idealniej figurze cała reszta zostanie, przykro mi.

Nie możesz patrzeć na swoje ciało, po prostu nie możesz. Mimo, że się ważysz (nie obsesyjnie), chwytasz za miarę i zaskakują cię te liczby. Bierzesz małe lustro i przyglądasz się sobie. Znowu masz przerwę między udami. Fajnie. Ale jakoś przeraża cię to, jak szybko do tego doszło. Chcesz czy nie, potrafisz zjeść jeden posiłek przez cały dzień. Ok, nieraz ciężko nazwać to w ogóle posiłkiem. Nie no kurwa, jeszcze ci brakuje zaburzeń odżywiania w tym wszystkim. W sumie spoko, oszczędzasz na jedzeniu. Możesz za to lecieć na Islandię i unikać zakładania kostiumu kąpielowego.

Przecież wszyscy widzieliśmy się nago.

No, sto lat temu. W innym życiu.

Robisz sobie coś dobrego do jedzenia. Czasami się zdarzy, żeby nie było, że żywisz się samymi płatkami. Prawie nie jesz mięsa. Nie brakuje ci tego, więc może nie ma sensu go jeść.

Bez sensu. Pewnie masz anemię.

W sumie to nie mam.

Lepiej jeść trawę, ale skoszoną, bo taka nie czuje, co?

Nie wiesz czy jeszcze żart czy już nie. Z tym człowiekiem nigdy nie wiesz. No ciężko się rozmawia, ale co zrobisz. Wyjdziesz? W sumie możesz, co cię powstrzymuje? Dlaczego nadal siedzisz przy stoliku, gdy łzy napływają ci do oczu?

A sumie było miło.

Szybko zapominasz. Szkoda, że innych rzeczy nie jesteś w stanie tak łatwo zapomnieć. Innych ludzi. Innych słów i tego co zrobiłaś i co tobie zrobiono. Ale hej, pewnie przesadzasz. O co ci znowu chodzi.

Jak to cię nie będzie?

A tak to. Przecież nie będziesz się spowiadać, chociaż masz to na końcu języka. Nie powiesz, że jesteś chora, więc wykręcasz się chorobą kogoś innego. Nie powiesz, że czujesz się jak kupa, jak gówno i najchętniej zamiast ud i brzucha pociełabyś sobie ryj.

Dlaczego nic nie mówiłaś?

Zapomniałaś jak się mówi. Literki nie składają się w słowa. Język staje się kołkiem. Nawet krzyczeć nie możesz. Rozglądasz się po pokoju. Nikogo nie ma. Nie może być, no nie da rady, żeby wiecznie ktoś cię trzymał za rączkę, ogarnij dupę. Patrzysz za okno, nie no chuj, ciemno jest. Na szufladę z tabletkami, trzęsą ci się ręce. Nie no, to za mało, bez sensu. Zamiast wszystkich łykasz jedną z nadzieją, że zaśniesz. Bo jak zaśniesz to nie będziesz myśleć, nie będziesz robić sobie krzywdy, nie będziesz myśleć o tym, żeby się zabić, nie będziesz ryczeć do braku tchu, do smarków spływających z nosa na usta i prosto do gardła.

Mogłaś dzwonić.

No nie. Nie da się. Nie chcesz przeszkadzać. Nie przywykłaś, że możesz. Nie mówisz, siedzisz jak mysz pod miotłą. Nie możesz mówić, że ranisz siebie jeśli to rani kogoś innego, prawda?

Możesz.

No kurwa nie. No sorry, przepraszam. Więcej wyrzutów sumienia. A chuj, jedne więcej nie zaszkodzą. Co za różnica.

Ej, hej, gdzie to, bo się krótko czeka, babka spoko?

A nie, głupia, proponuje medytacje i kazała ćwiczyć oddychanie, a to co było to nieważne, to już przeszłość, trzeba o tym zapomnieć.

