piątek, 29 listopada 2013

plan na życie (i jego brak)

"Właśnie nadeszło Kiedyś i nic się nie zgadza"
Zagubiona w labiryncie własnego umysłu nie potrafię nadać sensu słowom, nie potrafię przelać do nich emocji, które kotłują się rozsadzając mnie od środka. Nie potrafię znaleźć źródła. Zbiera mi się na płacz, gdy oglądając film ukazuje mi się kolejna zakochana para. Delikatne ukłucie bólu świadomości, że to już nie wróci, gdy widzę scenę erotyczną. Bo już chyba nie wróci, prawda?
(nie płacz, nie warto, nie masz na to wpływu, taka jest kolej rzeczy)
Myśl o sobocie mnie przeraża. Już tak bardzo odzwyczaiłam się od papierosów, a wydają się one ostatnią deską ratunku. I mnóstwo alkoholu, który po powrocie do domu zmieni się w potok łez, a przy wszystkich pomoże mi robić z siebie pajaca, żeby się śmiali, a nie patrzyli z politowaniem, że siedzę tam sama, bez drugiej połówki, bo flaszka chyba się nie liczy. A może się zlitują i oszczędzą mi tortur? Nie zaproszą żebym nie czuła się źle i pozwolą umierać samotnie w domowym zaciszu? Nie wiem co byłoby gorsze.
(nie myśl o tym, nie martw się na zapas, będziesz się świetnie bawić! i żałować, że jednak nie chciało ci się ruszyć dupska do ćwiczeń, bo we wszystkim będziesz wyglądać źle i równie źle będziesz się czuć)
Im bliżej świąt, tym gorzej. Pierwszy śnieg będzie gwoździem do trumny. Głupie czekanie na coś, co nie nastąpi zepsuje mi święta, jak rok temu. Chowanie się po kątach i odgrzebywanie piosenek, które przepełnione są wspomnieniami. Naiwne życzenia, że może jednak, może jakoś... Jak w tych wszystkich durnych filmach, tak pięknie, ten śnieg, to wszystko, magia. W Sylwestra wyłączyć słuch i zasnąć przed północą. Zakopać się na ten dzień, żeby nie słuchać o planach świętowania tak durnego dnia. Albo znów oglądać Kabaret do 3 rano i znów marzyć, aby pomachać komuś jak Liza Minnelli. Mogę pomachać jedynie wspomnieniom, bo ludzie nie ostrzegają przed zniknięciem z naszego życia. To jak z wyjściem z piaskownicy, nikt z nas nie wiedział, że robi to po raz ostatni... Przetrwać krótką radość z nadejścia nowego roku, zignorować wzrost cen, nie zastanawiać się nad postanowieniami, przezimować styczeń. Najdłużej jak się da, będę drwić z walentynek i rozwodzić się nad tym jakie są głupie, jakie bez sensu i że w ogóle mnie nie obchodzą, ani trochę. Umrzeć 14 lutego milion razy i udawać, że nie było nadziei. Będę dalej egzystować, nie tracąc energii na rozmyślanie o tym, kto był, kogo nie było, kto mógł być
(no chyba nie zamierzasz się teraz rozklejać?!).
Żyć dalej.

niedziela, 10 listopada 2013

Mentalnie ciągle siedzę w pierwszej ławce

Gdzie ta miłość ja się pytam? Gdzie ta samorealizacja? Mentalnie ciągle siedzę w pierwszej ławce na polskim.

Siedzę i usycham z tęsknoty za nierealnymi marzeniami, za idealnym życiem, które miało nadejść, a nie nadeszło. Wciąż ta sama wielka idea, tylko już trochę zwiędła, umierająca, zagrzebywana przez rzeczywistość. Nie zmienię świata - zabójstwo każdej płomiennej nadziei nastoletniego życia. Nie zbawię ludzkości, nie jestem w stanie uratować nawet siebie. Czekam na pochwałę, ale już nie ma przy mnie tych oczu, które widziały we mnie potencjał. Siedzę w pierwszej ławce skazana na własną (złudną) opinię. Nic się nie zmienia. Wyszłam z klasy ostatni raz, nawet nie pamiętam kiedy, aby spełnić marzenia. Skończyło się na mocnym policzku od rzeczywistości, zmianie podejścia niemalże o 180 stopni, aby pokornie wrócić o ławki. Sala jest przerażająco pusta. Słyszę tykanie zegara. Gładka tablica. Godło i krzyż. Zdjęcie nieżyjącej dziewczyny, w które się wpatrywałam. Moja ławka zlewająca się z biurkiem. Stos kartkówek i czerwony długopis. Cisza. Tyk, tyk, tyk. Słyszę przemijający czas. Siedzę tu 3 lata. Tak wygląda sprawdzian z życia? Okrutne pozbawienie nadziei. Wieczne czekanie na wynik egzaminu. To nie jest życie. Ciągle czekam, a czas ucieka. Tyk, tyk, tyk. Pojawiają się ściągi od ludzi, którzy nie wiedzą z czego jest mój test. Podpowiedzi, rady, wskazówki kompletnie nie pasujące do siebie, ani do mojej historii. Tyk, tyk, tyk. Nikt nie mówi: "pisz, kobieto!", nikt się nie denerwuje, że nie wychodzi, tylko dlatego, że stać mnie na więcej, bo nikt już w to nie wierzy. Sama przestałam w to wierzyć, a nie ma nikogo, kto mógłby mi o tym przypomnieć.