sobota, 22 września 2018

Już oficjalnie można mówić o jesieni. W końcu już wczoraj wieczorem wiał tak silny wiatr. Wiatr, który nie każdy zrozumie. Tak jak i On nie rozumiał mojego ciągłego otwierania okna, bo zimno, bo połamie roślinki, bo coś tam. A ja chciałam stać na balkonie i czuć ten wiatr na swojej skórze. Chociaż chyba bardziej na duszy.

Widzę piękno w tym wszystkim. Takie zwyczajne, jak w każdej porze roku. I bardzo chciałabym z tego piękna korzystać. Ale tak bardzo jestem odcięta od siebie, że nie umiem. Spacer, bo głowa każe iść pod wiatr i go wchłaniać, pomimo bólu zatok. Ale całe ciało ogarnia niemoc. I stoję w miejscu. Nie, nawet stać nie potrafię. To już ten etap, że nawet łzom nie chce się spływać po policzkach. Muszę dusić je w środku. To ten etap gdzie nie jem, lub jem za dużo. Gdzie nie mówię. Gdzie mnie nie ma.

A będę musiała być już niedługo. Nie wiem jak dam radę. Siedzenie w domu nie pomaga. Ale nie wyobrażam sobie powrotu. Chyba już nigdy, tak na dobre. Wiem, wystarczy to jebnąć. To takie proste. Prawda?

środa, 19 września 2018

all of this and nothing

Jestem.

Mimo, że nie tu i nie tak, to wciąż jestem. Żyję. Och, nieraz naprawdę dobrze sobie żyję. O tyle dobrze, że nie znajdywałam czasu na pisanie. W końcu zawsze lepiej mi to szło, gdy byłam smutna. Ok, może nie zawsze. Może zwyczajnie o tym zapominałam. Albo odkładałam na bok, na później. Dobrze, że nie na zawsze.

Ale teraz jestem. Nie mówię, że na dobre, ale jestem tak jak wcześniej. Bardziej dostępna. Niektóre rzeczy się zmieniły i chyba nie ma przed kim już ich chować.

Mam czas, żeby coś napisać. Mam czas żeby niektóre rzeczy przemyśleć i przedyskutować. Mam strach z tym związany. Mam dużo lęku i niepokoju. Mam paraliż, bo chcę działać, a nie umiem. A jak już, bez problemu, bez ataku paniki coś się uda to rozwala mnie każde słowo, każdy niby-żart.

I niby wciąż lato i pogoda o tym przypomina, ale och, jak bardzo pachnie już jesienią. Aż człowiek chce się rozsypać bardziej niż powinien. I coś w jego głowie mówi: zrób to. Bo jak się rozsypiesz to będzie to widać. To wyrzuty sumienia będą większe i poczucie winy i może szybciej coś z tym zrobią. I po wszystkich miesiącach, gdy sama sobie mówiłam: walcz!, i dawałam radę, po prostu przyjemnie jest na chwilę upaść. Zbyt przyjemnie. Zbyt kusząco wyglądają ramiona ciemności, która chce mnie otoczyć. Znam to przecież. I dlatego stoję. Jeśli zrobię krok w tył, nic się nie zmieni. Najwyżej odbije się to na mnie później i będzie jeszcze gorzej. Jeśli zrobię krok w przód, będę musiała stawić temu czoła. Rozpaść się, żeby znów się poskładać. Nie wiem nic. Więc stoję.

Zrozumiałam ile mam wsparcia. Ale jednocześnie wiem, że nie mogę zrzucać wszystkie na jego, w tym momencie też niezbyt silne, ramiona. Że on też potrzebuje powietrza i nie mogę mu go zabierać. Że jest i będzie. Ale czasem potrzebuje przerwy. A ja potrzebuję go non stop. Właśnie teraz.