Ach, to takie proste, widzisz? Wystarczy zapomnieć. To już nieważne. O chuj ci znowu chodzi, zapomnij, po prostu. Było minęło. Problem wymazany. Pooddychaj sobie, będzie lepiej. A można się cofnąć w czasie, żeby wtedy sobie pooddychać czy tak nie bardzo? Lepiej czekać dwa lata z nadzieją, że się nie zajebiesz przez ten czas. Czy to wyzwanie?


chora na wora
bo tak śmieszniej
jak co - kino
zamiast gówno
bo nikt się nie spodziewa

jak chłopiec zamiast Boga
który zabrania pić
bo to taka religia
przykrywająca chorobę

i może jednak co - gówno
bo zamiast na wora
chorujesz na łeb

co ona pierdoli
brakuje jej piątej klepki
czy ktoś mi powie gdzie ją znaleźć
chętnie przygarnę
tylko powiedźcie co się z nią robi
daje mleczko jak kotu w butach
bo prawdziwemu nie wolno
czy wkłada się w siebie
jak puzzle lub wibrator

jesteś jakaś nienormalna
i co teraz
odkryli tajemnicę
choć zakrywam wszystkie karty
i nie wyciągnęłam asa z rękawa

hej chcę się zabić
to idź
idź być smutną gdzie indziej
teraz trzeba świętować
później będziemy płakać
i zastanawiać się jak do tego doszło
nie wiem

sobota, 29 czerwca 2019

Baśń o Sowie i Strzelcu

Baśnie wracają na bloga. Bo spisywane są w międzyczasie, dlatego należy zamieścić te już nieaktualne, żeby zachować ciągłość wydarzeń, żebyście wiedzieli co się działo.


***

Pewnego dnia Sowa, która nie była już Królewną, ani tym bardziej Królewną Jęczybułą, wybrała się z Przyjaciółmi nad rzekę. A tam, po raz kolejny zmieniło się jej  życie. Jak już wiecie, nasze baśnie są nietypowe i zmiany nie zawsze dzieją się szybko, a miłość nie wybucha jak kolorowe fajerwerki. Nad rzeką był też Strzelec, o którym Sowa trochę słyszała od Czarownicy.

Mimo, że to nie była miłość od pierwszego wejrzenia, coś ich do siebie ciągnęło. Zaczęli się spotykać i spędzać ze sobą czas. Sowa zrozumiała, że Strzelec żyje w ciemnym, gęstym lesie, znacznie mroczniejszym niż jej. Ale przecież nie była już Królewną i choć las nadal trochę ją przerażał, postanowiła się przez niego przedrzeć i zobaczyć co tak naprawdę tkwi w środku. Nie była to łatwa droga. Co chwilę czaiły się jakieś pułapki, które można było łatwo przeoczyć. Niejedna stoczona przez Sowę walka, zadawała jej bolesne rany, ale przez to stawała się jeszcze silniejsza i bardziej zdeterminowana by dotrzeć do celu. Im wchodziła głębiej w las, tym silniejsze stawało się uczucie do Strzelca. W końcu było tak silne, że zbudziło ją ze snu. Leżała w półśnie koło Strzelca i szepcząc mu prosto w usta - wyznała mu miłość. Ta już była tak silna, że nie martwiła się brakiem odpowiedzi. Wiedziała, że w końcu nadejdzie, że trzeba na to czasu.

Mimo wielu głosów sprzeciwu, dobrze się żyło Sowie i Strzelcowi. Szybko ze sobą zamieszkali i cieszyli się prozą wspólnego życia. Gdy w  życiu Sowy pojawiły się pewne problemy i wiedziała, że teraz to ona musi wpuścić Strzelca do swojego lasu. To zawsze wiąże się z ryzykiem i pewnym bólem, ale była w tym przede wszystkim czułość i miłość. Sowa czuła, że znalazła Tego Jedynego i że on to odwzajemnia.

