czwartek, 29 stycznia 2015

W morzu przeszłości, w walce o teraźniejszość, w nadziei o przyszłość

Nie mogę sobie znaleźć miejsca. Nie mogę się niczym zająć. Skaczę po kanałach. Otwieram nową kartę w przeglądarce, zamykam. Wejdę na jakąś stronę na sekundę i wychodzę. Za czytanie nawet się nie zabieram.
W końcu wchodzę. Zatapiam się w słowach i obrazach przeszłości. Zastanawiam się czy wtedy nic nie widziałam czy nie chciałam widzieć. A może widzę dopiero teraz, jak już wiem? Patrzę i czytam, a pierwsze łzy napływają do oczu. Wszystko uwiera. Pierwszy raz uwierają także koraliki na ręce. Uwierają, przeszkadzają, parzą. Próbuję je ściągnąć - poplątały się. Och, jakby to było coś innego, szarpnęłabym niedbale, a koraliki rozsypałyby się po pokoju. Pośpiesznie, ale delikatnie próbuję je rozplątać. W końcu mi się udaje. Ostrożnie odkładam je na bok. Dotykam nadgarstek, jak dobrze, jak dobrze.
Odlatuję gdzieś myślami. Sms, kolejny i kolejny i kolejny. Nie widzę co piszę. Łzy przysłaniają mi wszystko. Zanim znalazłam chusteczki, osmarkałam sobie koszulkę. Głęboki wdech. Patrzę na leżące koraliki. Powoli zaplątuje je na ręce. Żeby się nie splątały. Żeby nie spadły z tego śmiesznie chudego nadgarstka. Już nie uwierają.
Między smsami ciągle zatapiam się w słowa i obrazy przeszłości. Moje małe odkrycie, które otworzyło szerzej zapuchnięte oczy. Kolejne słowa, które nagle znaczą więcej.
Zrozumienie. Współcierpienie. Jak dziwnie, gdy nie trzeba samemu sobie radzić. Minuty lecące jak sekundy. Ignoruję uporczywe parcie na pęcherz. Szukam pewnych słów, trafiam na inne. Łzy lecą coraz mocniej, chociaż chwilami się uspokajam. Szukam dalej, pomiędzy łzami, pomiędzy przychodzącymi smsami.
Znajduję. Może ciągle wszystkiego nie rozumiem. Ale te słowa... Jakbym czytała je pierwszy raz, jakby były nowe. I choć smutne, są dla mnie. Jedyne takie być może. Jedyne, które mam i których już nie zgubię.
Zaczyna boleć mnie głowa i pojawiają się wyrzuty sumienia, bo już późno przecież. Głupi uśmiech do telefonu, który znów stał się tak ważny. Bo skrywa ważnych ludzi.
I płaczę jeszcze trochę i wątpię i chyba boję się zasnąć. Może tak jest lepiej. Nie chcę już myśleć, analizować, zastanawiać się czemu, po co, na co. Zmęczyłam się już.


Życzę Ci, żebyś znalazła prawdziwe szczęście.
Życzę Ci, żebyś nigdy nie musiała przepraszać za swoją radość.
Życzę Ci, żebyś doceniała każdą najmniejszą rzecz. Wiatr na twarzy i słońce w styczniu, kiedy jest zbyt zimno, by uwierzyć, że jeszcze kiedyś będzie ciepło.
Życzę Ci, żebyś zawsze była tym, kim chcesz być.
Żebyś zawsze słuchała własnego głosu, który jest wart tysiąc razy więcej niż wszystkie inne, bo jest Twój.
Życzę Ci, żebyś zdołała dogonić swoje sny. Złap je siatką na motyle, jeśli latają zbyt wysoko i nie możesz ich dotknąć, ale nigdy nie przestawaj o nie walczyć, nie trać chęci, żeby je zrealizować.
Życzę Ci, żebyś któregoś dnia, a raczej nocy, naprawdę zdołała policzyć wszystkie gwiazdy.
Życzę Ci dnia bez końca.
I wiecznej nocy, jeśli będziesz miała ochotę się nią cieszyć.
Życzę Ci, żebyś nigdy nie traciła nadziei, bo ona naprawdę zawsze umiera ostatnia.
Życzę Ci, żebyś nigdy nie widziała, jak umiera nadzieja.
Życzę Ci, żebyś zrozumiała, co jest słuszne, a co nie.
Życzę Ci, żebyś to zrozumiała dla siebie, nie dla innych.
Życzę Ci płaczu.
Nad rzeczami brzydkimi, i tymi pięknymi.
Życzę Ci, żebyś zawsze się uśmiechała.
I mam nadzieję, że któregoś dnia będę mógł być przy Tobie i patrzeć, jak się śmiejesz.

