czwartek, 27 listopada 2014

List pisany żalem

Wczoraj napisałam do Ciebie list, w tym najważniejszym miejscu, gdzie listy zawsze są szczere, a wszystkie rzeczy można nazwać po imieniu. To był mój pierwszy taki list po Twojej śmierci, dlatego wiedziałam, że nie będzie łatwy. Jak ostatnie noce. A te są dziwne jak moje sny.
Czasami zasypiam dopiero o 7 rano i śni mi się wata cukrowa. Tak, właśnie wata, która sprawia że teraz się uśmiecham. Czasami zasypiam o 3, czując dłoń na głowie, chociaż nikogo przy mnie nie ma. Bo przecież głaskanie zawsze mnie usypia. Czasami zasypiam o 5 z mokrymi od płaczu policzkami i śnią mi się blizny pokrywające moje ciało, bolesne blizny na dziwne wychudzonych ramionach, blizny, chłód i ból.

"Twój list naprawdę pomógł, a jednak... Ciągle coś jest nie tak. I ogólnie czuję spokój, rozumiem że nie ma Cię w ten dosłowny sposób. Czasami tęsknię trochę bardziej. Czasami myślę, że oszukuję siebie, że to nie śmierć, tylko Twoja kolejna podróż, z której niebawem wrócisz. Śmieszne, bo jednocześnie wszystko wiem i nie wiem. Chyba najbardziej nie potrafię poradzić sobie z tymi emocjami sprzed Twojej śmierci. (...) W każdym razie nie dostałam tego czasu, którego potrzebowałam. Nie ogarnęłam nic z tamtych rzeczy, a już musiałam zmierzyć się z czymś gorszym. A tamte sprawy nadal zostały nierozwiązane. I wiesz, strasznie mi wstyd i miewam wyrzuty sumienia, że ciągle się na Ciebie wkurzam za tamto. To się wydaje takie durne, ale strasznie mnie przytłacza. Przytłoczyło wczoraj w nocy, gdy znów nie mogłam spać, gdy znów płakałam. Zrozumiałam, że moje małe i większe kryzysy nie dotyczą Twojej śmierci tylko ciągle tamtych emocji. (...) Najgorsze jest chyba to, że mi wstyd za takie myśli. Bo być może jakbyś żył, nigdy bym Ci tego nie powiedziała, bo obwiniałbyś się jeszcze bardziej. Chociaż teraz też prawie czuję Twoje poczucie winy, a przez to moje jest jeszcze większe.
Wiesz, gdy wczoraj w końcu zasnęłam śniły mi się blizny. Świeże, bolesne blizny na moim ciele, które symbolizowały blizny na mojej duszy. Chyba mnie to trochę przeraziło, bo sama nie zdawałam sobie sprawy z tego jak jeszcze to boli. Jeśli moja dusza czuje się jak ja w tym śnie to mam przejebane.
Zawsze bałam się tych gorszych dni. (...) A teraz odczuwam spokój, czasem nawet radość i siłę. Śni mi się Anna Molly i wata cukrowa. A na drugi dzień to...
Byłeś moją oazą, bezpieczną przystanią, a teraz nie ma mnie kto złożyć do kupy. Tak, wiem, jestem dorosła i muszę sobie radzić sama. (...)
Już jakiś czas nie czytałam Twojego listu. Teraz patrzę na swoje imię napisane na kopercie. Pierwszy raz w życiu moje imię wydaje mi się najpiękniejsze na świecie. A Ty zawsze je lubiłeś...
A mama dziękuje za książkę. Chociaż pewnie słyszałeś, gdy powiedziała: dziękuję, aniołku. Bo wiesz, jesteś takim trochę aniołem dla nas wszystkich. Mimo wszystko. Mimo mojego żalu i emocji, z którymi ciągle nie umiem sobie poradzić.
Chciałabym już nie płakać i nie mieć żalu. (...)
I zawsze, w pierwszym odruchu, będziesz ciepłym wspomnieniem."

Może wszystko się ułoży po odwiedzeniu miejsca, w którym oddycha się inaczej. Miejsca, które oboje kochaliśmy, chociaż każde z nas na swój sposób i z innego powodu. Miejsca, które przywołuje ciepłe wspomnienia z mojego dzieciństwa. I miłość. A właśnie tego mi teraz trzeba.
Rok temu pierwszy raz przyśniła mi się babcia. Po 15 latach. Jakoś w rocznice jej śmierci. A śniło mi się, że żyła i że miała urodziny. Teraz, jeśli wszystko wypali, będę mogła zapalić świeczkę na jej grobie, kilka dni po 16 rocznicy jej śmierci. Będę oddychać tym innym powietrzem i patrzeć z uśmiechem na znajome uliczki. I mam nadzieję, że spadnie śnieg. Być może nie obejdzie się bez łez, ale jestem pewna, że będzie też dużo szczerego śmiechu.

niedziela, 23 listopada 2014

FUCK OFF, czyli jak w kilka minut zmieniam się z miłej dziewczyny w zimną sukę

Od jakiegoś czasu A. marudziła, że pojechałaby na imprezę, więc spakowała mnie do auta i pojechałyśmy do jej siostry. Tam przypomniało mi się, że zjadłam tylko jedną bułkę przez cały dzień. Jakieś dziwne rzeczy dzieją się ostatnio z moim apetytem, ale mniejsza... Dorwałyśmy się do makaronu z krewetkami. Danie okazało się być cholernie pikantne. Nienawidzę pikantnego jedzenia. Ale byłam głodna to zjadłam i aż sama byłam z siebie dumna. 
Chłopak siostry A. poszedł na imprezę w męskim gronie, my zaczęłyśmy drinkować i we trzy poszłyśmy do klubu. Siostra A. marudziła, że za wcześnie, że jeszcze nic się nie będzie działo, ale who cares! Kupiłyśmy drinki i rozsiadłyśmy się wygodnie. Faktycznie było jeszcze bardzo mało osób. Poza nami to chyba sami obcokrajowcy. Aż mi się trochę śmiać chciało, że to nie wygląda jak impreza na jakiejś Pipidówie tylko w większym mieście. A. się śmiała, że odpada z gry, bo nie zna żadnego języka obcego to nawet z nikim nie pogada. Po jakimś czasie, gdy przyszło ciut więcej osób, dosiadł się do nas czarnoskóry chłopak. Uśmiechnął się przyjaźnie i zaczął rozmowę po angielsku... Wymieniłyśmy między sobą spojrzenia mówiące to sobie pogadamy... Ja siedziałam dosyć daleko, poza tym, wiadomo, głośna muzyka, mało słyszałam, plus jego akcent... Czasami naprawdę ciężko było go zrozumieć. Tylko jemu to nie przeszkadzało i dalej gadał. Zaczynał być męczący. A. chciała powiedzieć, żeby sobie poszedł. Ale to nie takie proste, gdy zna się tylko kilka słów i chce się to powiedzieć w uprzejmy sposób, żeby nie wziął nas za rasistki. Dodajmy do tego alkohol. Z ust A. wyleciały słowa: my boyfriend ZARAZ TU BĘDZIE! Oczywiście nie zrozumiał. Ale widział, że powoli mamy go dosyć, więc zapytał czy nie lubimy go ze względu na kolor jego skóry. Zaprzeczyłyśmy, więc został z nami i dalej próbował rozmawiać. Wypiłyśmy drinki, barman zaproponował kolejne, ale już z małą zniżką. Ludzi powoli przybywało i koło nas usiadło dwóch chłopaków. Mieli ubaw z naszych potyczek z niechcianym kolegą. Siostra A. stwierdziła, że to również cudzoziemcy. I jak się później okazało, miała rację. Tamten w końcu odpuścił i sobie poszedł. Chociaż czasami wracał na chwilę, ale ogólnie dał nam spokój. Siostra A. wróciła do domu, bo miał też wrócić jej chłopak, a zapomniał kluczy. Chwilę później jeden z chłopaków obok przysunął się do nas i skomplementował A. i zapytał czy z nim zatańczy. Po angielsku. Coś tam rozumiała, ale ogólnie musiałam tłumaczyć. Zostało nam do wypicia cholernie mocne sex on the beach, a chciałyśmy zapalić i potańczyć. Dobra, przyznaję, spaliłam dwie fajki. Wszyscy wiedzą, że paczka papierosów może wystarczyć na kilka dni, ale na jedną noc to za mało, więc myślę, że dwie fajki to i tak sukces. A. stwierdziła, że drinki zostawimy pod opiekę Blondasowi. Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę!
-Gościu powiedział, że jesteś ładna i chcę z tobą zatańczyć, a ty chcesz mu drinka powierzyć?! A jak nam czegoś dosypią? Ogarnij się! -prawie na nią krzyczałam. Zresztą nie ostatni raz tej nocy...
-Nie dosypią... Ufam mu. -odpowiedziała z rozanielonym uśmiechem. Zdecydowałyśmy, że zostawiamy drinki jak stoją i idziemy zajarać. Miałam obawy przed piciem tego, gdy wróciłyśmy, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. A. poszła tańczyć z Blondasem, a do mnie przysiadł się jego kolega. Też nie mówił zbyt dobrze po angielsku i też czasami nie mogłam go zrozumieć przez jego akcent. Rzucił parę komplementów. Jeden naprawdę mnie rozśmieszył, bo powiedział, że mam ładną fryzurę i czy sama się uczesałam, a jak potwierdziłam to był zaskoczony i powtórzył very beautiful. I teraz ta najśmieszniejsza część - miałam rozpuszczone włosy i cieniutki warkoczyk z odrośniętej grzywki, który podpięłam. Strasznie skomplikowane, co? 
Później wszyscy razem poszliśmy tańczyć. Jakimś dziwnym trafem wylądowałam tańcząc z Blondasem A., a ona z jego kolegą. Szybko przestało mi się podobać. Bo jak idę tańczyć to chcę tańczyć. Nie chcę być, kurwa, obmacywana, całowana, ani o nikogo się ocierać. Chcę tańczyć. Serio to jest takie trudne do pojęcia? Dla niego chyba było. A. widziała, że zaczynam się wkurwiać, gdy po raz kolejny próbował mnie pocałować przyciskając mnie do ściany, więc zarządziła, że czas się napić. Brunet (kolega Blondasa), postawił piwo i dla mnie (kolejne już) mojito. Sam pił colę, bo okazało się, że jest muzułmaninem. Roześmiana A. siedziała ze swoim nowym kolegą, a ja się zastanawiałam jak ona z nim rozmawia. Chociaż, szczerze mówiąc, to aż tak dużo nie rozmawiali. No nic, nie pierwszy robię za jej przyzwoitkę przecież. Blondas też chyba miał ochotę na przytulanie, ale ja ciągle się od niego odsuwałam. Mówił, że chce tańczyć, więc mam szybciej pić tego drinka. No kurwa i co jeszcze? Co chwilę powtarzał to samo, a ja zaczynałam się irytować. Jeszcze ze śmiechem rzuciłam, żeby się na chwilę zamknął, bo ciągle gada, a ja już słyszę tylko jedno wielkie "bla, bla, bla". Chwilę się z tego pośmiał, po czym wrócił do pośpieszania mnie... Wisiał da mną i gadał w kółko to samo lub próbował mnie pocałować, albo chociaż trochę pomacać. Co chwilę się przesiadałam, żeby dał mi spokój, ale on dalej swoje. W końcu padło pierwsze tej nocy fuck off. Brunet zobaczył, że jestem wkurwiona, coś mu powiedział i na chwilę miałam spokój, bo Blondas sobie poszedł. Przenieśliśmy