Dlatego oboje cieszą się rutyną i nie widzą w niej nic złego. Sowa nie myśli już o Czarnym Wilku i nie chce słuchać kolejnych wieści na jego temat. Wie, że są ludzie, którzy nie potrafią zaakceptować Strzelca, nie chcą przedzierać się przez ten las. Ale są też tacy, którzy im dobrze życzą.
Wspólne życie Sowy i Strzelca przyniesie jeszcze niejedną opowieść. Więc nie martwcie się, że nie kończę słowami i żyli długo i szczęśliwie, bo jak zawsze, ta baśń jest początkiem kolejnych. Tak jak wszystkie poprzednie prowadziły do tej. Wszystkie postacie w nich, ich śmierci i nieodwzajemnione miłości prowadziły Sowę do Strzelca.

wtorek, 25 czerwca 2019

Love

Szybko się zakochujesz, więc i szybko się odkochujesz? Twoje uczucia nie są stałe?



Wszystkie spojrzenia, uśmiechy. Każdy mniej lub bardziej potajemny dotyk. Oddanie bluzy. Wszystko to, co zawsze. Wszystkie małe i duże motylki. Przyjemne, chwilowe, nie zwiastujące miłości. No chyba, żeby ją sobie wmówić.
Zakochania, zauroczenia. Trwające tygodnie. Trwające lata.
Z jednej obsesji do drugiej.
Nie ma nic pomiędzy.

Związki kończące się, gdy chemia przestaje działać. Mimo płaczu. Ulga. Zawsze ulga.

Może się po prostu nie nadaję. Może pociągają mnie chwilowe, początkowe uniesienia. Nie ułożone życie, pierścionki na palcu, białe sukienki.

Moje uczucia nie są stałe. Wahają się zawsze, jak mój nastrój. Mój nastrój waha się jak moje uczucia.

Najmniejsze relacje wywracają wszechświat do góry nogami. Chaos, jeszcze większy chaos.

Jedynym stałym uczuciem jest to do ciebie.

Może dlatego, że nie mogłam go zniszczyć, robiłeś to ty. Chociaż właściwie to ja zaczęłam.
Jedyne stałe uczucie to to do ciebie. Najgorsze jakie mogło być. Toksyczne, zabijające.

Lepiej trafić nie mogłam.

piątek, 14 czerwca 2019

Hello, it's me, I'm sorry.

-Na jakiej podstawie to stwierdził?
-...
-...na podstawie twojego gadania, nie robił ci żadnych badań przecież
-No nie...

***

-Nic nie zauważyłem. Zachowywałaś się normalnie. Nie odbiegasz od normy.

***

-Teraz to zaczynam się martwić!
-???
-"Ryzykowne kontakty seksualne"?!
-...a widzisz te tłumy pod drzwiami?
-I jeszcze dojdzie do tego, że będę musiała zablokować ci konto!

***

-Co sobie zrobiłeś w rękę?
-Nie bój się, to nie żyletka hehe!

***

-...no i powiedzieli, że to schizofrenia
-Tak wygląda.
-Ja nie wiem, może dwubiegunówka.
-To to samo przecież!
-No właśnie nie.
-Nie? A czym to się różni?
-No... Dwubiegunówka to epizody depresji, na zmianę z epizodami euforii. Albo samej euforii. Albo samej depresji.
-Ale to dobrze być ciągle w takiej euforii!
-Co nie? Hehehe.

***

Zatykam uszy włosami. Przegryzam język do krwi. Żeby nie słuchać. Żeby nie mówić. Robię swoje, żeby nie było po mnie widać, że krzyczę. Zapominam telefonu, zapominam kurtki, zapominam obiadu. Kupuje kosmetyki, ale nie pomagają poczuć się lepiej. Wyrywam zbędne włosy, bo boli tak samo, a nie ma w tym nic niepokojącego, wręcz przeciwnie. Wklepuje kremy, nacieram stopy, rozczesuje włosy. Maluję oczy. Z uśmiechem patrzę w lustro. Jestem obrzydliwa.