Dorotea de Spirito, Anioł


czwartek, 22 stycznia 2015

It's time we met and made a mess

Tam, gdzie oddycha się inaczej. Uśmiechnięta kobieca twarz.
Można powiedzieć, że zaczęło się niewinnie, zwyczajnie nawet. Nikt się nie spodziewał pękniętych gumek, gadania o gejowskim porno, kozaczków, samorozlewającego się wina czy podusi. Chociaż pijane telefony były do przewidzenia, tak jak śmiech do bólu policzków. I mogłabym o tym pisać i pisać i opowiadać wszystkim naokoło, śmiejąc się jak wtedy. Ale były też z trudem powstrzymywane łzy, opowieści, obrazy oglądane i malowane, amulety, muzyka i...

Oczy, na które nie mogłam się napatrzeć. Oczy tak podobne do tamtych, jak i parę innych rzeczy zresztą. Podobne, ale też zupełnie inne.
Ciepłe dłonie i usta na moich dłoniach i chudych palcach. Ciepłe dłonie dające ukojenie. Ciepłe ciało ogrzewające mnie w nocy. Nagość, która nie krępowała także rano.
Dwa różne kobiece ciała. Dwa piękne ciała. Nieskrępowane ubraniami.
A paręnaście godzin wcześniej mówiłam, że miałabym opory żeby rozebrać się przed drugą kobietą. Bo z facetami jest inaczej, patrzą na nasze ciała pożądaniem. W spojrzeniu kobiety bałam się osądzania. I mogę obwiniać alkohol, ale nie muszę. Bo to nie on zmniejszył moje opory. To brak oceniania sprawił, że czułam się swobodnie. Bo ta kobieta nie ocenia. I czułam się luźniej niż przy jakimkolwiek mężczyźnie. Czułam się dobrze ze swoją nagością. Z jej nagością.
Wyzwolenie.

Być może trochę zatraciłam się w pragnieniu schowania się w męskie ramiona, które przyniosłyby ukojenie tylko na chwilę. Okazuje się, że te kobiece mogą ulżyć znacznie lepiej, na dłużej. Głupia, nie wpadłam na to wcześniej. Albo nie chciałam tego zaakceptować. Uparłam się na silne, męskie ramiona, które mogły być destrukcyjne.

***
Kasjerka w Biedronce rzuciła dziwne spojrzenie, gdy zobaczyła nasze zakupy na środowy wieczór. Wieczór, który przeciągnął się do 5 rano. Przechodziłyśmy przez różne stadia upojenia alkoholowego - gadki o seksie, głupawka, tworzenie, zamulanie, faza na przytulanie. 

Gdy z trudem podniosłam głowę, zobaczyłam porozrzucane ciuchy, zapaćkany brystol, na którym pisałam jakiś wiersz, a Frida malowała. Spojrzałam na rękę, na której widniały dwa kolorowe paski namalowane farbami. Na chudym nadgarstku drugiej ręki były drobniutkie koraliki. Moje usta miały kolor wypitego wcześniej wina, a żołądek się buntował na to wspomnienie, grożąc lawiną wymiocin. Na twarzy uśmiech mieszający się z grymasem niewyspania i, cóż, kaca.

A w głowie ciągle słyszę ten śmiech i widzę te oczy.

niedziela, 18 stycznia 2015

My legs are weak, czyli o zapomnianej piosence i nie tylko

Przeleżałam w łóżku praktycznie cały dzień.Wstałam, ubrałam się... i zasnęłam. Obudził mnie silny ból brzucha. Gdy tabletka zaczęła działać, a ból trochę ustąpił, znów zasnęłam. Obudziła mnie mama przynosząc jedzenie, chociaż nie miałam na nie ochoty. Przez pół dnia mi tak coś donosiła - a to picie, a to jakiś owoc. Aż uśmiechnęłam się pod nosem. Chyba to zauważyła, bo już więcej z niczym nie przyszła. Ale to dobrze, bo czułam się już na tyle lepiej, żeby doczłapać się do łazienki czy kuchni. Nie miałam siły czytać, ani stukać w klawiaturę. Najlepiej byłoby bezmyślnie pogapić się w telewizor. Ale zepsuł mi się dekoder i jedyne co mogę oglądać to czarny ekran. To nawet dobrze, bo ostatnio oglądałam za dużo tv. Chciałam poprzeglądać sobie obrazki w internecie, bo na to dużo sił też nie trzeba, ale coś się zjebało znów. Po zresetowaniu komputera wyskoczył komunikat, że coś się z czymś nie może połączyć i tak teraz wszystko wygląda jakbym miała Windowsa 98. Super. Może przez to niektóre rzeczy mi nie działają? Cóż, takim sposobem przez większość czasu leżałam i przysypiałam, albo oddawałam się wszelakim rozmyślaniom i marzeniom. Przypomniałam sobie o pewnym wierszu* napisanym szybko, byle jak. Nie pamiętałam ani słowa, więc zdziwiłam się co mi z tego wyszło. Patrzyłam na te słowa i przypomniałam sobie wszystko co było później... I znów nie potrafię stwierdzić czy to tylko moja zbyt bujna i podatna na niteczki sugestii wyobraźnia czy może jednak doświadczyłam czegoś niezwykłego. Patrzyłam na słowa nieco zaskoczona, jakby nie spod mojej ręki wyszły. Patrzyłam na ostatni wers i otuliła mnie trochę zapomniana melodia...

Leżałam z słuchawkami w uszach i co chwilę zmieniałam piosenki. Gdy przesłuchałam większość piosenek Incubusa, które mam na telefonie, żeby dać upust swojej ekscytacji (woohoo, Incubus na Orange Warsaw Festival, już możecie do mnie mówić Pani Boyd!), nie mogłam znaleźć nic "dla siebie". Oddałam się w uwodzicielski głos Jamesa Baya, ale w końcu i jego piosenek zabrakło. Tak więc słuchałam wszystkiego po kolei. A raczej większość przełączałam. Aż w końcu usłyszałam charakterystyczny kobiecy głos i piosenkę sprzed lat, która uchowała się na starym telefonie. Słuchałam tej znanej już teraz piosenkarki (która zresztą też będzie na OWF, o ile dobrze kojarzę) i nagle aż usiadłam. Przypomniała mi się jej zupełnie inna piosenka. Nie pamiętałam tytułu, melodii. Pamiętałam tylko wzruszenie jakie u mnie wywołała, kilka słów i to, że była o utracie bliskiej osoby. Rozbudziłam się totalnie i zaczęłam poszukiwania. Gdy zobaczyłam tytuł to aż mi serce przestało na chwilę bić. Przeleciałam wzrokiem tekst, a z moich ust wyleciało cichutkie "och". Włączyłam czym prędzej i oddałam się melodii i przecież pięknym słowom. Uleciało kilka łez. Po tylu latach, zapomniana piosenka znalazła odzwierciedlenie w rzeczywistości i przypomniała o sobie w środku nocy. Nie będę się rozpisywać na ten temat. Po prostu odsyłam do przesłuchania/przeczytania (bo tekst piękny, broni się i bez melodii i głosu Palomy, który przecież nie każdemu musi się spodobać).
Gromadzę łzy ludzi, którzy płaczą z tęsknoty za tobą.
Wypełniają one morza i jeziora
Wraz z wspomnieniami, które przedmuchuje wiatr.
Mogłam zakończyć kłótnię zanim upłynęła jej jedna sekunda.
Nie spędziłam z tobą wystarczająco dużo czasu, aby odwrócić klepsydrę.

Obrazy w mojej głowie
Nagle się pokazują.
Czemu musiałeś odejść?
To niezrozumiałe.

Żegnaj cudowny aniele.
Odpływasz przez zapłakane morza.
Wytatuowałam czas, który ze sobą spędzaliśmy
W mojej pamięci.
Moje nogi są bezsilne

Kiedy zamykam oczy, widzę cię.
Widzę dołki w twoich policzkach.
Zapomniałam podziękować Ci za tyle rzeczy,
Bo nie widziałam Cię od wielu tygodni.
Budząc się tego poranka miałam nadzieję, że sen się spełni.
Ale zaraz później koło mnie usiadła rzeczywistość i zmusiła mnie, aby uwierzyć w to, co stało się naprawdę.

Odszedłeś zbyt szybko.
Jak kręgiel toczący się po swoim torze.
Jak człowiek, który wysiadł z pociągu na złym przystanku

Żegnaj cudowny aniele.
Odpływasz przez zapłakane morza.
Wytatuowałam czas, który ze sobą spędzaliśmy
W mojej pamięci.
Moje nogi są bezsilne.

Wiązanka pogrzebowa
nie spowoduję, że uwierzę w to, co się stało.
Mogą zakopać trumnę, 
Ale ja i tak cały czas będę oczekiwać na spotkanie

z Tobą, z Tobą.

Przyjdź do mnie jutro i powiedz co u ciebie

Nie oczekuję od Ciebie zbyt wiele.
Uśnij do mojej kołysanki.
I daj mi ostatnią szansę, 
Aby pożegnać się z Tobą po raz ostatni.

Tak więc,

Żegnaj cudowny aniele.
Odpływasz przez zapłakane morza.
Wytatuowałam czas, który ze sobą spędzaliśmy
W mojej pamięci.
Moje nogi są bezsilne.



*wiersz:
stado pędzących koni przebiega mi przez głowę
nagle widzę kwiaty w moich włosach
i oczy pełne czułej miłości
małe sny czekające na spełnienie
ogrzane twoimi dłońmi serce wyrywa się z piersi
w poszukiwaniu światła i wiatru
czeka (nie)cierpliwie aż usiądzie na nim motyl
który nigdy nie odleci

a ja czekam na kolejne słowa
które przyniosą wzruszenie
czekam na te oczy i ramiona i pojemne serce
czekam na śmiech przez łzy
i wierzę że to będzie początkiem wszystkiego
a moje nogi stają się silne


niedziela, 11 stycznia 2015

"Każdy ma prawo być takim, jakim chce", czyli autobusowe opowieści

Po ostatniej ciężkiej nocy, przyszły ciężkie dni. Rozchorowałam się trochę, być może z nadmiaru tych emocji właśnie. Przecież ciało reaguje na takie rzeczy. Już nie raz się o tym przekonałam. I tak też piszę teraz jakby na delikatnym haju po lekach. Albo wróciły zawroty głowy, które wczoraj utrudniały funkcjonowanie. Już w piątek postanowiłam, że na sobotnie zajęcia się nie wybieram. Przeczucie? Być może. Momentami miałam problemy z utrzymaniem równowagi, więc jeszcze bym wpadła pod samochód. Dzisiaj musiałam jechać, chociaż okazało się, że niepotrzebnie. Ale czy na pewno?
Nie czułam się tak źle jak wczoraj, ale dobrze też nie było. Zrobiło mi się miło, gdy zobaczyłam uśmiechy dziewczyn na mój widok. To może dziwne, ale trochę się bałam ich reakcji, gdy powiem że się źle czuję. To chyba pozostałości po pewnych znajomościach, gdzie przeważnie słyszałam, że wymyślam, że stracę zajęcia, że obecność i tylko jedna czy dwie osoby okazywały się wyrozumiałe. A te dziewczyny, do których na początku podchodziłam cholernie sceptycznie (pewnie też przez tamte znajomości) same pytały co mi jest. Usłyszałam nawet, że to dobrze, iż wczoraj nie przyjeżdżałam, bo bym się tylko męczyła. A na odchodne wszystkie życzyły mi dużo zdrowia. Chyba tym razem dobrze trafiłam, co? Nawet bardzo dobrze. Bo jedna z nich, ta którą najbardziej polubiłam, ta najmłodsza i najbardziej roztrzepana miała dla mnie mały prezent (po)świąteczny. Kurczę, wiedziałam, że ma mieć coś dla mnie jakby w rewanżu za kartkę, którą jej wysłałam, ale nawet drobiazg to przecież więcej niż kartka. Zrobiło mi się cholernie miło, zwłaszcza gdy czułam, że z moich wnętrzności robi się wielka galaretowata kupa. Gdy czułam, że przyjechałam niepotrzebnie, ten mały gest sprawił, że zmieniłam zdanie. Bo nawet jak teraz będę dłużej dochodzić do siebie to było warto.
Doczłapałam się na dworzec i z rezygnacją patrzyłam na najbliższe połączenia. 1,5 godziny czekania, a znów zapomniałam słuchawek, super. Siedziałam na śmierdzącym moczem dworcu (jak to dworce mają w zwyczaju przecież), patrzyłam na ludzi. Poczułam dziwne ukłucie, gdy weszło paru bezdomnych facetów. Poczułam irracjonalny lęk, że kiedyś tak skończę. Kurde, przecież każdy z nas może tak skończyć, prawda? Nie chciałam się przywiązywać do tej myśli, więc zajęłam się pisaniem smsów, bo i czytać nie miałam co (chyba, że notatki, z których wcześniej się uczyłam). Czas zleciał mi dosyć szybko. Wślizgnęłam się do autobusu i poczułam przyjemne ciepło. Ściągnęłam kurtkę i szalik, odruchowo sięgnęłam po telefon, ale przypomniałam sobie, że nie mam słuchawek. Kolejny "przypadek".
Za mną usiadł starszy, elegancki pan. A za nim jakiś młody chłopak. Wybór miejsc okazał się kluczem podróży. Po przejechaniu zaledwie kilku kilometrów (a może nawet nie, nie pamiętam, jestem naćpana lekami) było już słychać pociąganie z butelki. Uśmiechnęłam się pod nosem. Ma pan ochotę? Usłyszałam jak Starszy Pan zwraca się do chłopaka. Pomyślałam, że koleś teraz wpadł, bo wiadomo jak to z takimi jest, lubią sobie pogadać i też przecież nie ma co ich za to winić. A jak sobie jeszcze popiją i język jeszcze bardziej się rozplątuje. Wiecie, Starszy cały czas zwracał się do chłopaka per pan lub panie kolego. Do gówniarza, który mógłby być jego wnuczkiem. Co powiedział, że już da mu spokój, bo widział, że nie za bardzo ma ochotę rozmawiać to coś mu się przypominało i znów się do niego obracał. A to pokazał zdjęcie z młodości, a to poczęstował kanapką/batonikiem/ciastkiem (nie chce pan? no, proszę wziąć. nie? eeee, nie wie pan co dobre. wpadniesz pod samochód i będziesz żałował, żeś nie wziął, o.), a to zapytał dokąd jedzie, gdzie pracuje i nawet jak tamten mu nic nie odpowiadał to sam mówił o sobie. A przeważnie albo nie odpowiadał, albo mówił bardzo zwięźle, żeby uciąć temat (-daleko pan jedzie? -daleko. -a dokąd? -do domu). Cóż, dziadek chciał sobie trochę pogadać, a chłopakowi przecież by nic się nie stało jakby odpowiedział w uprzejmy sposób. Ale nic na siłę, prawda? Starszy jednak nie dawał za wygraną, mimo, że sam w pewnym momencie zauważył, że się narzuca. Ale chyba go trochę irytowały odpowiedzi chłopaka, bo powiedział: coś pan taki... zdegustowany jakiś. zmęczony pewnie, co? eee... pan to taki... zdegustowany. żeby w takim wieku tak... eee. młody chłopak, a taki jakiś... ale każdy ma prawo być takim, jakim chce. ale ja tam takich nie lubię. w wojsku też tacy byli, widzi pan. śmiałem się z nich, że się do niczego nie nadają. a jeden doktorat zrobił, drugi prałatem został...Uśmiechałam się znów, słuchając tych opowieści. Ale było trochę mi żal Starszego, bo nie mógł porozmawiać tak, jakby chciał i chłopaka, bo może faktycznie był zmęczony, chciał odpocząć w autobusie... -A jesteś żonaty? -Nie. -Tak myślałem. Zarzucił mu jeszcze, że jest za bardzo zamknięty i że musi się otworzyć na ludzi. Potem chłopak wysiadł.
Siedziałam z nosem w telefonie, gdy usłyszałam kocha?, obróciłam się i ujrzałam twarz Starszego wciśniętą między oparcia foteli. Dzieci zawsze tak robią, więc wyglądało to komicznie. Takie duże dziecko z iskierką w oku i uśmiechem od ucha do ucha. Po chwili padły standardowe już pytania typu dokąd jadę itp. Pani to taka fajna, a nie jak ten... prawiczek. Jakiś taki... miękkim tym robiony. Jak to te kobiety dzisiaj mają... Noo, z takimi "miękkim tym robionymi" to nie ma łatwo! Bo faktycznie, jeśli, załóżmy, większość kobiet chce spotykać się z facetem z jajami, który, gdy trzeba, pierdolnie ręką w stół, rzuci na łóżko; a takie kobiety spotykają w większości takich... prawiczków bez jaj, gdzie to one mają większe jaja to jak to ma funkcjonować? Oczywiście są i kobiety z jajem, które takich właśnie potrzebują. Jak zawsze, kwestia jakiegoś dobrania się. Ale jednak, gdy tak po kolejnej randce stwierdza się, że ma się większe jaja od faceta to można się trochę zdołować. Chociaż, wiecie co, Betty White tak ładnie powiedziała: Czemu ludzie mówią ,,mieć jaja". Jaja są słabe i wrażliwe. Jeśli chcesz być twardy miej waginę, ta znosi w życiu prawdziwy łomot. I może tego się trzymajmy! Może już nie trzeba do "kobieta" dodawać "z jajem". Wystarczy samo "kobieta". A nazywanie faceta cipą stanie się komplementem? Tak, też w to nie wierzę. Bo i te słabe, wiotkie, mimozowate kobiety istnieć muszą, żeby ktoś mu je odnaleźć i pokochać, bo właśnie takiej kobiety pragnie. Ale ja taka nie będę. Ja mam waginę, a nie słabe jaja. A jeśli facet ma za mało tej waginy w sobie żeby to przyznać i umniejsza waginom twardości to faktycznie nie tylko ma te swoje słabe jaja, ale i takim jajem jest. Ale niech znajdzie sobie kogoś, kto będzie myślał podobnie i niech sobie żyją długo i szczęśliwie. 
A da się pani zaprosić na kawę? - spojrzałam zdezorientowana na Starszego, wybita ze swoich myśli, patrzyłam chwilę na niego z rozdziawioną buzią i nie wiedziałam co powiedzieć. Jasne, mnie to zawsze podrywają tylko starsi panowie.
Opowiadałam mamie o tym, co mnie spotkało. Wypiłam leki i jak zawsze po nich, zasnęłam. A raczej dosłownie padłam. Po lekach, po zmęczeniu, po tych trochę bezsennych nocach. Myślę, że wszystko się skumulowało i moje ciało zrobiło piękny reset. Dalej nie czuję się rewelacyjnie, ale cieszę się z moich dzisiejszych małych przygód. Cieszę się, że są ludzie, którzy martwią się moim zdrowiem, którzy dzielą ze mną te małe chwilę radości, którzy dzielą się też swoim życiem przecież; ludzie, którzy małymi gestami wywołują uśmiech, z którymi można się śmiać po nocach (tak, tak, ja te nastolatki z filmów!). Dzięki tym gestom, niespodziewanym przygodom, dzięki ludziom, chociaż na duszy jest mi lepiej. A wierzę, że skoro na ryjku pojawia się uśmiech, mimo zmęczenia to i ciało szybciej dojdzie do siebie. Może nie podda się tak łatwo chorobie, jak to miało w zwyczaju, może zawalczy i nie da się rozłożyć całkiem. Może moje ciało przestaje być jajem i staje się waginą.