się bliżej parkietu, a tam na moje nieszczęście, odnalazł się Blondas. Stał nade mną i całował mnie po rękach, a ja ciągle kazałam mu spierdalać i mówiłam, że ma mnie nie dotykać. Jego kolega znowu interweniował, więc znów nastała chwila spokoju. Ale A. zachciało się palić, wzięła Bruneta pod pachę i poszła. Zostałam sama ze swoim drinkiem w jednej ręce i piwem A. w drugiej. Łatwa ofiara, no nie? Gdy widziałam, że się zbliża, odstawiłam piwo na podłogę, żeby mieć wolną rękę do odpychania go. Lub uderzenia, bo byłam na granicy wytrzymałości. Nawet nie zliczę ile razy powiedziałam do niego fuck off. W pewnym momencie prawie na niego krzyczałam w połowie po polsku, a w połowie po angielsku. A ten z miną szczeniaczka I'm so sorry, I love you. I tak w kółko. I ciągle próbował mnie pocałować. W końcu dostał z liścia. Potem drugi i trzeci. I dalej nic. Byłam wściekła. Jakby to trwało dłużej to pewnie bym się poryczała z tej bezradności. Liczyłam się z tym, że jesteśmy przecież wśród ludzi, jest tam wielu facetów, pewnie ktoś w końcu zareaguje. Wiem, że to mogło wyglądać trochę tak jakbym kłóciła się ze swoim chłopakiem. Ale nawet wtedy nie ma prawa mnie macać, gdy sobie tego nie życzę. I wiem, że ludzie nie chcą się wpierdalać w takie rzeczy, ale chyba można chociaż podjeść i zapytać czy wszystko w porządku, no nie? Zastanawiałam się czy nikt tego nie widzi czy nie chce widzieć. Co musiałby mi zrobić, żeby ktoś zareagował? Albo co ja musiałabym zrobić jemu, bo naprawdę, gdyby to było inne miejsce to bym rozbiła pieprzoną butelkę od piwa i nie zawahałabym się tego użyć. I gdy kolejny raz dostał w pysk, a potem znów pocałował moje ramię, jakby spod ziemi pojawił się jakiś facet i zapytał czy Blondas mnie zaczepia. Prawie ze łzami w oczach z tego wkurwienia powiedziałam, że tak, że kazałam mu spierdalać, ale ten dalej siedzi. Mój Bohater podszedł do Blondasa i coś powiedział, pewnie nawet nie wiedział, że to nie jest Polak, ale cóż, zadziałało. Chyba się wystraszył i sobie poszedł. A Bohater trochę żartobliwie, ale z serdecznym uśmiechem powiedział: co, łobuz podrywał? No tak, głupia baba się wkurza, że ktoś ją podrywa... W tym kontekście to było zabawne. Nie chciało mi się wszystkiego tłumaczyć, więc również się uśmiechnęłam, tak naprawdę z wielką ulgą i przede wszystkim szczerze. Zobaczył, że trzymam drinka w ręce, więc uniósł swojego i stuknęliśmy się szklankami. Nie przestając się uśmiechać poszedł do swoich znajomych. Blondas gdzieś siedział, trochę potańczył, ale co najważniejsze, w końcu faktycznie dał mi spokój. 
Po (za)długiej nieobecności wróciła A. Impreza powoli się kończyła, więc postanowiłyśmy jeszcze potańczyć. W końcu się dobrze bawiłam. Brunet siedział koło Blondasa, a A. co jakiś czas przed nim tańczyła, a ja uśmiechałam się do Bruneta. Wtedy znów pojawił się Bohater i zapytał czy nie siedzi tam ten koleś co mnie zaczepiał. Potwierdziłam. Stał przez chwilę ze zdziwioną miną i powiedział: ok, nie nadążam... miłość. Wtedy powiedziałam, że nawet go nie znam, chociaż akurat o tym mogłam zapomnieć... Ale na pewno powiedziałam, że dalej mnie wkurwia, mimo, że już mnie nie zaczepia. Bohater upewnił się jeszcze czy na pewno wszystko w porządku, a jak przytaknęłam to znów gdzieś zniknął. Jak teraz o tym myślę to nawet mu nie podziękowałam... Ale już za późno. Bawiłyśmy się dalej z A., po chwili dołączył do nas Brunet. Jakiś koleś chciał ze mną tańczyć, ale ładnie się wymigałam. Już miał dosyć facetów tej nocy. Ale za jakiś czas znowu przylazł i zapytał czy mogę z nim pójść na chwilę na bok, bo chce mi coś powiedzieć. Szkoda mi było tych ostatnich chwil imprezy, ale też chciałam odpocząć od bycia suką, więc się zgodziłam. A on po prostu chciał się pochwalić, że zna Małysza i Stocha. Wow, super, mam teraz rozłożyć nogi czy co? Nie wiem co ci ludzie mają w głowach, ale serio miałam na to polecieć? Powiedziałam, że się cieszę, fajnie, ale nie interesuję się sportem i właściwie mi to wisi. Cały czas gadał, że przecież możemy się napić drinka. A. usłyszała, że jest okazja na darmowe drinki to zaciągnęła mnie do baru. Przy barze słuchałam tekstów, że co z tego, że on ma obrączkę na palcu, że to przecież nic nie znaczy. Już naprawdę miałam dość takich rzeczy jak na jedną noc. Na szczęście, okazało się, że już zamykają. Szybko chwyciłam A. za rękę i ruszyłam do wyjścia. Ale on poszedł za nami. A. chciała jeszcze zapalić, więc chwilę stałyśmy przed wejściem. Podpita A. to podpita A., która nigdy nie ma dosyć i chciała gdzieś jeszcze iść. Spoko, 4 godzina, wszystko zamknięte, ale ona chce jeszcze piwo. Tamten wszystko słyszał, więc stwierdził, że możemy iść w jedno miejsce. Za miastem. Zachwycona A. powiedziała, że zrzucamy się na taksówkę i jedziemy. Nakrzyczałam na nią, że przecież gościa nie zna, a chce z nim gdzieś jechać i w ogóle. Wkurwiła się na mnie, a ja tylko rzuciłam, że podziękuje mi jutro. Ale nie musiałam na to tak długo czekać, bo coś się wkurzyła na tego kolesia, zwyzywała go, odwróciła się na pięcie i poszła. Po chwili przyznała mi rację i podziękowała.
Do mieszkania siostry A. trafiłyśmy dopiero przed 5. Nie, nie miałyśmy daleko, ale A. co chwilę miała dziwne pomysły i nie dałam rady wszystkich wybić jej z głowy. Męczy mnie bycie jej przyzwoitką, gdy się napije, a się napatoczy jakiś facet. Męczy mnie pijana A. i to że muszę na nią krzyczeć, mimo, że to ona jest starsza. Na koniec ochotę powiedzieć fuck off właśnie do niej.