Tańczę na tej mikroskopijnej powierzchni. Śmieję się sama do siebie. Śmieję się do tego co piszę, o schabowych i innych bez ładu i składu. Tańczę w łóżko, w półśnie tańczę, a hipnagogi tańczą na moich powiekach. Zdmuchuję je piosenką i tańczę w swoich myślach. Tańczę o tobie, z tobą, dla ciebie. 

Śmieję z kilku kresek na zielonej kartce. Śmieją się wszyscy, więc ja jeszcze bardziej. Jeszcze głośniej. Śmieszy mnie to, jak się śmieją. Śmieszą mnie dziwne pytania, parskam śmiechem, cieszę się, że nie ja muszę na nie odpowiadać. 

***

-Kto się w piątek śmieje, ten płacze w niedzielę.

czwartek, 30 maja 2019

Nie ma mnie tu, duch ciało opuścił

Momentami dosłownie tracę oddech. Wdycham słodkie lekarstwo. Mam gorączkę i łykam antybiotyk. Jestem osłabiona, łykam probiotyk. Jem jeden posiłek dziennie. Jem dziesięć posiłków. Strzelam wodą morską w zatoki. Innym lekiem w krtań. Jedna tabletka na kaszel. Druga na głowę. Kolejne opakowanie chusteczek. Kolejny lekarz. Spirometria. Nowy antybiotyk. Coś innego na kaszel. Eukaliptusowe cukierki. Coś na gardło. Zero papierosów. Zero alkoholu.
Tłuste, splątane włosy. Drżąca dłoń. Niewyregulowane brwi. Rany na udach. Nieobcięte paznokcie. Bolące dziąsła. Zapach potu. Zatkane uszy.
Uśmiechy pomieszane z warknięciami. Przez cały dzień nie chodzę do toalety lub chodzę co chwilę. Zimno mi. Pocę się. Nie słyszę, co się mówi. Nie wiem, czego ode mnie chcą. Połykam to, co czuję. Znowu się duszę. Tym razem słodki lek nie pomoże.
Jestem przeźroczysta. Powłoka jest za ciężka i zbyt wyrazista. Trzeba jej wydłubać oczy, zgolić włosy, obciąć język i kończyny.

Cztery tygodnie/dwa tygodnie.
Nie widzę poprawy.

Zawsze uważałam, że jestem niezdolna do takiego uczucia jak nienawiść. Ale to nieprawda. Nienawidzę siebie.
Patrzę w lustro z odrazą. Chodzę ze spuszczoną głową. Wstyd mi, że w takim stanie wychodzę do ludzi. Nie mam sił, żeby to zmienić.
Kiwam głową, gdy samochód przejeżdża przede mną na pasach. Nie wiem czemu kiwam. Dlatego, że debil powinien się zatrzymać. Czy dlatego, że szłam za wolno żeby mnie potrącił.

Jacyś ludzie się martwią. Ci, co są daleko się martwią. Ci, z którymi rozmawia się trzy razy do roku. Ci, z których się nie zna.
Reszty nie ma.

Wydaje pieniądze. Planuje, co trzeba kupić, żeby przeżyć lipcową noc. Mając nadzieję, że jednak nie nadejdzie.

Mam dosyć. A ciężko to nazwać początkiem.
Niektórzy nazywają to poprawą.
Ha.
Cud. Magiczne ozdrowienie.
Wymykam się. Wyślizguję się między rozmowami. Uciekam gdzieś za zdjęcia kota. Chowam za rozmowami o ciuchach. Milczę, gdy powinnam krzyczeć.

Wszystko o czym myślę to Spokojna Obecność, której mi teraz brakuje. Spokojna Obecność, którą inni z taką łatwością zapominają. A przez to ja zawsze stawiam mur, choćby niewielki. Ale jest i tego nie przeskoczę. Nie wymagam rozpaczania i niezawodnej pamięci. To zwyczajnie przykre.

