wtorek, 5 września 2017

Nic

Jesień. Chociaż jeszcze lato. Trochę jak wtedy.

Nikogo tu już nie ma. Nie ma i moich słów. Wszystko się rozpadło. A tyle było tu życia. Kiedyś, wtedy. On był życiem, tak jak był miłością. I w takie letnio-jesienne dni myślę o nim najwięcej. W tych moich melancholiach brakuje jego ciepła, choć obok inne 36,6 a może i 37. Choć wszystko się poukładało, mniej lub bardziej udolnie. Bywam tak cholernie szczęśliwa. Bywam.
Dzisiaj obejrzę Kruka i pewnie się popłaczę, upije winem, a On nie będzie wiedział o co chodzi. Bo nie zrozumie. Tej jednej rzeczy nie zrozumie nigdy. Że nie tylko nasze serca są połączone, ale moje, podzielone na pół, tęskni wciąż za kimś innym. To nie znaczy, że nie kocha. Przecież nie o to chodzi.

Bo serce zamarło na chwilę, choć nieraz się rwie, krzyczy, chce biegać po lesie, w deszczu, na plaży. A uparte ciało odmawia współpracy. Krępuje ruchy, każe zająć wygodną pozycje w ciepłym (choć w sumie zimnym) mieszkaniu. Łzy się cisną do oczu, bo chce się krzyczeć i wyrwać z tego szczelnego uścisku miasta. A jakoś ciężko. Jakoś nie idzie, nie można coś.

Kochany, powiedziałbyś znów, i miałbyś rację, że wracam do punktu wyjścia. Choć sprawiłeś, że tamta część mnie zniknęła, nie umiałam zadbać by już tak zostało. Wymówki, wielkie bezsensowne pierdololo. Zamiast wstać i iść, daje się złapać w czułym uścisku nostalgii. Pogrążam się w swoich stanach depresyjnych, bojąc się, że to wszystko znów wróci. Bojąc się strachu samego w sobie, bo przecież muszę przeżywać wszystko na wyrost. Zamiast coś zrobić, zamiast działać, rozwlekać, rozkładać na czynniki pierwsze wszystkie emocje po kolei. Że niby chcę zrozumieć co po i co dlaczego. Dojść do sedna. Przejść się do ogrodu, żeby zrozumieć. A jak już wracam to panikuję, że już wiem i że nie wiem co dalej, że znów jakieś decyzje, działania, co teraz, jak sama znów mam sobie radzić. Powiedziałbyś, znów, że sama sobie wystarczam, że we mnie się wszystko zawiera, że tylko ja, nikt inny nie jest potrzebny. Przecież nadal w to nie wierzę. Zwłaszcza teraz, gdy jest ktoś jeszcze. Choć jest ciężko to jest też łatwo, lekko i przyjemnie. Bo w tym niechceniu chce się bardziej niż jak nikogo nie było. Jak możesz mówić, że sama sobie wystarczam. Nie jestem tym typem, choć każdy powienien nim być. Choć tak łatwo mówi się to innym. A czy Ty, Kochany, sam sobie wystarczałeś? Ty, z wiecznym pociągiem do ludzi, do poznania każdego zakamarka duszy i umysłu, poznania prawdziwego rdzenia osobowości ludzi, których spotykałeś na swojej drodze? Ty, wiecznie głodny ludzi, z wilczym aptetytem na ludzkie dusze. Choć uciekałeś w samotność, kochałeś ludzi. Twoje serce było przepełnione miłością, czas wypełniony ludźmi. Nie byłeś sam. Nie musiałeś sam sobie wystarczać.

I ja też nie muszę. Może nikt nie musi. Może nigdy o to nie chodziło.

Przecież zawsze chodziło tylko o to żeby żyć i nie dać się zamknąć w więzieniu swoich własnych lęków i braku ambicji. Żeby żyć, żeby biegać i oddychać pełną piersią. Żeby przeżywać. Nieważne co, jak i gdzie. I może, On ma trochę racji, gdy się śmieje, że celowo wybieram takie filmy, na których płaczę. Może, znów, w ten sposób coś przeżywam. Bo brakuje mi własnego życia. Bo zaczynam tym brakiem rzygać, motać się, dusić. A mimo to, nie próbuje się z niego wyrwać.

Jesień. Wrzos na balkonie. Zioła na parapecie.
Znoszę rośliny do domu. Uwierzyłbyś? Mam zamiar sprawić, że przetrwają.
Jesień. Śnią mi się cmentarze.

sobota, 7 stycznia 2017

Goodbye 2016, hello 2017

Jak tradycja to tradycja. Będzie jakieś podsumowanie, o którym przypomniała mi Frida. Ale to dobrze. Bo fajnie sobie przypomnieć, co się działo i jak to wpłynęło na moje życie. Chociaż zastanawiam się czy jeszcze umiem to robić. Przekonajmy się zatem.


2016:

  • straty moralne: rozczarowanie samą sobą; utrata cudownego wieku młodzieńczego i przejście w tryb bycia w pełni dorosłą; zszargane nerwy przez pracę na początku roku, z której ostatecznie odeszłam i znów mam wrażenie jakby to było w zupełnie innym życiu; nerwy w nowej pracy, ale zupełnie inne, bo do tej, mimo wszystko wraca się z uśmiechem; początek roku zaczęłam od czytania książki za książką, ale ilość stopniowo malała i zatrzymałam się w ciemnym zaułku; brak kontaktu z paroma bliskimi mi osobami, na szczęście są to jedyne straty w ludziach, bo w tym roku obeszło się bez śmierci bliskich
  • osiągnięcia: odwaga, by rzucić starą pracę i znaleźć nową; gładkie przebrnięcie przez urodziny, których się obawiałam przez pierwsze siwe włosy (a i te zaakceptowałam i polubiłam); fakt, że mimo tych 25. urodzin, wszyscy mówią, że wyglądam na młodszą; odzyskanie spokoju ducha na wiosnę po ciężkiej zimie; niezależność finansowa; bycie szczęśliwą przez większość roku
  • ludzie: wszystkie osoby z nowej pracy, z którymi się zżyłam mniej lub bardziej; bolesne "pożegnanie" z A. i wszystkie historie z tym związane, jego wyjazdy, przyjazdy, milczenie i słowa, nigdy nie w porę; rodzice, o których się zaczęłam martwić pod koniec roku; przyjaciele, którzy byli choć ja nie zawsze; i przede wszystkim Ten, który sprawił, że żyję, skradł moje serce, choć nie od razu, to na dobre, i jego rodzina, która już trochę stała się moją.


2017 przywitałam w rosyjskim stylu, w cudownym towarzystwie, popijając kawior szampanem i obserwując fajerwerki z tego mieszkania, być może ostatni raz. I choć nie było symbolicznego pocałunku o północy z Ukochanym, który już smacznie spał to noc uważam za udaną. I każdy kolejny dzień w nowym roku. Oby było tak dalej.