środa, 17 września 2014

...zawsze tak blisko

Lęk wkradł mi się do serca. Cudowna jesień jest zapowiedzią samotnych wieczorów. Oczywiście lubię te chwile pod kocem, z książką i herbatą. Tylko zawsze towarzyszą temu wszystkie domowe dźwięki i zapachy, chrapiący kot, znajomy widok za oknem i znajome nocne cienie. Ta jesień ma przynieść obce, zimne ściany, przerażające noce, obce cienie i widoki, wszechogarniającą samotność, zamykanie się w sobie na cztery spusty, kurczenie do granic możliwości. I chowanie się za muzyką, żeby uciszyć zlęknione serce. Serce, do którego powoli, od czasu do czasu, wlewa się kilka kropel jadu. Złośliwy wąż składa na nim czuły pocałunek, po czym delikatnie wbija swe zębiska. Oblizuje się i odchodzi. Czuję jak trucizna rozchodzi się po moim ciele. Łzy napływają do oczu. Głęboki wdech, "będzie dobrze", wydech. Połykam resztę łez. Wdech, wydech. Ocieram oczy. Sprawdzam w lustrze czy widać, że właśnie znów trochę umarłam. Twarz ta sama, ale jakby obca, patrzy z litością na mnie, wykrzywia usta w uśmiechu - oczy pozostają smutne. I tak nikt nie zobaczy różnicy. Cofam się w czasie o 10 lat. Nie tak jak wtedy, przy tamtej piosence, nie tak dosadnie, nie tak boleśnie. Robię dokładnie to, co wtedy. Nakrywam się kocem, zaciskam oczy i zatapiam się w muzyce. Coraz częściej myślę, że chyba znałam to wcześniej. To może być jedna z piosenek, która była tłem dla jego kłamstw i mojej naiwnej wiary w nie. To może być jedna z piosenek, której nie mogłam słuchać, bo brało mnie na wymioty. Ten zespół pojawił się na pewno. Nienawidziłam, gdy wypowiadał tę nazwę. Jak i wiele innych. Wiele melodii, od których chciało się rzygać. Pojebane teksty, którymi się fascynował. I ja, podatna na manipulacje, z wielkimi z przerażenia oczami.
Wdech. Wydech. Teraz zatapiam się w tej piosence, której przecież mogło tam nawet nie być. Chowam się pod kocem muzyki. Udaję, że nie widzę pierwszych żółtych liści za oknem. A jesień stuka w szybę jakby chciała powiedzieć "już czas". Gdzieś w cieniach liści kryje się dawna przyjaciółka. Ignoruję ją, znudzi się w końcu i odejdzie. Zagryzam wargi, czekając na wyrok. Wiem, że utonę. Przecież nie potrafię pływać. Może moje ciało będzie bezwiednie dryfować, ale w dobry, bezpieczny sposób. A może będę rozpaczliwie uderzać dłońmi o tafle wody, krztusząc się nią coraz bardziej. Nie wiem czy chcę się topić, gdy może nie być nawet brzytwy, której można się chwycić.

piątek, 12 września 2014

Kocie opowieści (rozdział II)

