sobota, 30 sierpnia 2014

Versatile Blogger Award...

...czyli padło i na mnie za sprawą Królika, który nieświadomie skazał się na tortury muhahaha.
To ruszamy...


1. Moje palce u stóp wyglądają jak frytki - są chude i długie. Za to mały jest naprawdę mały i prawie go nie widać przy tych frytkach. Jakbym miała być postacią z bajki, byłabym wredną siostrą Kopciuszka, która obcinała sobie palce żeby wcisnąć stopę w pantofelek...

2. Marzy mi się granie na fortepianie. Zawsze mnie ciągnęło do klawiszy przecież, chociaż na parę lat ta miłość przyćmiła fascynacja gitarą. Jednak oglądając Once (tak, obejrzałam dopiero niedawno :/) moje palce poruszały się jak u Pianisty... Cóż, przecież już słyszałam, że moje długie palce są idealne do grania. To znaczy, że stopami też bym mogła...?

3. Prawie nigdy nie odbieram nieznanych numerów, bo nie lubię rozmawiać z kimś obcym. Jak mam gdzieś zadzwonić, dowiedzieć się czegoś to dostaję białej gorączki. Nigdy nie jest tak strasznie jak się wydaje, ale potrafię prosić wszystkich wokół żeby za mnie zadzwonili. Raz nawet zamknęłam się w łazience żeby tego nie robić. Nie, nigdy nie zamawiałam pizzy...

4. Śmieszy mnie jak ktoś beka i puszcza bąki, gdzie większość osób dziwnie się oburza. Przecież wszyscy to robią, a że ktoś nie czuję skrępowania i robi to przy ludziach to fajnie, jest wyluzowany, piona! Jak z kimś piszę i idę kupę, to mówię, że idę kupę. Przecież nie jestem jedyną osobą na świecie, która to robi...

5. Nie lubię pietruszki, zielonego groszku, brukselki, chrzanu, białego barszczu, białej kiełbasy, oliwek, flaczków i grzybów. Jeśli zapraszasz mnie do siebie, a mnie nie lubisz - wiesz co podać. Nie lubię też skrzydełek, bo są... bez sensu. Prawie nie ma tam mięsa, więc po co się z tym babrać. Nie lubię pikantnych potraw, jedyne co wtedy czuje to ta ostrość, więc też takie trochę bez sensu...

6. Wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, jednorożce, i w to, że pandy wygrały życie, bo tylko jedzą i śpią, a są przy tym urocze i białe, czarne i do tego z Azji :3 (moje spirit animal to w 50% panda, a 50% leniwiec, na bank) Wierzę też w duchy, reinkarnację i w karmę. Ale nie wierzę w Boga. Kiedyś wierzyłam, ale przestało mi się podobać. Zawsze po masturbacji miałam wyrzuty sumienia, bo to niby coś złego. Tak, masturbuję się, jak wszyscy, szok, co? No i ogólnie nie podobało mi się myślenie o tym, że mogę trafić do piekła i jakieś zamartwianie się tym, co będzie po śmierci. Żyjemy tu i teraz.

7. Kiedyś chciałabym wydać swoje wiersze. W sensie, tomik jakiś czy coś. Albo spotkać człowieka, który wyda chociaż jeden egzemplarz i podaruje mi go na urodziny. A jak się nie uda, to żeby ktoś to zrobił po mojej śmierci. Już wiem jak mniej więcej to powinno wyglądać, które wiersze bym chciała tam umieścić, jakie zrobić rozdziały. Chciałabym także, aby pojawiały się ilustracje, więc przyda się też ktoś, kto je zrobi, kto w pełni zrozumie moją wizję.


No, to chyba by było na tyle. Pojawiło się coś odkrywczego, szokującego, albo dziwnego?
Nie nominuję nikogo, bo już chyba wszyscy się w to bawili. A jak ktoś się nie bawił to niech się czuje nominowany :)

środa, 27 sierpnia 2014

Jestem czymś więcej...