niedziela, 16 listopada 2014

Gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest...

Nocami jest ciężko, bo nie mogę spać i za dużo myślę. Nie śpię, bo myślę. Myślę, bo nie śpię. I trochę znów zwracam się do Ciebie, tak jak zwracałam się w nocy. Boże, nie. To było cholernie rozpaczliwe. Bo wiesz, pomijając moje głupie wyrzuty sumienia i wszystkie inne dziwne rzeczy... Kurczę, przecież jeszcze w dzień tak bardzo Cię czułam, przez  te pomysły, które ciągle podsuwasz... Ale noce są złe. Dotarło do mnie, że nikt mnie nawet nie przytulił. A. nie chciała, bo wiedziała, że rozkleję się jeszcze bardziej. Zresztą, przecież czasami działa tylko ten silny męski uścisk. Pamiętasz jak mówiłam, że tego potrzebuję? W nocy potrzebowałam o wiele bardziej. Chciałam poczuć, że jesteś w inny sposób niż myśli, które przychodzą znikąd. Łzy spływały po mojej twarzy, a ja prosiłam żebyś przyszedł. Ale Cię nie było. W żaden sposób.

"Widziałem obietnice, których nie spełniłem. Bóle, których nie ukoiłem. Rany, których nie wyleczyłem. Łzy, których nie otarłem. Widziałem śmierci nie opłakując ich. Modlących się, którym nie odpowiedziałem. Drzwi, których nie otworzyłem. Drzwi, których nie zamknąłem. Zostawiłem za sobą kochanków i sny, których nie doświadczyłem. Widziałem wszystko, co zostało mi zaoferowane, a czego nie mogłem zaakceptować. Widziałem listy, których sobie życzyłem, a których nigdy nie otrzymałem. Widziałem wszystko co mogło być, ale nigdy nie będzie."

***
Mimo, że spałam tylko godzinę jakoś wysiedziałam na zajęciach. Właściwie to było całkiem przyjemnie, zabawnie. Wypaliłam dwa ostatnie papierosy z paczki - kolejnej nie kupię. Koleżanki z grupy są miłe i częstują małym (nie)przyjacielem. Wiem, ostatnio na nie narzekałam, ale dzisiaj naprawdę nie było źle. No, może poza jednym incydentem... Padło nieuniknione pytanie. Jedna ciężarna, druga już dzieciata, trzecia opowiada o dziecku siostry... A ty masz dziecko? Niewinne pytanie zadane z uśmiechem. Myślałam, że butów wyskoczę! Może przesadnie parsknęłam śmiechem. Może zbyt intensywnie zaczęłam kręcić głową. Powiedziałam, że nie planuję. Matko, ten wzrok... Pośpiesznie dodałam, że póki co to nawet nie mam z kim i atmosfera się szybko rozluźniła. Przecież kłamać nie będę, tylko dlatego, że one chcą mieć lub już mają dzieci...
Zajęcia, jak zwykle, skończyły się wcześniej. Spokojnie szłam na PKS z jedną z dziewczyn. Totalnie nie wiedziałam, o której godzinie mam autobus. Coś mi świtało, że JAKOŚ TERAZ powinien być. Smętnie się zaśmiałam, że jak przed chwilą odjechał to się wkurwię... Z daleka zobaczyłam, że coś stoi na MOIM stanowisku. Mówię do niej: weź obczaj co ma napisane, bo mi teraz wszystkie literki złożą się w to, co chcę widzieć! Ale literki złożyły się dobrze, koleżanka to potwierdziła, więc przeprosiłam, że tak ją zostawiam i poleciałam na autobus, póki jeszcze stał. Nie mogłam uwierzyć, że tak mi się poszczęściło! Ludzie powoli wsiadali do środka i gdy już dobiegłam, parę osób jeszcze stało na zewnątrz. Zobaczyłam znajomą twarz i ten promienny uśmiech - moja kochana U.! Sto lat się nie widziałyśmy. Po wstępnym wyprzytulaniu i wycałowaniu się, rozsiadłyśmy się wygodnie i zaczęłyśmy rozmawiać tak, jakbyśmy widziały się zaledwie parę dni temu. 
-Wiesz, ostatnio wspominałam jak przyjechałam do ciebie rowerem. - powiedziała z uśmiechem.
-Matko, ja o tobie też ostatnio myślałam! Serio! Tak myślałam, że aż cię sobie wymyślałam i jesteś!
Bo chciałam jej opowiedzieć o Kordianie, chciałam żeby mogli się poznać, bo tak cholernie by się polubili. Bo U. to moja zwariowana, wiecznie zakręcona podróżniczka z miłością do muzyki i pięknych rzeczy. U. zawsze rozumiała bardzo wiele. Dlatego bez obaw przed dziwnym spojrzeniem opowiedziałam jej o moim "planie na życie". A ona się tylko uśmiechnęła, bo chce dokładnie tego samego tylko, że może przez rok, a nie od razu całe życie.
Nawet nie wiem kiedy zleciało nam to 1,5h. Ona opowiadała o swoim Artyście, ja o Kordianie. Pokazałam jej moje ulubione królicze zdjęcie. Jaka pozytywna energia bije z tego zdjęcia! - powiedziała uśmiechając się od ucha do ucha. Rozmawiałyśmy też o śmierci tak lekko, naturalnie, choć ze łzami w oczach. Mimo bólu odchodzenia i złamanego serca obie śmiałyśmy się jak głupie. Cieszyłyśmy się, że mogłyśmy spotkać na swojej drodze właśnie takich ludzi jak Kordian czy ten jej Artysta. Wiele rzeczy zostało "powiedziane" w wymianie spojrzeń tak pełnej zrozumienia. A mi zrobiło się trochę głupio z powodu nocnych myśli. Ale przecież noce rządzą się swoimi prawami.
"Od kiedy mój dom spłonął widzę księżyc wyraźniej"
Tak pięknie opowiadała o pracach Artysty, a ja z oczami otwartymi na piękno (trochę bardziej otworzył je Królik oczywiście) prawie je widziałam. Opowiadała o swoich pomysłach i inspiracjach. I tak pięknie jak to ona potrafi opowiedziała o pewnym filmie...