Moi zmarli mi się śnią. Gdy myślę o kaligrafii, myślę o Niej. Pierwszy post tutaj napisałam po Jej śmierci. A gdy myślę o tym blogu, jednak inna śmierć przychodzi na myśl. Myślę o wszystkich splątanych nitkach i o tym dlaczego Ona ciągle wraca.
Myślę na ile ja jestem takim supełkiem, ile nitek by się rozwiązało. Każdy myśli, że to bez znaczenia, ale przekonałam się, że nie.

Istnieje, a nie żyję. Co za różnica.

piątek, 24 maja 2019

Co, jako ostatnie mówię o tobie

Pytają. Bo ktoś, coś wiedział, bo mi się wymknęło przypadkiem lub szczęściem buchającym z uszu. Więc pytają. A co, a był, a przyjechał, a jak teraz, w końcu, co nie? Nie. Nie? Jak to, co się stało? Tak to. Mówię wymijająco, bez szczegółów, z rozbawieniem nawet, macham ręką, nic takiego, zdarza się, no trudno.

Pytają. Jak kolega, jak maile, teraz pewnie się cieszysz, on się cieszy. Nie, nie rozmawiamy. Ojoj, co się stało, hehe. Bo ja to bym nie chciał, żebyś miała z nim kontakt... I nie mam. Ale wiesz... JAK BY CO, TO JA MUSZĘ MIEĆ PEWNOŚĆ, ŻE TO SIĘ NIE POWTÓRZY. Jakby co.

Pytają. Jeszcze niezadanymi pytaniami.

Jak się trzymasz, dasz radę, to nie koniec świata, musisz odpuścić, odciąć się.

A ja mówię ciągle to samo, coraz ciszej, bo czuję się żałośnie. Mówię, że mnie złamałeś, że stałam się kimś, kim nigdy nie myślałam, że będę. Mówię, że zrobiłabym to jeszcze raz. Że nadal żałuję, że było tego tak mało, że mogło inaczej, że miałam jeszcze mniej niż może się wydawać. Że nie chcę, ale tęsknię, że myślę i gdybam. Nie mogę przestać. Nie ma dla mnie leku. Żadne psychotropy nie pomogą, żadne antybiotyki tego nie zabiją.

Mój telefon robi mi przysługi, a ja się bawię w trollowanie ludzi na tinderze, tylko dlatego, żeby nie pisać do ciebie.

Żegnaliśmy się już wiele razy. Za każdym razem ostatecznie. Proszę więc nie wymagać ode mnie, że tym razem w to uwierzę. I chciałabym już o tobie nigdy nic nie mówić, ale wiem, że to niemożliwe. Po prostu znów będę dusić to w sobie, nie przyznając się do wszystkich uczuć. I napiszę kolejny list na pożegnanie. I kolejny, może z wybaczeniem. I kolejny, skoro już będzie w porządku, z prośbą. Może kiedyś któryś wyślę. Tym razem nie odpiszesz i to złamie moje serce kolejny raz.

Nienawidzę siebie. Ale nie tylko przez ciebie. Nie wszystko, co złe w moim życiu jest twoją winą.

Ciągle mam twój prezent.

wtorek, 30 kwietnia 2019

Cheers darlin'

hello darkness my old friend
i might say
it's nice to see you again
hold me tight
and never ever let me go
hello darkness my sweet lover
i'm happy to see you today


                                              ***

wszystkiego najlepszego
dużo czasu na wyciągnięcie wniosków z ostatnich kilku lat
wszystkiego dobrego
aby ci się poukładało
abyś żyła po swojemu
zdrowia
pieniędzy
orgazmów
dużo szczęścia i zdrówka
żebyś wszystko sobie poukładała nawet jeśli teraz nie wyszło
sto lat
żebyś wiedziała że wystarczasz
zawsze będziesz w naszej pamięci
żeby się w końcu ułożyło bo coś szczęścia nie masz

                                          *** 

 cheers darlin'
nawet jeśli życzenia brzmią dzisiaj jak rady, których masz dosyć, nawet jeśli wszyscy wiedzą lepiej, nawet jak brzmią jak na pogrzebie... może niedługo będą?