piątek, 9 stycznia 2015

Łez moich wina

Przepraszam. Tak strasznie cię przepraszam. - szeptałam zapłakana leżąc na łóżku w pozycji embrionalnej. Bo wiem, że moje łzy mogą Ci ciążyć... Moje, tak gwałtowne, łzy.
-Który dzisiaj? Czwarty?
-Fuck...
-Co jest nie tak z czwartym?
-To, że jutro jest piąty...
Wiesz, nie chciałam żeby każdy piąty dzień miesiąca przywoływał ból. Nie chciałam odliczać, krzyżować się tym. Ale (jeszcze) nie umiem przejść obojętnie. A może nie chcę... Przecież nie ma nic złego w symbolicznym zapaleniu świeczki. Chciałam żeby ten dzień był Twój. Chciałam katować się listami, zdjęciami, smsami, Twoim blogiem. Zadzwoniłam po A., wypiłyśmy gorącą czekoladę, czytałyśmy horoskopy (pamiętasz jak zazdrościłeś mi horoskopu na październik? miał przynieść coś innego...), znów opowiadałam jej o Fridzie, a ona zapytała o Ciebie... Uciekając wzrokiem odpowiedziałam jak najszybciej mogłam. Udawałam, że nie widzę tego jak ciężko mi się o tym mówi. Och, jak mogłam nie widzieć? Oczy zachodzą łzami, próbuję się nie rozkleić. A wtedy zawsze próbuję się obronić przed tymi emocjami i chowam się za cynizmem i pluję jadem. I tak kończy się moimi łzami.
Włączyłam laptopa specjalnie żeby to napisać. Patrzę na zbyt biały ekran, opuchniętymi od płaczu oczami. Od czasu do czasu spłynie jeszcze jakaś spóźniona łza. Skąd ich tyle we mnie?
Parę godzin wcześniej obżerałam się ciastkami aż zrobiło mi się niedobrze. Mój argument na nocne podjadanie nie miał siły przebicia tym razem. Westchnęłam smutno pakując kolejne ciastko do buzi. A jutro będę ryczeć, że jestem tłusta! (i nikt mnie nie przeleci)
Włączyłam Twoje zdjęcie. Zalała mnie fala czułości. Zawsze się uśmiecham, gdy widzę te Twoje roześmiane oczy. Dotknęłam wyświetlacz telefonu jakbym dotykała Twoją twarz. Cholera, czemu cię już nie ma?! Poleciały pierwsze łzy, a ja chciałam zobaczyć więcej zdjęć. Weszłam na maila. Ten jeden mail, ten najboleśniejszy wirtualny list patrzył na mnie zachęcająco. Zaczęłam czytać i już nie byłam w stanie opanować łez. Piękne, bolesne słowa. Najboleśniejsze pożegnanie. Jakim cudem nie poryczałam się, gdy czytałam to pierwszy raz? Bo wtedy jeszcze żył... Tyle Twojego bólu przemieszanego z moim cierpieniem. "Nie chcę cię stracić". Cholernie nas przerosła ta sytuacja, co? Nie chcieliśmy się wzajemnie ranić, bo własne cierpienie było nieistotne. Nie chcieliśmy się wzajemnie stracić, ale rozsądek kazał rezygnować. Nie dało się żyć jak wcześniej. Chociaż spróbowaliśmy, prawda? Te słodkie kłamstwa, w które nie wierzyliśmy. Piękny teatrzyk. Udawałeś, że nie masz wyrzutów sumienia, a ja, że już nie boli.
