niedziela, 16 maja 2021

A. Ciarkowska, Dewocje - przedpremierowa (nie)recenzja

Dzięki prezentowi urodzinowemu dostałam Dewocje przedpremierowo. Szybko poszło mi przeczytanie tej książki, bo z Ciarkowską zawsze jakoś szybko idzie. A z papierem to już w ogóle.

O czym są Dewocje? O cudzie. Wierze, o polskiej wsi, o cienkiej granicy między Bogiem, a Szatanem. Jest to spowiedź głównej bohaterki, której imienia nawet nie poznajemy. Bo czy imię jest ważne, gdy jest się cudotwórczynią (czy może wariatką)? Gdy opowiada się tak prosto, ale pięknie, niepotrzebne jest imię. Ważna jest opowieść.


"Nieważne, czy koniec to cudza śmierć i własne narodziny, czy odwrotnie. Byle tylko złapać się jakiegoś początku albo chociaż jakiegoś końca. Byle tylko mieć swoją opowieść, tego każdy chce. Byle mieć poczucie, że się ją opowiedziało, a to znaczy, że się ją przeżyło, a jeśli ma początek i koniec to, zdaje nam się, że w środku ma sens. A jeśli ona ma sens, to i my przecież, proszę księdza, mamy."

Czy ta opowieść ma sens, ma początek i koniec? Skoro kończy się słowami, że to dopiero początek, czy możemy uznać, że bohaterka przeżyła opowiedzianą historię i jest ona prawdziwa czy może jest tylko wymysłem chorej psychicznie dziewczyny?
Dziewczyny, która dorasta na polskiej wsi, gdzie trochę czas stanął w miejscu. Gdzie nikt nic nie mówi, a wszyscy wszystko wiedzą. Wiedzą jak żyć i jak nie żyć

"Od tego jest mężczyzna, żeby wiedzieć - mówiła moja mama, bo dzięki temu nie musiała wiedzieć nic."

Główna bohaterka zadaje dużo pytań, na które sami musimy udzielić sobie odpowiedzi. Opowiada nam historię nie tyle swoją, co wszystkich wokół. Historię ojca, historię matki, historię ojca i matki. Jak jedno z drugim i jak jedno bez drugiego. O trudach dorastania i poznawania ciała na lekcjach religii. O szeptach koleżanek o tym, co z czym i do czego i czy fajnie czy nie. O roli kobiety u boku samego Boga i jak bez kobiety świat najpewniej by nie powstał. 

"Ciała, które chłopcy próbują schwytać, które mężczyźni próbują wytresować."

I czy Bóg jest Bogiem czy jest kimś innym, jest jakoś inaczej -
  "...w ciszy, która zapada, gdy ćma przysiądzie na stygnącej lampie."

Dowiadujemy się, jak żyje się na wsi, że psy szczekają w powietrzę, a wyją na śmierć. Że jak mąż podniesie rękę, ale żałuję to grzech nie wybaczyć. I że matka składa się z warstw, a
"Człowiek wyjdzie z matki, a matka z człowieka nie."

Że prawdziwy cud to gdy jeden człowiek, słucha drugiego i poświęca mu swój czas. Dlatego, być może, każdy psychoterapeuta jest trochę szarlatanem, a trochę cudotwórcą.


"Życie dla jednego to nic wielkiego, pestka, dziś jest, jutro nie ma, a drugi jeszcze się dobrze nie urodzi, a już rozpacza, że będzie musiał umrzeć. Jeden położy życie przed sobą i patrzy, czy się, aby nie uszkodziło, owija wszystko w gazety i słomę, ani ryski nie znajdziesz. Inny biegnie z nim pod pachą, byle szybciej, chociaż sam nie wie dokąd. Stłucze się, trudno, do czego innego jest życie? Jeden się w życiu czuje, jak u siebie, inny rozgląda się niepewnie, jakby to, czym żyje, nie do końca do niego należało."


Żyjmy tak, żeby należało do nas i znajdujmy czas na małe cuda, bo może one są największe.
I Ciarkowska wie o nich więcej niż pani Regina Brett.