                                              ***

w dzień śmierci Hitlera, to ja życzę tobie, żebyś był szczęśliwy. nie przywiązuj się do bzów, niedługo umrą.

niedziela, 28 kwietnia 2019

Zielenieje

Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że tak szybko pojmę ten niepokój związany z wszechobecną zielenią, którą zawsze uwielbiałam. Teraz wiem, co miałeś na myśli. Uginam się pod ciężarem zielonych liści ciężkich od deszczu. Zamykam oczy, chowam za okularami, osłaniam przed tym natarczywym kolorem, który jest wszędzie.
Chcę swoją śliną zaleczyć twoje rany. Chcę wyrwać swoje serce rozszarpane przez korzenie baobabu.
Boję się zostać sama w czterech ścianach, żeby wszystko się nie powtórzyło. I jednocześnie chcę żeby się powtórzyło. Żebym nie musiała udawać, że wszystko jest w porządku, gdy się rozpadam. Pozwolić sobie na chwilę słabości, mimo że ciało nie ma na nią siły. Mimo, że nikomu może się nie chcieć tego ogarniać. Jemu się nie chce, to już nie jego zadanie przecież.

sobota, 20 kwietnia 2019

Wielka Sobota

Giętki baobab wbija się jadowitymi korzeniami w serce. Wbija się głębiej, mocniej, boleśniej. Wbija się syczeniem węży. Nie ma tam miejsca dla niego. A jednak się rozrasta, rozrywając serce, z którego może nic nie zostać. Wiem, że nic nie zostanie, nawet jeśli będzie trochę spokojniejsze przez cudze szczęście. Zamiast serca będzie gigantyczny giętki baobab z trującymi korzeniami, które sięgać będą do płuc, żołądka. Aż cała stanę się giętkim baobabem. Będę chodzić od lasu do lasu, ale w żadnym miejscu nie będą chcieli takiego dziwnego, wężowego drzewa. Będę się zginąć i przewracać od wiatru, nawet niezbyt silnego. Bez swojego serca, zapomnę o cudzych i nie będę się z nimi liczyć. Będę wpuszczać w nie swój jad, bo cała będę się z niego składać. Będą mnie omijać i wytykać palcami. Będą myśleć, że odwaliło mi po rozstaniu, zwariowałam, kto by się spodziewał, robiła dobrą minę do złej gry. Będę robić ją nadal, aż nie stanę na torach, bo zderzenia z pociągiem nie przeżyje nawet giętkie drzewo. A nawet wtedy złamie kolejne serca i znów się wszyscy będą dziwić.

                               ***

Siedzę w obcym mieszkaniu, w obcym pokoju, na nieswoim łóżku, patrząc na cudze książki i połykając łzy. Zastanawiam się, co poszło nie tak i ile z tego to sprawka moich własnych myśli. Nie umiem być już silna. Nie umiem walczyć o siebie, więc i o kogoś nie mam zamiaru. Wycofuje się. Oddaje to walkowerem.

                               ***

Proszę bardzo,
to tylko miłość mojego życia,
zajmij się nią dobrze.
Kochaj, ale nie tak mocno jak ja,
bo to niezdrowe.
Patrz na niego tak jak w tamtym klipie,
bo ja bym tak patrzyła.
Opiekuj się lepiej,
niż kiedykolwiek byłabym w stanie.
Otul spokojem
jak tylko ty potrafisz.

