środa, 27 sierpnia 2014

Jestem czymś więcej...

Ostatnio spotkałam znajomego ze szkoły. Nie widziałam go od rozdania świadectw maturalnych. 4 lata. Słyszałam od innych, że się trochę zmienił, więc się nie zdziwiłam, że ledwo go poznałam. Z uśmiechem podeszłam się przywitać i widziałam, że przez chwilę też nie mógł skojarzyć kim jestem. Też tak bardzo się zmieniłam? Poza oczywistą zmianą koloru włosów i być może ich długości. Rozmawialiśmy przez chwilę. Niby wszystko w porządku, ale jakoś dało się wyczuć takie... rozczarowanie dorosłością. Na koniec rozmowy stwierdził, że kiedyś trzeba się umówić, spotkać. Jak zobaczył mój ironiczny uśmiech, zdał sobie sprawę z tego, jak to brzmi. Przecież i tak się nie spotkamy. Ze śmiechem rzuciłam: "zdzwonimy się", bo przecież nie mamy nawet swoich numerów. Pożegnaliśmy się i każde z nas poszło w swoją stronę. Fajnie było go zobaczyć. Ale wydawał się inny, jak nie on. I nie chodzi o wygląd. Być może to ja się zmieniłam i już nie widzę w nim tego samego chłopaka? Albo właśnie widzę tę samą osobę, co wtedy, tylko już nie robi na mnie żadnego wrażenia? Zaczęłam się zastanawiać jak to się wszystko potoczyło, co wyrosło z tych dzieciaków... Ile osób z naszej klasy robi to, co chciało robić? A ja kim zostałam, gdy dorosłam? Tylko czy ja na pewno dorosłam? Czy ja w ogóle chcę dorosnąć? Nie wiem. Pewnie trochę muszę, więc chciałabym być szczęśliwym dorosłym człowiekiem.

Parę lat temu napisałam, że za 5 lat widzę się w jakimś własnym mieszkanku, z ciekawą pracą i kotem u nogi. Piękną, pewną siebie i szczęśliwą. Chyba wszystko ku temu zmierza, bo przecież chcę się wyprowadzić. I może mieszkanie nie będzie wymarzone, praca ciekawa i nie będzie kota... Ale to już jakiś zrealizowany cel. Chociaż nigdy celem w sam sobie nie był. Po prostu jakoś nie do końca świadomie realizuję to, co wtedy napisałam. Inaczej rzecz się ma z tym, co pisałam pod nagłówkiem "za rok" i "za 10 lat".
"Za rok" miał być Londyn, czyli rok temu powinnam tam być. Ale rok temu już go nie potrzebowałam. Londyn to anonimowość, Londyn to Crystal Castles i muzyczny haj, Londyn to deszczowa szarość. Nikt nie zauważa braku uśmiechu. Nikt nie patrzy. Wielka samotność w wielkim mieście. Taki miał być mój Londyn. Szary, depresyjny, zagubiony, naćpany, oderwany od rzeczywistości. Skończył się razem z depresją. A już wcześniej inne rzeczy zaczęły we mnie kiełkować. Powoli docierały do mojej świadomości, często jako przypadkowa, ulotna myśl, która łączyła się z kolejną przypadkową rozmową. Przypadkowe osoby na mojej drodze odkryły nieprzypadkowe pragnienia. Londyn nie jest jednym z nich. Londyn nie jest moim miejscem. Żadne duże miasto nim nie jest. Żaden cholernie cudowny loft. Rok temu nie był, teraz nie jest i za te 10 lat też nie będzie.
Bo "za 10 lat" też było inne niż jest teraz. Wtedy mógł to być Londyn, mogło być każde inne miasto świata. Najbardziej stylowy loft ever. Świetna, dobrze płatna praca. Ja jako pani życia. Chociaż tak naprawdę niewolnica miliona rzeczy. Kot. I jeszcze ktoś u boku. Żadnych dzieci, które ograniczają moją szeroko pojętą wolność. Wolność może najważniejszą, bo tą w sobie. Bo mając dzieci byłabym matką przede wszystkim. I to jest moje największe ograniczenie wolności. Nie byłabym po prostu sobą. Byłabym matką, żoną. Jasne, teraz też jestem córką, siostrą itd. Ale muszę być czyjąś córką, bo ciągle mam rodziców. Tego się nie wybiera. Ale o byciu matką mogę decydować.
Może też dlatego nie wiem kim chcę być „kiedy dorosnę”? Bo nie chcę być kosmetologiem, psychologiem, poetką. Cały czas chcę być po prostu sobą. Bez żadnych etykietek. To jest moja wolność.

Zabawne jest to, że miałam wielki problem z tym „za 10 lat”, gdy prawie wszyscy bez problemu potrafią odpowiedzieć na to pytanie. A ja nie potrafiłam. Teraz wiem czemu. Chyba.
(Wewnętrzny homo viator powoli dochodzi do głosu.)
Czterogodzinna podróż autobusem do Wrocławia uzmysłowiła mi jak bardzo kocham przestrzeń. Jak uwielbiam te pola i lasy. Te widoki. Powiew wiatru, czystego powietrza. Betonowa dżungla nie jest dla mnie. Byłam zaskoczona swoim własnym odkryciem. Ale to było dobre zaskoczenie, przyjemne, wywołujące uśmiech. To było rok temu. A teraz? Kolejny przypadek. Banalny podryw: „jestem po to, aby spełniać Twoje zachcianki”. Cóż można na to odpowiedzieć? Ja, jak to ja, odpisałam niby żartem, trochę nietypowo, zagadkowo: „więc mogę liczyć na gwiazdkę z nieba i garnek złota z końca tęczy? :). Pan się trochę zdziwił, bo przecież nie tego się spodziewał. Ale się nie poddał. „Myślałem o czymś bardziej realnym. Ale może zamiast gwiazdki z nieba, wspólne oglądanie spadających gwiazd? A zamiast garnka… Zakupy?” – odpisał. Z tymi gwiazdami to trafił idealnie, bo przecież znowu, w tym roku, mi się nie udało. No, tylko te zakupy… Więc napisałam: „Zakupy nie. Może wspólne poszukiwania tego garnka?”. I się zaczęło.
Jak może wyglądać poszukiwanie garnka z końca tęczy? Najlepiej iść w stronę tęczy. Jak długo można tak iść? Całe życie. Czy nie pięknie byłoby, na pytanie „co robisz w życiu?”, odpowiadać: „wędruję w stronę tęczy, aby znaleźć garnek złota”
Cudowne życie w drodze. Po prostu iść poprzez cudowne miejsca i ludzi, przez ich opowieści i emocje, przez ich taniec i śpiew. Widzieć miliony różnych zachodów słońca. Wyczekiwać wschodów. Zatrzymywać się nawet na parę miesięcy, aby poznać coś lepiej. A może po prostu po to, aby zarobić na jakimś zmywaku na ponowne wyruszenie w drogę?
I to już nie ten mój wymarzony roadtrip po Europie. Chociaż to też ciągle jest we mnie bardzo. Ale to jest na teraz. Tamto jest na później. Na za 10 lat,  chociaż być może teraz było najlepiej… Ale teraz nie ma z kim. Bo to jest w tym najważniejsze. Aby doświadczać tego z kimś. Nie chcę sama dotrzeć na wymarzoną Kubę. Nie chcę sama chodzić po obcych ulicach Japonii. Nie chcę sama palić papierosa na dachu jakiegoś budynku w Barcelonie. Bo sama nie umiem. Nigdy nie umiałabym opowiedzieć, tego co przeżyłam. Przecież te emocje są najprawdziwsze właśnie w tym jednym momencie, właśnie tu i teraz, nie później. Stracą wszystko, gdy się o nich opowie. Bo nie da się wyrazić emocji łzy, która powoli turla się po policzku ze wzruszenia. I już nie ma tych myśli, bo nawet zapisane, nie będę tymi samymi bez tej łzy właśnie. Nie da się, czytając, usłyszeć drżenia głosu. A i czasami pomilczeć jest lepiej z kimś. 
Więc nie mogę chcieć kogoś, kto powie, że być może to fajny pomysł i rzuci, że wakacje możemy tak spędzać, ale tutaj wiadomo, praca, mieszkanie… Nie potrzebuję tej „bezpieczniej przystani”. Nie chcę tak na pół gwizdka. To ma być moje życie. Przez cały rok. Przez kolejny i kolejny. Być może dopóki nie znajdę miejsca, w którym drgnie serce, które będę mogła nazwać domem. A może jak już swoje przeżyję, wrócę do miejsca, z którego ruszę, bo w końcu nadejdzie pora na odpoczynek.


Jestem kimś więcej niż tylko córką, numerem PESEL, zdjęciem w dowodzie. Jestem kimś więcej niż kolejnym CV, numerem telefonu, anonimowymi literkami. Nigdy nie będę w stanie być po prostu pracownikiem miesiąca, matką Polką, strażniczką domowego ogniska. Jestem człowiekiem składającym z emocji i doznań. Jestem tym, czego doświadczam. Mam w sobie zalążek cudownego spokoju wolności. Bo dla innych mogę być z tyłu, ale tak naprawdę jestem poza tym wszystkim.
„Wszystko co potrzebujesz, odnajdujesz w sobie (…), nigdy nie będziesz człowiekiem tłumu (…), będziesz się odróżniać. Twoim przeznaczeniem jest być  tą osobą, którą właśnie jesteś. To będzie Twoja największa przeszkoda, ale też nagroda. Jeżeli nie możesz iść na równi z innymi to spraw, aby ludzie chcieli iść za Tobą (…). Uśmiechnij się, bądź sobą, rób co chcesz i rób to z zaangażowaniem. Jeżeli możesz wybić się ponad masy to rób to!”
Niesamowite jak ważne słowa mogą czasami powiedzieć cholernie przypadkowe osoby. Nie zawsze pamiętam o tych paru zdaniach. Ale gdy sobie je przypomnę, uśmiech pojawia się samoistnie. I spokój. Dziwna pewność, że będzie dobrze, że mogę być po prostu szczęśliwa.

10 komentarzy:

  1. Brzmi trochę, jakbym ja to napisał:) Ale tylko trochę, bo ja za 10 lat wyruszam. Tego się trzymam, chyba, że wiadomo, życie zechce inaczej. Ale cóż, potrzebę ruchu stale rozumiem jak najbardziej...chociaż, niekoniecznie kogoś w nim. Znaczy. zawsze lepiej z kimś dzielić życie ale jeśli go nie ma...to czemu by nie podążać samemu? A co, jeśli ktoś czeka na drodze, na która musimy wyruszyć sami? Nie można swojego życia uzalezniać od kogoś. Bo idzie się obok kogoś, a nikt nie idzie za nas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio tak brzmi? :D
      Wiesz, że nie umiem sama nawet zacząć :P Ja jednak potrzebuję kogoś. Po prostu potrzebuję. I to nie jest uzależnianie życia od kogoś, bo to ja chcę kogoś, kto wyruszy ze mną.

      Usuń
    2. Ano, troszkę tak:)
      Po prostu potrzebujesz kopa na rozpęd XD Widzisz, ja na to patrzę tak dlatego, że mi kopa nie trzeba było dawać, może dlatego.

      Usuń
    3. To przerażające, że już piszę jak Ty xD
      No kopa to ja potrzebuję do wielu rzeczy :P Ale wiesz, chcę żeby ktoś chciał tego tak samo jak ja. Potem jakieś wspólne planowanie wszystkiego itd. :)

      Usuń
    4. Dlaczego?:P
      Ale z kolei jak się ciebie mobilizuje to ty się oburzasz XD Błędne koło XD

      Usuń
    5. Bo skąd mogę wiedzieć czy to nie będzie się posuwać i za jakiś czas będę nie tylko pisać jak Ty, ale też... wyglądać?! W sumie... Będę w końcu chuda :3 xD
      Bo trzeba wiedzieć jak i kiedy to robić :D Na pewno nie wtedy, gdy marudzę, więc tak, robisz to źle xD

      Usuń
    6. Tja, bardzo śmieszne :P Raczej jaja ci tak łatwo nie wyrosną XD
      Pi prostu nie moja działka, żeby cię mobilizować, na to wychodzi XD

      Usuń
    7. Jakbyś znał moją domową ksywkę to byś tak nie mówił :P
      Bo nikt mnie nie zmobilizuje jak ja sama xD

      Usuń
  2. Mieszkałam przez rok w Londynie, cudny jest, ale nie polecam na życie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja chyba roku nawet bym tam nie wytrzymała :D

      Usuń