Dawno tak nie płakałam. Pora uciec w końcu w męskie ramiona? Czy właśnie dlatego akurat dzisiaj przeczytałam ponownie tego maila? Przecież wiem, co o tym myślałeś. Co sama myślałam... Jeśli nie pomoże to będzie gorzej. Ale co wtedy? Przyjdę z płaczem do Ciebie? Kurwa, przecież zawsze byłeś. Zawsze. Można było do Ciebie przyjść z każdą pierdołą, a Ty byłeś. Byłeś jebaną ostoją, moim punktem zaczepienia, gdy zaczynałam się gubić. Geez, zrobiłeś to, co? Puściłeś mnie samą w Biesy... Mnie, wiecznie zagubionego Ryjka. Miałeś mieć ubaw, a mam wrażenie, że jest Ci mnie żal. Albo, jak to Ty, wynajdziesz z tego głęboki morał. A ja nie chcę się już gubić, wiesz? Jestem tym zmęczona.  A teraz nie mam Włóczykija, z którym mogę odpocząć, słuchając jego kolejnych opowieści. Ale przecież nie mogę ciągle odpoczywać, nie? Muszę iść, nawet jeśli znów się zgubię i nikt mnie nie znajdzie. Muszę znaleźć się sama. Chociaż to trudne, gdy niczyje światło nie oświetla drogi i nie widzi się nawet własnych dłoni. Jak w takiej ciemności znaleźć siebie? Jak rozpalić tę iskierkę, gdy gaszą ją łzy?
Tak cholernie mi Ciebie brakuje. Nie potrafię przestać płakać, chociaż wiem, że byś tego nie chciał. Tak mi ciężko bez Ciebie. Tak źle, że czasami nie chce mi się żyć. Wszystko mi się z Tobą kojarzy, ale to akurat wywołuje uśmiech. Jak wspominanie tych wszystkich durnych pomysłów jakie mieliśmy. Tęsknię za naszymi rozmowami tak długimi, że zapominałam o kolacji, a Twój pies za długo czekał na spacer. Tęsknię za radością jaką mi dawałeś. I energią. Chodziłam uśmiechnięta tak bardzo, że kolega brata zapytał czy jestem pijana. Byłam szczęśliwa, wiesz? Teraz też bywam. I wierzę, że znów będę. Ale nie umiem pozytywnie patrzeć na świat w takich chwilach jak teraz. Nie, gdy bolą mnie zatoki od płaczu. Te cholerne zatoki, z których się śmiałeś, gdy napisałam, że nie choruję, a wiecznie marudziłam na ból. Napisałam, że nie chorujemy. Wierzyłam, że będzie dobrze. Zaśmiałeś się, że tak nie chorujesz, że pewnie kiedyś umrzesz na serce. Za często to powtarzałeś, wiesz? Przestało śmieszyć. A teraz tylko wzdycham, gdy o tym myślę. Nawet tych durnych żartów mi brakuje.
Dawno mi się nie śniłeś. Może to stąd ta nagła tęsknota? Mój głupi łeb znów czuje się opuszczony. Bo ostatnio nawet tam Cię nie ma. Nie ma Cię nigdzie. Tylko w wspomnieniach i skojarzeniach. Nie czuję, że jesteś. Pożegnałam Cię już na dobre tamtą piosenką? Och...

czwartek, 1 stycznia 2015

Goodbye 2014, hello 2015

To dziwne, ale czuję ulgę. Nie dlatego, że jeden rok się skończył, a drugi zaczął. Może tak po prostu jest po ciężkim dniu i nocy. Nowy dzień, nowy start. Głęboki wdech, słońce oświetlające moją twarz, uśmiech. Będzie dobrze.
Rok temu, podsumowanie tamtych dwunastu miesięcy zaczęłam dość smutno, od śmierci. Myślałam, że w tym roku obejdzie się bez tego. A wszyscy wiemy jak jest. Dlatego zacznę od tych dobrych rzeczy. Mimo, że początek i koniec był kiepski, środek okazał się cudowny.