                                ***
Znikam. Chociaż mówiłam, że zawsze będę cię gonić. Że zawsze będę chodzić wilczym śladem. Nie znam innej drogi.

wtorek, 16 kwietnia 2019

Baobab

Śnił mi się baobab.
Szłam krętą drogą, ktoś szedł ze mną, za mną. Na środku drogi rósł zgięty i giętki baobab. Odsunęłam jego gałęzie żebym mogła przejść, żebyśmy mogli przejść, ja i ktoś kto ze mną szedł, z kim ja szłam. Pomyślałam: o, baobab, dziwnie tak sobie tu rośnie.


Na środku drogi rósł, więc dziwnie. I tak giętko rósł, jak z gumy, jakby ze skóry mojego kota był zrobiony, jakby na niej wyrósł. Zdziwiło mnie, że był giętki, dopiero jak się obudziłam.
Jak to giętki baobab? Bo niby drzewo, a wąż.


Nie pamiętałam ostatnio o wężach, skupiona nadto na motylach i ćmach. Nawet mówiłam głośno o tym, że ich nie ma, albo że ich mniej. Ale ciągle były we mnie, wiły gniazdo wokół mojego serca. Cicho, niezauważenie wpuszczając do środka jad, który okazał się ziarnem baobabu. Nie wystarczało im gniazdo na bijącym mięśniu. Wolały wejść do środka i puścić korzenie.
Chodząc z głową w chmurach, wypatrując motyli, można zapomnieć o pielęgnacji swojego tajemniczego ogrodu. Gdy hoduje się róże, powinno się pamiętać o wyrywaniu chwastów.
Mój baobab wyrósł giętki, bo pochodzi od węży. Trzyma się serca i kradnie z niego życie. Czuję teraz każdy jego korzeń, każdą gałąź i dobrze wiem, co do mnie mówi. Wiem, co mówią węże w nim ukryte. Mówią to samo, co przed snem. Mówią to, co czytam między wierszami. To, co między moimi lękami i nadziejami. To, co plącze się po głowie i nie wiem czy przestanie.

Trzeba pozbyć się chwastów.

Czy wraz z baobabem nie pozbędę się całego serca?

niedziela, 31 marca 2019

Co, jako pierwsze mówię o tobie

Zaczynam od tego, że poznałam cię przed nim, że byłeś wcześniej, pierwszy, ważniejszy, że nadal jesteś. Mówię, że wyjechałeś, a ja kochałam. Że myślałam i nadal myślę. Przytakuję, że tak, owszem, tak to się nieraz komplikuje. Ale nie gdybam już przy tym, jak kiedyś, że tak mogło a nie było, złoszcząc się przy tym. Tak, złoszcząc, nie masz na to monopolu przecież. Odpowiadam na pytania, że czemu tam, daleko, jak to, skąd się wziąłeś. Odpowiadam, że od niej, przez nią, dzięki niej, nie wiem w sumie która odpowiedź jest prawidłowa. I o rany, to już tyle lat, a jakby wczoraj. Że tak, owszem, ja swoje, ty swoje, ja jego, ty żonę. O matko, żonę, tak żonę i rozwód, uff, to w porządku. Że żyjesz, ja żyje, najważniejsze przecież. I że tak, nic przez ten czas i teraz nagle, chociaż wcale nie nagle, ale że teraz, że tak wyszło, że nie wiem, że nie wiesz, ale dobrze wyszło chyba przecież. Staram się normalnie, opanowanie mówić, a uśmiecham się, szklą mi się oczy, cieplej się robi na sercu i motyle wiercą się w brzuchu. W myślach dopowiadam, czego nie mówię. Ale to nie wychodzi dalej, nie przechodzi przez usta, nie teraz jeszcze. Nie o to pytasz przecież, chciałeś wiedzieć co mówię, tyle mówię. Nie od razu o kurach i kotach. Ale od razu o wszystkim.

czwartek, 21 marca 2019

Dzień Motyla

Wiosna.
Sroka śmiało przechadza się po ogrodzie i skubie to, co znajdzie, jakby była u siebie. Jakby to był jej ogród, a wszystko, co na nim posiane to specjalnie dla niej.
Wiosna.
(Nie)śmiałe pączki wydostają się najpiękniejszym odcieniem zieleni ze wszystkich krzewów.
Wiosna.
Niebo znów jest błękitne, tak prawdziwie błękitne jak tylko niebo być potrafi.
Wiosna.
Dosłownie rodzi się nowe życie. Ja zawsze rodzę się na nowo, chociaż do swoich narodzin muszę jeszcze poczekać. To nic, można świętować cudze. Zawsze odżywam na wiosnę przecież. A tym razem może ta wiosna jest piękną metaforą początku, zmian, czegoś dobrego, co pojawia się w towarzystwie motyli.

Niech i ten motyl z dwóch kawałków papieru na patyczku, będzie symbolem nowego życia. Kolejny znak, obok nietoperzy i żeberek. Niech będzie motylem przerodzonym z ćmy, tym wyczekanym, który kiedyś odleci z tego drewnianego patyczka i poleci daleko. Chociaż nie aż tak daleko przecież... Poleci tam, gdzie nikt go nie będzie trzymał w klatce. Niech przyniesie nadzieję.

czwartek, 7 marca 2019

La Loba

Słyszysz wycie wilków. Zamykasz oczy. Czujesz jak dyszą. Ziemia wibruje. Wycie. Wdech i wydech. Pali cię całe ciało, bo leży w bezruchu. Umiera z każdą sekundą, choć tak bardzo rwie się do biegu. Zniewolone słabym umysłem nie może się ruszyć. Łzy napływają do oczu. Wewnętrzne wycie wilka. Skaczesz przez okno, nie zważając na wysokość i pędzisz przed siebie ile sił w nogach. Nie oglądasz się za siebie. Biegniesz, a wiatr smaga twoją twarz. Biegnij, biegnij, biegnij ile sił w nogach. Aż płuca zaczną boleć, stopy krwawić, a do oczu napłyną łzy. Och, już to czujesz. To wolność. Łzy spływają po twoich policzkach. Nie możesz przestać się uśmiechać. Kiedy ostatni raz się tak czułaś? Już nie pamiętasz. Więc biegnij dalej, dopóki nie dotrzesz do lasu. Dopóki się w nim nie zgubisz, żeby nikt nie mógł cię znaleźć. Wtedy będziesz mogła odnaleźć samą siebie. Och, kochanie. Zgubiłaś się, choć nikt za ciebie nie wybierał drogi. Teraz musisz wrócić na właściwą ścieżkę, bo inaczej znikniesz całkiem. Będziesz tylko naczyniem, które ktoś inny będzie zapełniał swoimi pasjami, swoim żalem. Będziesz koszem na odpadki. Czy tego chcesz? Więc biegnij i nie patrz w tył. Nie martw się tym, co będzie, bo jak już odnajdziesz siebie to wszystko się ułoży. Zawyj radośnie, gdy poczujesz zew, żebym wiedziała, że tego dokonałaś. A potem, kochanie, wróć po mnie, żebym nie stała się koszem na odpadki. Wróć po tą pustą powłokę i wypełnił ją swoim wyciem, przyśpieszonym pulsem i uśmiechem. Jedynym takim uśmiechem, który posiada tylko człowiek wolny. Bądźmy razem szczęśliwe i lekkie. Unośmy się nad dziurawymi drogami, ale już bez strachu przed wysokością. Wydostańmy się z tej celi, z tego uścisku, który nie pozwala oddychać. I pójdźmy w swoją stronę, nie martwiąc się o nic, bo mamy siebie. Gdy po mnie wrócisz, zaopiekuję się tobą. Nie zapomnę o tobie i nigdy więcej nie odłożę cię na półkę, żeby zrobić miejsce na rzeczy innych ludzi. Będziesz najważniejsza, tak jak zawsze powinnaś być. Tylko wróć.