Ostatnio spotkałam znajomego ze szkoły. Nie widziałam go od rozdania świadectw maturalnych. 4 lata. Słyszałam od innych, że się trochę zmienił, więc się nie zdziwiłam, że ledwo go poznałam. Z uśmiechem podeszłam się przywitać i widziałam, że przez chwilę też nie mógł skojarzyć kim jestem. Też tak bardzo się zmieniłam? Poza oczywistą zmianą koloru włosów i być może ich długości. Rozmawialiśmy przez chwilę. Niby wszystko w porządku, ale jakoś dało się wyczuć takie... rozczarowanie dorosłością. Na koniec rozmowy stwierdził, że kiedyś trzeba się umówić, spotkać. Jak zobaczył mój ironiczny uśmiech, zdał sobie sprawę z tego, jak to brzmi. Przecież i tak się nie spotkamy. Ze śmiechem rzuciłam: "zdzwonimy się", bo przecież nie mamy nawet swoich numerów. Pożegnaliśmy się i każde z nas poszło w swoją stronę. Fajnie było go zobaczyć. Ale wydawał się inny, jak nie on. I nie chodzi o wygląd. Być może to ja się zmieniłam i już nie widzę w nim tego samego chłopaka? Albo właśnie widzę tę samą osobę, co wtedy, tylko już nie robi na mnie żadnego wrażenia? Zaczęłam się zastanawiać jak to się wszystko potoczyło, co wyrosło z tych dzieciaków... Ile osób z naszej klasy robi to, co chciało robić? A ja kim zostałam, gdy dorosłam? Tylko czy ja na pewno dorosłam? Czy ja w ogóle chcę dorosnąć? Nie wiem. Pewnie trochę muszę, więc chciałabym być szczęśliwym dorosłym człowiekiem.

Parę lat temu napisałam, że za 5 lat widzę się w jakimś własnym mieszkanku, z ciekawą pracą i kotem u nogi. Piękną, pewną siebie i szczęśliwą. Chyba wszystko ku temu zmierza, bo przecież chcę się wyprowadzić. I może mieszkanie nie będzie wymarzone, praca ciekawa i nie będzie kota... Ale to już jakiś zrealizowany cel. Chociaż nigdy celem w sam sobie nie był. Po prostu jakoś nie do końca świadomie realizuję to, co wtedy napisałam. Inaczej rzecz się ma z tym, co pisałam pod nagłówkiem "za rok" i "za 10 lat".
"Za rok" miał być Londyn, czyli rok temu powinnam tam być. Ale rok temu już go nie potrzebowałam. Londyn to anonimowość, Londyn to Crystal Castles i muzyczny haj, Londyn to deszczowa szarość. Nikt nie zauważa braku uśmiechu. Nikt nie patrzy. Wielka samotność w wielkim mieście. Taki miał być mój Londyn. Szary, depresyjny, zagubiony, naćpany, oderwany od rzeczywistości. Skończył się razem z depresją. A już wcześniej inne rzeczy zaczęły we mnie kiełkować. Powoli docierały do mojej świadomości, często jako przypadkowa, ulotna myśl, która łączyła się z kolejną przypadkową rozmową. Przypadkowe osoby na mojej drodze odkryły nieprzypadkowe pragnienia. Londyn nie jest jednym z nich. Londyn nie jest moim miejscem. Żadne duże miasto nim nie jest. Żaden cholernie cudowny loft. Rok temu nie był, teraz nie jest i za te 10 lat też nie będzie.
Bo "za 10 lat" też było inne niż jest teraz. Wtedy mógł to być Londyn, mogło być każde inne miasto świata. Najbardziej stylowy loft ever. Świetna, dobrze płatna praca. Ja jako pani życia. Chociaż tak naprawdę niewolnica miliona rzeczy. Kot. I jeszcze ktoś u boku. Żadnych dzieci, które ograniczają moją szeroko pojętą wolność. Wolność może najważniejszą, bo tą w sobie. Bo mając dzieci byłabym matką przede wszystkim. I to jest moje największe ograniczenie wolności. Nie byłabym po prostu sobą. Byłabym matką, żoną. Jasne, teraz też jestem córką, siostrą itd. Ale muszę być czyjąś córką, bo ciągle mam rodziców. Tego się nie wybiera. Ale o byciu matką mogę decydować.
Może też dlatego nie wiem kim chcę być „kiedy dorosnę”? Bo nie chcę być kosmetologiem, psychologiem, poetką. Cały czas chcę być po prostu sobą. Bez żadnych etykietek. To jest moja wolność.