***
"Nigdy nie byłem bardziej sobą niż w tych listach"
Myślę, że to wiesz. Bo z każdym listem do Ciebie coś się we mnie otwierało...
"Moje serce jest jak stary dom, którego okna nie były otwierane od lat. Ale teraz słyszę, że okna otwierają się"
Wiesz, że nie wierzę w przypadki. Musiałam zdążyć na autobus, żeby spotkać U. A musiałam ją spotkać, żebym mogła obejrzeć Popiół i śnieg.
"Strażnicy słoni słyszą moje życzenia współgrające ze wszystkimi muzykami orkiestry natury. Chcę spojrzeć przez oko słonia. Chcę dołączyć do tańca, w którym nie ma kroków. Chcę stać się tym tańcem."
Zrobiłam gorącą czekoladę z bitą śmietaną i cynamonem, uszykowałam zeszyt i długopis i zasiadłam przed laptopem. Wiesz, cały czas się zastanawiałam czy kiedykolwiek widziałeś ten niesamowity film. Jeśli nie to wiem, że zachwyciłby Cię równie mocno jak mnie czy U. Chociaż każda z nas widziała w nim inne rzeczy, więc pewnie i Ty byś dostrzegł tam coś swojego. Dla U. ważne były kolory, światła, cienie, forma. Dla mnie słowa oczywiście. Pamiętasz jak mówiłam, że film jest czymś idealnym - połączeniem moich ukochanych słów, obrazu i muzyki? W tym widać to doskonale.
"Słoń z podniesioną trąbą jest listem do gwiazd. Gwałtowny wieloryb jest listem z dna morza. Te obrazy są listami do moich snów. Te listy są moimi listami do ciebie."
Popiół i śnieg to film Gregory'ego Colberta, który przez 10 lat podróżował, by fotografować niezwykłe relacje zwierząt z ludźmi. Tyle rzeczy kojarzyło mi się z Tobą. Tyle rzeczy wzruszało. Całość, znów, cholernie uspokoiła.
"Nie mogę odezwać się, gdy zbliżysz się lub oddalisz. Długo odkrywałem spokój, gdy patrzyłem na twoją twarz. Być może gdyby twoja twarz mogła zwrócić się ku mojej, mógłbym łatwiej odtworzyć twarz, którą wydaje mi się, że utraciłem. Moją własną."
Odnalazłam Ciebie w tym filmie. I myślę, że wiele innych osób też by to dostrzegło. A może zdążyłeś go obejrzeć tylko zapomniałeś się tym podzielić?
A ja... Ja nigdy nie widziałam czegoś piękniejszego.
"Wieloryby nie śpiewają dlatego, że znają odpowiedź. One śpiewają ponieważ mają pieśń."


Fragmencik tego cudownego filmu. Całość trwa godzinę.

***
"Co za różnica, co jest napisane na papierze. Co za różnica, co jest zapisane w sercu. Więc spal te listy i wysyp ich popiół na śnieg na brzegu rzeki, kiedy przychodzi wiosna i topnieją śniegi, a rzeka wzbiera uciekając z koryta rzeki. Przeczytaj moje listy z zamkniętymi oczami. Niech słowa i obrazy obmyją twoje ciało niczym fale. Przeczytaj listy raz jeszcze z dłońmi nałożonymi na uszy. Wsłuchaj się w pieśń Edenu. Strona po stronie. Kartka po kartce. Leć ścieżką ptaka. Leć..."


