czwartek, 30 maja 2019

Nie ma mnie tu, duch ciało opuścił

Momentami dosłownie tracę oddech. Wdycham słodkie lekarstwo. Mam gorączkę i łykam antybiotyk. Jestem osłabiona, łykam probiotyk. Jem jeden posiłek dziennie. Jem dziesięć posiłków. Strzelam wodą morską w zatoki. Innym lekiem w krtań. Jedna tabletka na kaszel. Druga na głowę. Kolejne opakowanie chusteczek. Kolejny lekarz. Spirometria. Nowy antybiotyk. Coś innego na kaszel. Eukaliptusowe cukierki. Coś na gardło. Zero papierosów. Zero alkoholu.
Tłuste, splątane włosy. Drżąca dłoń. Niewyregulowane brwi. Rany na udach. Nieobcięte paznokcie. Bolące dziąsła. Zapach potu. Zatkane uszy.
Uśmiechy pomieszane z warknięciami. Przez cały dzień nie chodzę do toalety lub chodzę co chwilę. Zimno mi. Pocę się. Nie słyszę, co się mówi. Nie wiem, czego ode mnie chcą. Połykam to, co czuję. Znowu się duszę. Tym razem słodki lek nie pomoże.
Jestem przeźroczysta. Powłoka jest za ciężka i zbyt wyrazista. Trzeba jej wydłubać oczy, zgolić włosy, obciąć język i kończyny.

Cztery tygodnie/dwa tygodnie.
Nie widzę poprawy.

Zawsze uważałam, że jestem niezdolna do takiego uczucia jak nienawiść. Ale to nieprawda. Nienawidzę siebie.
Patrzę w lustro z odrazą. Chodzę ze spuszczoną głową. Wstyd mi, że w takim stanie wychodzę do ludzi. Nie mam sił, żeby to zmienić.
Kiwam głową, gdy samochód przejeżdża przede mną na pasach. Nie wiem czemu kiwam. Dlatego, że debil powinien się zatrzymać. Czy dlatego, że szłam za wolno żeby mnie potrącił.

Jacyś ludzie się martwią. Ci, co są daleko się martwią. Ci, z którymi rozmawia się trzy razy do roku. Ci, z których się nie zna.
Reszty nie ma.

Wydaje pieniądze. Planuje, co trzeba kupić, żeby przeżyć lipcową noc. Mając nadzieję, że jednak nie nadejdzie.

Mam dosyć. A ciężko to nazwać początkiem.
Niektórzy nazywają to poprawą.
Ha.
Cud. Magiczne ozdrowienie.
Wymykam się. Wyślizguję się między rozmowami. Uciekam gdzieś za zdjęcia kota. Chowam za rozmowami o ciuchach. Milczę, gdy powinnam krzyczeć.

Wszystko o czym myślę to Spokojna Obecność, której mi teraz brakuje. Spokojna Obecność, którą inni z taką łatwością zapominają. A przez to ja zawsze stawiam mur, choćby niewielki. Ale jest i tego nie przeskoczę. Nie wymagam rozpaczania i niezawodnej pamięci. To zwyczajnie przykre.

Moi zmarli mi się śnią. Gdy myślę o kaligrafii, myślę o Niej. Pierwszy post tutaj napisałam po Jej śmierci. A gdy myślę o tym blogu, jednak inna śmierć przychodzi na myśl. Myślę o wszystkich splątanych nitkach i o tym dlaczego Ona ciągle wraca.
Myślę na ile ja jestem takim supełkiem, ile nitek by się rozwiązało. Każdy myśli, że to bez znaczenia, ale przekonałam się, że nie.

Istnieje, a nie żyję. Co za różnica.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz