środa, 12 października 2016

Bum

Znicze. Tandetne. Zwyczajne.  Ładne. Znicze.
Zaczyna się sezon na znicze. Wszędzie będzie można je dostać. Myślę, że też powinnam jakiś kupić. Patrzę na bardzo ładny czarny. Ha, na pewno nic takiego. Najzwyklejszy, najtańszy znicz, żeby symboliczny ogień mógł zapłonąć. Tylko to. Chociaż dla Niego to i tak byłoby za dużo. Ale... Wiem, że by zrozumiał.

Przechodzień. Zupełnie niepodobny, ale zadziałał jak lustro, w którym zobaczyłam Jego odbicie. Listopadowy dym unosi się nad moją głową. Nie mogę tam iść ani pierwszego, ani piątego dnia miesiąca. Nie, gdy będzie ryzyko spotkania tam kogoś. Nie. Mnie nie ma. Tak bardzo nie istnieję w życiach tych ludzi. I On nieraz nie istnieje w życiach tych, nawet dla mnie ważnych. I jest tak jakby nigdy nie istniał. Był kimś, kogo nie było. Przechodniem, klientem. On. Który był dla mnie całym światem, mógł dla kogoś nie istnieć.

A światy się rozpadają. I bardzo lubią to robić na jesień. Jak dwa lata temu. Jak rok temu. Jak teraz. Coroczna tradycja? Zamiast pierogów i zniczy może właśnie to stanie się moim stałym punktem w życiu? Rozpadające się światy. To mogłoby być zabawne, ale nie jest. Za każdym razem, gdy rozpada się mój świat, rozpadają się też inne. Co rok. Może nawet i częściej. Nawet i codziennie.

Stoję na balkonie jak rok temu, palę trzęsąc się z zimna. Powietrze pachnie katastrofą. Bum.

Deszcz. Ironiczno-metaforyczny parasol, przemoknięte buty, przemoknięte oczy.

Jedne i drugie ramiona, w które już i jeszcze nie mam odwagi się wtulić, bo nie mam odwagi się rozpłakać. Teraz ja. Wracam do starych przyzwyczajeń i choć mówię, duszę to w sobie. Bo mówię byle jak, naokoło, nie o tym co trzeba, nie o tym co chcę. Nowa katastrofa przysłania stare. Październikowy wiatr rozdmuchuje listopadowy dym.

A ulice nie są puste. Są przepełnione i toczy się na nich walka na parasole. Mimo wieku, codziennie przegrywam.

Światy się rozpadają. Mam ciepłe ramiona, które mogą mnie ogrzać, które rozumieją październik, ale nie zrozumieją listopada. Wiem, że gdzieś tam są takie, które, mimo zazdrości rozumiałyby jedno i drugie. Ogrzewają teraz kogoś innego.

Pewnie znów nie pójdę na cmentarz. Minie kolejny rok, w którym nie obejrzę "Ptaków". A może nie zjem nawet pierogów.

Nowe, nie zawsze jest lepsze. Choć jest wspaniałe.
Jesień rządzi się swoimi prawami. Październikowy wiatr. Listopadowy dym. Rocznice, urodziny, śmierci, urodziny, urodziny. Radujmy się. Tak...