Wszystkie cytaty pochodzą z filmu "Popiół i śnieg"


poniedziałek, 10 listopada 2014

"Bo listów się nie ma wtedy, gdy ludzie się nigdy nie rozstają"

Wiesz, że ten cytat chciałam Ci wysłać pisząc kolejny list... A list miał być inny i miałeś na niego odpowiedzieć. Musiałam trochę odpocząć od ludzi, także od Ciebie. Napisałeś, że jeśli będę chciała to przecież wiem gdzie Cię znaleźć. Ale już wtedy nie chodziło Ci ani o maile, ani o smsy, prawda? Już wiedziałeś, że będę musiała Cię znaleźć gdzieś indziej... A to już nie jest takie proste. A może nie było proste do dzisiaj?
Dziękuję, że mogę być jedną z tych osób, którym zostawiłeś listy. Bo wiesz, trochę się tego bałam... Spodziewałam się potoku łez, odrobiny uśmiechu, jakiegoś bólu może. A tak naprawdę ten list cholernie pomógł. Uspokoił mnie. Bo ostatnio spokoju we mnie nie było. Od telefonu Fridy. Wiesz, że prawie nigdy nie odbieram nieznanych numerów i nie lubię rozmawiać z kimś kogo nie znam. Patrzyłam na ten numer i pomyślałam: chuj tam, dupę zawracają, pewnie znowu chcą na coś naciągać! Ale potem pomyślałam, że to może coś ze szkoły, może któraś z dziewczyn, cokolwiek. I odebrałam. Mój zasięg nie współpracował, oczywiście... Ale to nieważne. Od tamtej chwili nie mogłam znaleźć spokoju, o którym niektórzy pisali. Pierwszej nocy bałam się spać. Nie wiem czemu. Czasami nie mogłam oddychać. Będąc wśród ludzi, walczyłam z łzami. Chociaż to nie zawsze się udawało, bo gdy z telefonu A. wydobyły się słowa "aby żyć siebie samego trzeba dać"  to się rozkleiłam. W ogóle przez cały czas czułam jakbym się rozsypywała, rozlatywała i jakby nic nie mogło tego skleić. Prawie nic. Doszłam nawet do tego, że wszystko mnie wkurwiało. Nawet na Ciebie się wkurzałam, bo pewnie nie obejrzałeś tej jednej rzeczy. Obrywało się każdemu, a najbardziej mamie oczywiście. Swoją drogą, mama przez chwilę zwątpiła w istnienie Boga, gdy dowiedziała się o Twojej śmierci. A wiesz, że razem z listem przyszła też ta książka dla niej, o której rozmawialiśmy? Niech to też będzie prezent trochę od Ciebie. Ale wracając do tematu... Było ze mną kiepsko. Delikatnie mówiąc. Chociaż A. skutecznie zapełniała mi dni.
Pamiętam jak mi to wysłałeś. Totalnie nie pasujące do mojej wizji listopada. Ale to się zmieniło. Ten listopad jest właśnie taki. I teraz może ciut mniej, za sprawą Twojego listu. Wiesz, że nie śpię od 8 czekając na listonosza? Nigdy tak się nie cieszyłam na jego widok! I nieważne były książki, które przyszły. Usiadłam na łóżku i dorwałam się do listu. W moich oczach pojawiły się łzy wzruszenia, wiesz jak łatwo się wzruszam... Ale też uśmiech. Szczery uśmiech do Ciebie. Do Twoich słów. Chociaż oczywiście, musiałeś truć dupę nawet po śmierci! I wiesz co, teraz oberwiesz ode mnie zającowym tekstem - aż ty w żopu jebany! Bo właśnie to pomyślałam, gdy nawet w takim liście nie mogłeś mi odpuścić. I jasne, tego trucia dupy mi brakowało i pewnie jeszcze będzie brakować. Wystawiłam Ci język i czytałam dalej. Śmiałam się do Ciebie i do siebie. Już myślałam, że faktycznie obejdzie się bez płaczu. A wtedy dotarłam do fragmentu o Kubie i łzy zaczęły kapać na Twoje słowa. Ale nie było mi smutno. Po prostu to była jedna z pierwszych rzeczy, o których pomyślałam, gdy dowiedziałam się, że nie żyjesz. I Tobie nie będę niczego obiecywać. Obiecałam sobie, że tam dotrę. Może nie w najbliższym czasie, nie za rok, ale dotrę. Może dopiero jako staruszka, ale jakie to ma znaczenie? Nawet wtedy będę o Tobie pamiętać, zwłaszcza tam. Śmieszne, że z tych wszystkich rzeczy, które mieliśmy zrobić, właśnie tego było mi najbardziej żal. A nawet nie wiedziałam, że traktowałeś to równie serio!
Wiesz, rozmyślałam o tych wszystkich razach, gdy mieliśmy się spotkać, o... Twoim drobiazgu i wielu innych rzeczach. Było mi żal, że się nie widzieliśmy, że nie mogłam Cię poznać tak realnie. Ale się cieszę, że w ogóle Cię poznałam, że pojawiłeś się w moim życiu. Pewnie właśnie po to, żeby mi truć dupę!

List sprawił, że jest trochę łatwiej. Ale jeszcze nie jest dobrze. Wiesz, gdy parę lat temu zmarł mój kumpel było mi cholernie ciężko. Po jakimś czasie w miarę doszłam do siebie, normalnie żyłam, szczerze się śmiałam, ale wciąż nie mogłam uwierzyć, że już go nie ma. Teraz też tak mam. Wierzę, że jest Ci teraz lepiej i przeżywasz niesamowite przygody. Ale wtedy uświadamiam sobie, że już o nich nie opowiesz... Ten kumpel przyśnił mi się po pół roku. Siedział w kącie i uśmiechał się do wszystkich. Strasznie się ucieszyłam na jego widok i chciałam do jego podejść, ale nie mogłam. Spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Gdy się obudziłam, poczułam spokój. Dotarło, tam gdzie powinno, że go nie ma tutaj, ale to w porządku. Dlatego czekam, aż i Ty mi się przyśnisz. Proszę, nie zwlekaj z tym tyle miesięcy.