2014:

  • ludzie, którzy poruszyli serce: na początku roku poznałam faceta, któremu chciałam powierzyć wszystko, bo coś w środku delikatnie drgnęło; wielu ludziom 2014 przyniósł Królika, mnie także. I mogłabym na ten temat napisać naprawdę dużo, bo przecież to on poruszył moje serce najbardziej, zburzył mur, otworzył oczy. To on sprawił, że ten rok był wyjątkowy. Czasami chce mi się śmiać z tego, że nigdy się nie widzieliśmy, a było tyle dobrych chwil przeżywanych razem. Przez te kilka miesięcy moje życie miało jakby większy sens. Bardziej chciało mi się żyć, a marzenia stały się możliwe do zrealizowania. Ale Kordian nie przyszedł sam. Przyprowadził całe mnóstwo ludzi, o których wiele opowiadał - rodzinę, przyjaciół, blogowych znajomych. Miałam wrażenie, że każdego z nich choć trochę poznaję. I wszyscy stali się bliscy mojemu sercu, mimo że znałam ich tylko z opowieści. Jedną z takich osób była oczywiście Asik, nasz kochany Promyczek. Miałam wrażenie, że od pierwszego komentarza coś "kliknęło". Naprawdę nie ma wielu ludzi, którym mówię, że jakby co to mają wpadać i jakoś się pociśniemy na moim małym łóżku. Jakoś nie lubię wpuszczać ludzi do mojego rodzinnego świata jakim jest to cholernie małe mieszkanie. Nawet co do Królika miałam wątpliwości, ale nad Promyczkiem nie miałam sekundy zawahania. Tak samo nie krępowała mnie nasza rozmowa przez telefon. I to nie kwestia jednego piwa! (tak, tak, ciśnij łacha z mojego śmiechu, pozwalam) To wszystko jest takie naturalne i teraz się zastanawiam jak mogłam do tej pory funkcjonować bez tej pozytywnej energii umieszczonej pod rudymi włosami. Drugą taką osobą jest Frida, o której słyszałam jeszcze więcej najróżniejszych historii. Wkurwia mnie tylko to w jakich okolicznościach się poznałyśmy. Ale tego nie zmienię... Chociaż przez chwilę bałam się, że będę ją traktować jako... zastępstwo. Ale tak nie jest. Serce wypełniło się śmiechem i... miłością, bo jeszcze nigdy nie trafiłam na człowieka, który w tak wielu sprawach myśli jak ja. Bo tu, gdzie mieszkam, moje poglądy dla wielu są dziwne, niezrozumiałe. W tak krótkim czasie ta szalona trochę kobieta, stała się dla mnie kimś ważnym i bliskim. Nie mogłabym nie wspomnieć o przynajmniej jednej dziewczynie ze szkoły. O tej najmłodszej, która skradła moje serce swoją otwartością i poczuciem humoru. To właśnie z nią chciałabym utrzymywać kontakt po skończeniu nauki. Muszą się tu również znaleźć moi internetowi przyjaciele. Poznałam ich już wcześniej, ale to właśnie w tym roku tak naprawdę poczułam silną więź między nami. Te wszystkie nocne rozmowy, które kończyły się nad ranem. Kupa śmiechu, ale też wiele wzruszeń, gdy się okazało, że jednak jakoś się o mnie martwią. Wsparcie w trudnych chwilach. To również dzięki nim przetrwałam ten rok. I też dzięki nim był dobry. Każdego dnia jestem wdzięczna, że na swojej drodze spotkałam tych wszystkich ludzi.
  • osiągnięcia: szkoła - to, że w końcu zdecydowałam się na jakiś kierunek, że rozpoczęłam naukę i myślę, że idzie mi nieźle. Myślę, że moim osiągnięciem jest również to, że bardziej otworzyłam się na ludzi (chociaż to sprawka Królika trochę).
  • ważne momenty: pierwsza od wielu miesięcy randka (po której nie było kolejnej), czyli cudowny lutowy dzień i serce zalane nadzieją; złamane serduszko (pierwszy raz tego roku), które przyniosło wiele łez, wkurw i poczucie niesprawiedliwości i chęć odcięcia się od wszystkich ludzi; rozpoczęcie ćwiczeń co dodało mi energii i troszkę leczyło złamane serce; listy do Kordiana pisane gdy był w Indiach, gdyby nie one to nie wiem czy nasza znajomość potoczyłaby się właśnie tak; pewien sms, który przyniósł falę ciepła, miłości i bezsenność ze szczęścia; wyjazd nad morze, gdzie tak dobrze się oddychało; operacja Królika i niecierpliwe czekanie na wieści, strach i nadzieja i niesamowita ulga, gdy postanowił do nas wrócić jeszcze na ten miesiąc; drugi raz w tym roku złamane serduszko (dużo bardziej boleśnie); wyczekiwany wcześniej listopad, który miał być dobry, a zabrał najwspanialszego człowieka jakiego znałam; wyjazd z dziewczynami ze szkoły do Plastinarium; wszystkie imprezy z moją A.


2015 zaczęłam bez większego szaleństwa, ale w miłym towarzystwie. Co by się nie działo - to będzie dobry rok. Z takimi ludźmi musi tak być, prawda?