Przygody Red zaczęły się znacznie wcześniej niż można by się tego spodziewać. Chyba nawet wcześniej niż ona sama mogłaby pamiętać. Chociaż kto tam wie, jak daleko sięga kocia pamięć... Dlatego muszę, ku zdziwieniu wszystkich, zacząć od początku. A to może trochę potrwać, bo wiecie... Jestem przekonana, że moja kotka wykorzystała już prawie cały limit swoich kocich żyć. Jak na zwierzę domowe to całkiem imponujące, nie sądzicie? Musicie poznać prawdę, aby zrozumieć czemu żywot Red toczy się głównie w domu, skąd się wzięła smycz i ucieczki przez okno... A to znaczy, że musimy się cofnąć o parę lat, abyście mogli poznać matkę Red. Co to był za kot! Matka Red mieszkała na dworze, dom odwiedzała tylko czasem. A pojawiła się u nas wiele lat temu. Została dosłownie wciśnięta w moje dziecięce ręce. I jak już ją przyniosłam, jak zobaczyli moje podrapane rączki, nie było siły – musiała zostać. Ciężko było ją oswoić, ale w końcu się udało. A jak już się udało, to chodziła przy nodze jak pies. Matką była opiekuńczą. Potrafiła przygarnąć obce kociaki żeby je wykarmić. Trochę tych swoich dzieci miała. A że była śliczną kotką to i małe były ładne, więc... Cóż, rozchodziły się jak świeże bułeczki. Tak samo miało być z miotem Red. Urodziły się cztery kociaki - dwa identyczne czarno-białe i takie moje dwie szaro-bure Red. Czarno-białe szybko znalazły nowe domy, a nasze bliźniaczki bawiły się po mieszkaniu z kokardkami na szyi, aby je rozróżnić. Kociaki jak to kociaki, czasami coś zbroją, czasami zapomną, że siku robi się do kuwety, a nie do kapcia Pana... I tak moja Red została połamana. Nie, to nie ona nasikała, tylko jej siostra, a że były identyczne, kopniak od Straszliwego Pana przypał Red. Jej bliźniaczka również znalazła nowy dom, a ten połamaniec siłą rzeczy został z nami. Biedactwo nawet podrapać się nie mogło! Nie było mowy o oddaniu czy wypuszczeniu jej na dwór. Padły prorocze słowa, że jak wydobrzeje to się ją zacznie uczyć wychodzenia. Matka Red była w tym akurat bardzo pomocna, bo jak szła z kociakami to wszystkie szły gęsiego, jeden za drugim, równiutko, nie było, że któryś wolniej, któryś szybciej. U Matki Red porządek musiał być. Zanim Red wydobrzała, nadeszła zima. Kto wyrzuci małego jeszcze kota na mróz? No dobrze, ale na wiosnę to już na pewno. Tylko ciągle coś stało na przeszkodzie... Któregoś razu, ciekawska Red postanowiła zobaczyć jak to jest na dworze. Oczywiście najlepszym wyjściem okazało się uchylone okno, w którym się zawiesiła... I znowu połamała. Została więc w domu. Kolejne chyba było zapalenie płuc, bo siedziała zimą przy otwartym oknie. W międzyczasie jednak należało jej się trochę świeżego powietrza i tych podwórkowych przygód. Takim cudem do domu zawitała najlepsza przyjaciółka Red, czyli smycz. Pechowa panienka szybko załapała o co chodzi ze smyczą i z czym wiążą się spacery. Wiecie z czym? Tak, dokładnie. Ze świeżą, zieloną trawką! Jaki kot mógłby się temu oprzeć? Na pewno nie Red...

piątek, 5 września 2014

Zaopiekuj się mną...

Czuję się jak wariatka. Bo kto to widział, aby w dzisiejszych czasach przejmować się losem obcej osoby? I to jakiejś gówniary, która ma jeszcze pstro w głowie i pewnie "robi sobie jaja". Serio, tylko mnie niepokoi to, że jakaś 15 latka chce się sprzedawać, chce być czyjąś szmatą? Czy tylko ja widzę w tym jakąś rozpaczliwą prośbę o czułość, uwagę, troskę? Najłatwiej powiedzieć "olej ją". Poświęcenie kilku minut na rozmowę to przecież nie jest jakiś wyczyn, więc czemu nie miałabym jej dać chociaż tego. Bo mimo, że szło jakoś opornie to jednak ciągle odpisywała. Może tylko udawała, że ma to gdzieś? Może moje słowa sprawiły, że sobie coś przemyśli. Albo zobaczy w sobie coś więcej niż ciało, którego można pożądać, którym można zarabiać. Przerażające było jej zdziwienie, że to, co próbuje zrobić jest nielegalne i niebezpieczne. Być może jej koleżanki też to robią. A w internecie na każdym kroku można się natknąć na podobne ogłoszenie. Skoro wszyscy to robią to jakim cudem jest to nielegalne, prawda? Cały czas mówiła, że potrzebuje kasy. Smutne, że wybrała właśnie taki sposób zdobycia jej.
Trochę poświęconego czasu. Kilka pytań. W końcu napisała, że trochę mi zaufała. Zrobiłam wielkie oczy. No bo... jak to, zaufała? Poczułam, że teraz tym bardziej powinnam mówić jakieś mądre rzeczy, pomóc jej w jakiś sposób. Przecież nie dam jej miłości, której pewnie potrzebuje. Nie zaopiekuje się nią. Będę kolejną osobą, na której się zawiedzie? Nie powiem jej jak pokochać siebie, bo sama jeszcze się tego nie nauczyłam. Co mogę jej dać poza rozmową? A wiem, że może oczekiwać dużo więcej. Pamiętam jak się myśli mając te 15 lat. A może już więcej się nie odezwie? A ja... Ja chyba też tego nie zrobię. Może zwyczajnie stchórzyłam, może nie wiem co jeszcze mogłabym jej powiedzieć. Świata nikt nie zbawi, ale się okazuje, że nie jestem w stanie pomóc nawet jednej osobie. Może dlatego, że sama tego potrzebuje? Pomocy, troski, miłości. Muszę ogarnąć swoje własne życie, żeby móc pomóc komuś innemu. A może to tylko jej wiek sprawia, że czuje się jakaś zagubiona. Przecież byłam taka sama te 8 lat temu. No, może nie chciałam zaraz się sprzedawać, ale potrzebowałam czyjejś uwagi. Chyba niewiele się zmieniło w takim razie...