Zabawne jest to, że miałam wielki problem z tym „za 10 lat”, gdy prawie wszyscy bez problemu potrafią odpowiedzieć na to pytanie. A ja nie potrafiłam. Teraz wiem czemu. Chyba.
(Wewnętrzny homo viator powoli dochodzi do głosu.)
Czterogodzinna podróż autobusem do Wrocławia uzmysłowiła mi jak bardzo kocham przestrzeń. Jak uwielbiam te pola i lasy. Te widoki. Powiew wiatru, czystego powietrza. Betonowa dżungla nie jest dla mnie. Byłam zaskoczona swoim własnym odkryciem. Ale to było dobre zaskoczenie, przyjemne, wywołujące uśmiech. To było rok temu. A teraz? Kolejny przypadek. Banalny podryw: „jestem po to, aby spełniać Twoje zachcianki”. Cóż można na to odpowiedzieć? Ja, jak to ja, odpisałam niby żartem, trochę nietypowo, zagadkowo: „więc mogę liczyć na gwiazdkę z nieba i garnek złota z końca tęczy? :). Pan się trochę zdziwił, bo przecież nie tego się spodziewał. Ale się nie poddał. „Myślałem o czymś bardziej realnym. Ale może zamiast gwiazdki z nieba, wspólne oglądanie spadających gwiazd? A zamiast garnka… Zakupy?” – odpisał. Z tymi gwiazdami to trafił idealnie, bo przecież znowu, w tym roku, mi się nie udało. No, tylko te zakupy… Więc napisałam: „Zakupy nie. Może wspólne poszukiwania tego garnka?”. I się zaczęło.
Jak może wyglądać poszukiwanie garnka z końca tęczy? Najlepiej iść w stronę tęczy. Jak długo można tak iść? Całe życie. Czy nie pięknie byłoby, na pytanie „co robisz w życiu?”, odpowiadać: „wędruję w stronę tęczy, aby znaleźć garnek złota”
Cudowne życie w drodze. Po prostu iść poprzez cudowne miejsca i ludzi, przez ich opowieści i emocje, przez ich taniec i śpiew. Widzieć miliony różnych zachodów słońca. Wyczekiwać wschodów. Zatrzymywać się nawet na parę miesięcy, aby poznać coś lepiej. A może po prostu po to, aby zarobić na jakimś zmywaku na ponowne wyruszenie w drogę?
I to już nie ten mój wymarzony roadtrip po Europie. Chociaż to też ciągle jest we mnie bardzo. Ale to jest na teraz. Tamto jest na później. Na za 10 lat,  chociaż być może teraz było najlepiej… Ale teraz nie ma z kim. Bo to jest w tym najważniejsze. Aby doświadczać tego z kimś. Nie chcę sama dotrzeć na wymarzoną Kubę. Nie chcę sama chodzić po obcych ulicach Japonii. Nie chcę sama palić papierosa na dachu jakiegoś budynku w Barcelonie. Bo sama nie umiem. Nigdy nie umiałabym opowiedzieć, tego co przeżyłam. Przecież te emocje są najprawdziwsze właśnie w tym jednym momencie, właśnie tu i teraz, nie później. Stracą wszystko, gdy się o nich opowie. Bo nie da się wyrazić emocji łzy, która powoli turla się po policzku ze wzruszenia. I już nie ma tych myśli, bo nawet zapisane, nie będę tymi samymi bez tej łzy właśnie. Nie da się, czytając, usłyszeć drżenia głosu. A i czasami pomilczeć jest lepiej z kimś. 
Więc nie mogę chcieć kogoś, kto powie, że być może to fajny pomysł i rzuci, że wakacje możemy tak spędzać, ale tutaj wiadomo, praca, mieszkanie… Nie potrzebuję tej „bezpieczniej przystani”. Nie chcę tak na pół gwizdka. To ma być moje życie. Przez cały rok. Przez kolejny i kolejny. Być może dopóki nie znajdę miejsca, w którym drgnie serce, które będę mogła nazwać domem. A może jak już swoje przeżyję, wrócę do miejsca, z którego ruszę, bo w końcu nadejdzie pora na odpoczynek.


Jestem kimś więcej niż tylko córką, numerem PESEL, zdjęciem w dowodzie. Jestem kimś więcej niż kolejnym CV, numerem telefonu, anonimowymi literkami. Nigdy nie będę w stanie być po prostu pracownikiem miesiąca, matką Polką, strażniczką domowego ogniska. Jestem człowiekiem składającym z emocji i doznań. Jestem tym, czego doświadczam. Mam w sobie zalążek cudownego spokoju wolności. Bo dla innych mogę być z tyłu, ale tak naprawdę jestem poza tym wszystkim.
„Wszystko co potrzebujesz, odnajdujesz w sobie (…), nigdy nie będziesz człowiekiem tłumu (…), będziesz się odróżniać. Twoim przeznaczeniem jest być  tą osobą, którą właśnie jesteś. To będzie Twoja największa przeszkoda, ale też nagroda. Jeżeli nie możesz iść na równi z innymi to spraw, aby ludzie chcieli iść za Tobą (…). Uśmiechnij się, bądź sobą, rób co chcesz i rób to z zaangażowaniem. Jeżeli możesz wybić się ponad masy to rób to!”
Niesamowite jak ważne słowa mogą czasami powiedzieć cholernie przypadkowe osoby. Nie zawsze pamiętam o tych paru zdaniach. Ale gdy sobie je przypomnę, uśmiech pojawia się samoistnie. I spokój. Dziwna pewność, że będzie dobrze, że mogę być po prostu szczęśliwa.