Tyle razy układałam sobie w głowie co napiszę, a teraz wszystkie myśli mi pouciekały. A może to i lepiej? I tak je pewnie słyszałeś. Nie wszystko musi być spisane, nie tutaj. Bo przecież będę pisać, tam gdzie zawsze, bez cenzury. Może tutaj będą się pojawiać okrojone wersje... Bo nie każdą myślą trzeba się dzielić.

Będzie mi Ciebie strasznie brakować. Tych kilkugodzinnych rozmów, których ostatnio miałam dosyć. Twoich opowieści. Niesamowitych historii, które mogły przytrafić się tylko Tobie. Śmiania się do bólu szczęki i brzucha, gdy mówiłam żebyś przestał, a Ty rozśmieszałeś mnie dalej. Płakania przed monitorem też. Bo te rozmowy były przecież najważniejsze. Delikatnie przebijałeś się przez mur, jaki postawiłam wokół siebie. Pamiętasz jak na początku powtarzałam Ci, że przywracasz moją wiarę w facetów? Przywróciłeś moją wiarę w ludzi ogólnie. I dziękuję Ci za to. Również za to. Bo przecież przywróciłeś mi wiarę w siebie także. I nadal do końca nie wierzę w Twoje słowa, nie myśl sobie, że to takie proste. Ale może wierzę w nie odrobinę bardziej. W siebie...
Bo wiesz z tamtą sprawą jest trochę jak z Kubą. Ja tak naprawdę tego nie odpuściłam, chociaż to tak wyglądało. Ja jeszcze to zrobię, naprawdę, za bardzo mi zależy żebym miała się poddać. Nie mówiłam Ci tego, bo gdy ostatnio o tym rozmawialiśmy byłam zbyt zmęczona światem, ludźmi... Nie chciało mi się tłumaczyć. Ale ja nigdy nie odpuściłam. Wymyślałam wymówki, w które sama nie wierzyłam, które tak Cię irytowały. Do końca. A może najbardziej wtedy. Może właśnie powinnam Ci powiedzieć, że się nie boję, że to zrobię... Tylko dla Ciebie to by oznaczało robienie tego teraz, już. Nie zawsze trzeba się śpieszyć, prawda? Teraz bardzo się cieszę, że tak wyszło, bo takich chwil się bałam. Tutaj jest łatwiej. A może trułeś dupę ze względu na nasz kolejny genialny plan?!
Śmieję się na myśl o Twoich niektórych pomysłach. Jak wtedy, gdy wyskoczyłeś z pytaniem czy chcę żebyś nauczył mnie strzelać z łuku! Albo pisanie ogłoszenia matrymonialnego! Nie byłeś do końca normalny, ale "tylko wariaci są coś warci", prawda? Kto inny by tak zrozumiał mój czarny humor, który czasami bywa zbyt czarny, wiem... Ale mieliśmy ubaw, gdy wysłałam Ci tamten gif, po tym jak wylądowałeś w szpitalu przez zator!

Dałeś mi dużo radości. Wiele razy też się o Ciebie martwiłam. Ale to tak już chyba było, co? Że martwiliśmy się o siebie, nawet gdy nic takiego się nie działo. I udawanie, że się nie dzieje, gdy jednak się działo... Wiesz, że ten list wywołał na mojej twarzy prawie taki uśmiech jak sms "Cześć, Ryjku. Wróciłem :)" po Twojej operacji? Dziękuję Ci za każdy uśmiech. I za wszystko inne.
Jesteś gwiazdą, której światło ciągle dociera i będzie docierać jeszcze przez długi czas, mimo że Ciebie już nie ma. Nie w ten oczywisty sposób.

A teraz ledwo udało mi się włożyć kartki do koperty, bo nie mogłam ich złożyć tak jak były... Śmiej się, Ryjek przecież. Ryjek, który potrafi przyciąć sobie wargę długopisem!
I się nie żegnam, bo będę się odzywać.
Do usłyszenia!



Could we fix you if you broke?
And is your punch line just a joke?

Some men may follow me
But you choose “death and company”

niedziela, 2 listopada 2014

Ulubiony dzień w roku

Od wielu lat, 1 listopada jest moim ulubionym dniem w roku. Nie moje urodziny czy inne święta. 1 listopada. Gdy tylko wstałam, dużo wcześniej niż w normalny dzień, podeszłam do okna sprawdzając czy jest mgła. Bo pierwszy listopadowy poranek musi być mglisty. I był. Nie za mocno, ale był. Siedząc już w samochodzie patrzyłam na pola otulone mgłą. Pola, po których biegały sarny. Z radia spokojnie wydobywały się dźwięki pewnej piosenki. But I still haven't found what I'm looking for - słowa, które w tym momencie wydały się idealne, które pochodziły jakby prosto z mojego serca.

Ostatni post, pisany pod wpływem emocji, podczas nieprzespanej nocy, przyniósł pewną ulgę. I nagle okazało się, że jest dobrze. Nic strasznego się nie stało. Serce nie krwawi tak bardzo. Myśli, które odrzucałam, że przecież i tak by nic z tego nie było. I tak by nie wyszło. Pewne rzeczy muszę znaleźć najpierw w sobie. A od jakiegoś czasu, uporczywie szukam tego w innych i potem kończy się "złamanym serduszkiem". Muszę przestać szukać opiekuna i sama się sobą zaopiekować. I właśnie wtedy, patrząc na mgłę i sarny, słuchając melodii i słów płynących z radia, pomyślałam, że jestem już blisko tego. Chociaż może nie blisko, ale na pewno coraz bliżej. Paradoksalnie trochę dzięki temu o czym ostatnio pisałam.