środa, 20 sierpnia 2014

Kocie opowieści (rozdział I)

Stwierdziłam, że mój-kot-bez-imienia zasługuje na wzmiankę tutaj. A nawet kilka, być może. Niech to będzie w formie opowiadania (lub paru, o ile będzie chciało mi się to kontynuować, bo z moim zapałem to różnie bywa...).

***
Pierwsze co musicie wiedzieć o głównej bohaterce tej opowieści to to, że jest kotem jak wskazuje zresztą tytuł. I jak już się pewnie domyśliliście jest to samiczka. Nazwijmy ją Red, bo nosi czerwoną obrożę. Red ma około 8 lat, bo tak dokładnie nikt nie wie ile, nawet ona sama, jakby ją spytać, powie, że nie wie. Jak na swój koci wiek powinna mieć spore potomstwo, ale Red jest dziewicą jak sama Maryja. Tylko bez tych wszystkich niepokalanych poczęć. Nasza bohaterka, jak na współczesną kobietę przystało, stosuje antykoncepcję i to nie jest fikcja literacka. Bynajmniej. Red naprawdę co tydzień łyka małą niebieską pigułkę. Nie zawsze grzecznie i posłusznie. Czasami (przeważnie) nie ma na to ochoty i wtedy po prostu wypluwa tabletkę. Ale nie o tym... Jest coś jeszcze, co musicie o niej wiedzieć. To chyba najistotniejsza rzecz. Red jest kotem domowym. A to oznacza, że wychodzi na zewnątrz tylko na smyczy jak jakiś rasowy psiak. Cóż, pominę te liczne komentarze jakie padały przy pierwszych spacerach, bo Red i ja mieszkamy na wsi. Któż to widział kota na smyczy! Ach, nawet "miastowi" się z tego śmiali, a dzieci ze Szkocji wprost nie mogły w to uwierzyć. Takie cuda tylko u mnie! Po tylu latach wszyscy się przyzwyczaili do kota na smyczy i nawet sama Red się trochę przyzwyczaiła, mimo że czasami podejmuje próby ucieczki przez okno...
***

Na początek tylko tyle, żeby nie zanudzać :)

sobota, 2 sierpnia 2014

Morze

Jak ja tęskniłam za naszym morzem! Nie pomyślałabym, że jeszcze potrafi zachwycić mnie równie mocno jak ocean. Piękne, zasyfione morze.

Parę głębokich wdechów i uśmiech pojawia się samoistnie. Zachwycam się. I to nie tylko morzem. Minęliśmy dwóch kolesi z gitarami, którzy zbierali na Woodstock. Zatrzymałam się i rzuciłam im kasę. Mama stanęła i obserwowała mnie z uśmiechem. Brat z dziewczyną zniknęli gdzieś w tłumie. Panowie podziękowali za te grosze, a ja ze śmiechem rzuciłam: "to teraz grajcie, skoro wam zapłaciłam". Sięgnęli po gitary, a ja odeszłam w stronę morza przy pierwszych dźwiękach. Parę godzin później zbierali już tylko na piwo i grali gorzej niż wcześniej. Do tego strasznie fałszowali. Ale i tak patrzyłam na nich z uśmiechem. Patrzyłam jak co chwilę siedziały z nimi inne dziewczyny. Patrzyłam jak dzielili się swoimi gitarami z innymi ludźmi. Coraz mniej grali, więcej pili. I tak chciałam z nimi posiedzieć. Nie, żaden z nich nie był przystojny. Po prostu.

Smutne, że tylko ja usłyszałam te piękne dźwięki, już na drugi dzień, w innym mieście. Uderzyły mnie tak bardzo, że prawie zaczęłam krzyczeć. "Mamo, słyszysz jak ktoś gra?! To chyba tam, chodź!" chwyciłam mamę za rękę i ciągnęłam w stronę muzyki. Naszym oczom ukazał się chłopiec grający na keyboardzie, a ja rzuciłam tylko "wyciągaj kasę" i szłam w jego kierunku z rozdziawioną buzią. Jak on pięknie grał! Mama rzuciła mu parę monet i odeszła nawet na niego nie patrząc, nie zatrzymując się na chwilę. A ja stanęłam. Mogłam podziwiać jego dłonie przesuwające się po klawiszach z taką łatwością i delikatnością. Mogłam zobaczyć ten  jego uroczy uśmiech, gdy mama wrzuciła mu drobne. I mogłam usłyszeć tę wesołą melodię, którą zagrał zaraz po tym. Uśmiechałam się do tej muzyki, bo nie do niego. Nie patrzył na nikogo. Grał z zamkniętymi oczami, otwierał je tylko co jakiś czas. Po chwili już mnie ciągnęli, że trzeba iść dalej, że jeszcze tam i tam, że nie ma czasu. Nie ma czasu podziwiać piękna? Nie ma czasu by się na chwilę czymś zachwycić? Doświadczyć czegoś... Nie czerpać radości tylko z zachodzącego słońca.

Wiem, że takie widoki najłatwiej zapierają dech w piersiach, nic dziwnego. Ale jest tyle pięknych rzeczy, które można podziwiać! A może oni też to wszystko podziwiali, na swój sposób, nie zachwycając się jak ja, jakoś inaczej, mniej może, ale jednak... A może w ogóle. Przecież nie wszystkich musi zachwycać to samo. Albo w ogóle nic nie musi zachwycać. Tylko czy to dobrze?
Zachód jest piękny nie tylko nad morzem. Dzieciaki zarabiają grając na ulicy nie tylko w nadmorskich miejscowościach. I nie tylko tam ludzie żebrzą wykorzystując swoje kalectwo... Nigdy wcześniej nie słyszałam tak dramatycznego błagania o 20 groszy na bułkę. Tylko czemu, w miejscu, gdzie co kawałek stoi jakaś buda z żarciem, taki ktoś nie poprosi o kupno głupiego gofra? Lub czemu nie poprosi, aby nie wyrzucać, gdy się nie zje do końca? Oddałabym mu nawet całego. Ale nie, on chce 20 groszy. Tak nachalnie, stojąc o kulach między ludźmi, prawie krzyczy, prawie płacze, że tylko 20 groszy... Jestem zimną suką, że dzień wcześniej dałam chłopakom na ten niby Woodstock, a błagający kaleka wzbudza we mnie agresję? Nie mam serca, jeśli daję dzieciakowi kasę, a odwracam wzrok, gdy widzę faceta, który wystawia chorą nogę i prosi o pieniądze na operację? Było mi wstyd, że udawałam, iż nie widzę tej chorej nogi. Ale nie uważam, że zrobiłam coś złego, dając komuś kilka złotych za ich muzykę. Zarobili, prawda? Nie obchodzi mnie, czy to przepiją, przećpają czy zaniosą rodzicom. Płaciłam za ich muzykę, chociaż w przypadku chłopca, była warta o wiele więcej. To nie była rozpaczliwa prośba kaleki. 

Oceanarium rozczarowało, ale za to kraby sprawiły, że zaczęłam się zastanawiać, kto kogo ogląda - my je, czy one nas? Siedziały tak i patrzyły. Może patrzyły na nas lub na dwa małe rekiny? Albo na ryby z guzem na głowie? Było parę ciekawych okazów, ale czułam się jak w kiepskim zoo, w którym zwierzęta mają małe klatki. Nienasyceni poszliśmy jeszcze do gadów, gdzie były piękne, choć martwe motyle, uroczy jeżyk i słodki suseł, który spał jak... suseł. Wyglądał jak martwy - spał na plecach, z łapkami w górze i przekrzywionym łbem. Wszystkie węże były trudne do odnalezienia, bo się pochowały. Za to ptasznika było widać aż za bardzo...
żółwiak, który jakby specjalnie do zdjęcia, wyciągnął swoją długą szyję



Pan Suseł, który został obudzony przez pracownika i jeszcze nieco zaspany zajada winogrono 

A ten kolega tak ładnie się prężył do zdjęcia, wystawiając swą piękną nogę

No i jeż długouchy, który spał, ale... dostał trochę robali i od razu zaczął ruszać noskiem, rozwinął się z kuleczki i przyszedł jeść