Po przejechaniu kilkunastu kilometrów, mamie przypomniało się, że jednak czegoś zapomniała. A że nie byłyśmy tak daleko od domu, postanowiłyśmy zawrócić. I wtedy mama powiedziała: niedobrze wracać z drogi. Ochrzaniłam ją, że ma sobie nic nie wkręcać, jakieś głupie przesądy i w ogóle. Ale moje myśli już podążyły w dziwnym kierunku. Bo przecież taki dzień, duży ruch, niektórzy jeżdżą jak kretyni i samochód, który nie jest tak do końca sprawny... A co jeśli jeszcze przed chwilą było mi tak dobrze od samego patrzenia na zamglone pola, czułam spokój, właśnie dlatego, że ma się coś stać? Starałam się odgonić czarne myśli. Zajechałyśmy pod dom, mama szybko wyskoczyła po zapomnianą rzecz, wróciła i powiedziała: tata też powiedział, że mogłyśmy nie wracać, bo to niedobrze. Wtedy już nie mogłam powstrzymać tego, co działo się w mojej głowie.

Gdy dojechałyśmy na miejsce i wysiadłam z samochodu, poczułam miłe ciepło na twarzy. Mimo, że przecież czekała nas droga powrotna to już zapomniałam o tych dziwnych przesądach. Była tak cudowna pogoda. Na wielu drzewach było jeszcze sporo kolorowych liści. Po odwiedzeniu dwóch cmentarzy, pojechałyśmy do rodziny, a potem znowu na cmentarz. Wkurzałam się na myśl o staniu tam, na mszy i słuchaniu księdza. Bo zawsze wkurzają mnie kazania. Ba, wkurzają nawet moją mamę. Tym razem jakoś całą mszę po prostu przegadałyśmy. Patrzyłam na grób babci i myślałam jak zawsze sobie z nią "rozmawiam". Właśnie odwiedzając ją na cmentarzu, bo tak to czasem zapominam, że mogę. Rozmawiałam z nią o facetach, o mojej przyszłości i o tym, że pewnie nie byłaby ze mnie dumna... Oczy mi się zaszkliły. Okazało się, że jednak trochę boli. Boli to, co niby tak bardzo nie zraniło.
Droga powrotna wcale do najlepszych nie należała, ale radio znów umiliło czas. Zaskoczenie, gdy po zmianie stacji usłyszałam znajomą melodię - Ben Howard. Po chwili się wkurzyłam, że kolejna piosenka, którą lubię będzie nakurwiana non stop przez radio i wszyscy zaczną się jarać aż zbrzydnie. Prawdziwe zaskoczenie, gdy znów włączyłam zetkę (czaicie, zetkę) usłyszałam Nirvanę! Tak, kurwa, moja Nirvanka w zetce! Wtf?! Słyszeliście kiedyś Nirvane w zetce?
Kilka kilometrów przed domem zrobiłyśmy przystanek, by odwiedzić jeszcze jeden cmentarz. Już był wieczór i zapalone znicze wyglądały naprawdę magicznie. Zapaliłyśmy kilka zniczy. Został jeszcze jeden, dla mojej koleżanki, która zmarła w tamtym roku. Moim oczom ukazał wielki pomnik. No tak, rok temu jeszcze go nie było. Ogromny anioł siedział jakby otulając nagrobek, na którym było jej zdjęcie. Mama zobaczyła jakiś napis, a że było ciemno nie mogła doczytać, więc przeczytałam na głos. To był tekst w stylu "tak bardzo żyć chciałam, bóg tak chciał, bla bla bla". Ale przy ostatnich słowach mój głos się złamał. Postawiłam znicz. Spojrzałam jeszcze raz na tego anioła i na jej zdjęcie. W moich oczach pojawiły się łzy. Nie tylko w moich zresztą, bo mama rzuciła: lepiej chodźmy. Dodałam tylko, że ten anioł i to zdjęcie... A mamie też zadrżał głos i obie zamilkłyśmy.

Chciałam się tym podzielić z osobami, które miałam zobaczyć wieczorem. Zwłaszcza, że jedna z nich to kuzynka tamtej koleżanki. Skończyło się na fochu i wkurwieniu. Z resztą się widziałam, ale i tak jakoś nie było okazji do mówienia o takich rzeczach. Ani o tym, że gdy postanowiłam zobaczyć co się dzieję u jednego z panów, którzy mnie olali (pamiętamy, jestem masochistką), okazało się, że kogoś ma. Cudowni panowie, którzy mówią, że jednak teraz nie szukają niczego poważnego, a po jakimś czasie znajdują wielką miłość... Jak w takich momentach mam nie wierzyć, że to ze mną jest coś nie tak? Myślałam, że będę mogła się trochę pożalić przy piwku. Nie, nic z tych rzeczy. Musiałam udawać, że nie widzę jak obok rozgrywa się scena prawie jak z pornola... No dobra, nie było tak źle, ale jakby te osoby zostały same to pewnie tak by się skończyło.

Dzisiaj miał być dzień spokoju. Odpoczynku. Dzień dla mnie i moich myśli. A jednak znów muszę dzielić pokój, znów będę słuchała o tym jak było wczoraj i obożecojazrobiłam. A dzisiaj chce mi się płakać, bo znów czuję się cholernie samotna. Bo wczoraj chciałam pogadać, a moje sprawy zostały zbagatelizowane. Bo się okazało, że jeszcze kogoś innego może "wkurwiać" moja "pewność siebie" (wtf). Więc znów, kolejny raz, zamknę się trochę w sobie.
A teraz, przyklejam uśmiech na twarz i będę kochaną kuzynką, która wspiera w chujowych momentach.