niedziela, 2 listopada 2014

Ulubiony dzień w roku

Od wielu lat, 1 listopada jest moim ulubionym dniem w roku. Nie moje urodziny czy inne święta. 1 listopada. Gdy tylko wstałam, dużo wcześniej niż w normalny dzień, podeszłam do okna sprawdzając czy jest mgła. Bo pierwszy listopadowy poranek musi być mglisty. I był. Nie za mocno, ale był. Siedząc już w samochodzie patrzyłam na pola otulone mgłą. Pola, po których biegały sarny. Z radia spokojnie wydobywały się dźwięki pewnej piosenki. But I still haven't found what I'm looking for - słowa, które w tym momencie wydały się idealne, które pochodziły jakby prosto z mojego serca.

Ostatni post, pisany pod wpływem emocji, podczas nieprzespanej nocy, przyniósł pewną ulgę. I nagle okazało się, że jest dobrze. Nic strasznego się nie stało. Serce nie krwawi tak bardzo. Myśli, które odrzucałam, że przecież i tak by nic z tego nie było. I tak by nie wyszło. Pewne rzeczy muszę znaleźć najpierw w sobie. A od jakiegoś czasu, uporczywie szukam tego w innych i potem kończy się "złamanym serduszkiem". Muszę przestać szukać opiekuna i sama się sobą zaopiekować. I właśnie wtedy, patrząc na mgłę i sarny, słuchając melodii i słów płynących z radia, pomyślałam, że jestem już blisko tego. Chociaż może nie blisko, ale na pewno coraz bliżej. Paradoksalnie trochę dzięki temu o czym ostatnio pisałam.

Po przejechaniu kilkunastu kilometrów, mamie przypomniało się, że jednak czegoś zapomniała. A że nie byłyśmy tak daleko od domu, postanowiłyśmy zawrócić. I wtedy mama powiedziała: niedobrze wracać z drogi. Ochrzaniłam ją, że ma sobie nic nie wkręcać, jakieś głupie przesądy i w ogóle. Ale moje myśli już podążyły w dziwnym kierunku. Bo przecież taki dzień, duży ruch, niektórzy jeżdżą jak kretyni i samochód, który nie jest tak do końca sprawny... A co jeśli jeszcze przed chwilą było mi tak dobrze od samego patrzenia na zamglone pola, czułam spokój, właśnie dlatego, że ma się coś stać? Starałam się odgonić czarne myśli. Zajechałyśmy pod dom, mama szybko wyskoczyła po zapomnianą rzecz, wróciła i powiedziała: tata też powiedział, że mogłyśmy nie wracać, bo to niedobrze. Wtedy już nie mogłam powstrzymać tego, co działo się w mojej głowie.

Gdy dojechałyśmy na miejsce i wysiadłam z samochodu, poczułam miłe ciepło na twarzy. Mimo, że przecież czekała nas droga powrotna to już zapomniałam o tych dziwnych przesądach. Była tak cudowna pogoda. Na wielu drzewach było jeszcze sporo kolorowych liści. Po odwiedzeniu dwóch cmentarzy, pojechałyśmy do rodziny, a potem znowu na cmentarz. Wkurzałam się na myśl o staniu tam, na mszy i słuchaniu księdza. Bo zawsze wkurzają mnie kazania. Ba, wkurzają nawet moją mamę. Tym razem jakoś całą mszę po prostu przegadałyśmy. Patrzyłam na grób babci i myślałam jak zawsze sobie z nią "rozmawiam". Właśnie odwiedzając ją na cmentarzu, bo tak to czasem zapominam, że mogę. Rozmawiałam z nią o facetach, o mojej przyszłości i o tym, że pewnie nie byłaby ze mnie dumna... Oczy mi się zaszkliły. Okazało się, że jednak trochę boli. Boli to, co niby tak bardzo nie zraniło.
Droga powrotna wcale do najlepszych nie należała, ale radio znów umiliło czas. Zaskoczenie, gdy po zmianie stacji usłyszałam znajomą melodię - Ben Howard. Po chwili się wkurzyłam, że kolejna piosenka, którą lubię będzie nakurwiana non stop przez radio i wszyscy zaczną się jarać aż zbrzydnie. Prawdziwe zaskoczenie, gdy znów włączyłam zetkę (czaicie, zetkę) usłyszałam Nirvanę! Tak, kurwa, moja Nirvanka w zetce! Wtf?! Słyszeliście kiedyś Nirvane w zetce?
Kilka kilometrów przed domem zrobiłyśmy przystanek, by odwiedzić jeszcze jeden cmentarz. Już był wieczór i zapalone znicze wyglądały naprawdę magicznie. Zapaliłyśmy kilka zniczy. Został jeszcze jeden, dla mojej koleżanki, która zmarła w tamtym roku. Moim oczom ukazał wielki pomnik. No tak, rok temu jeszcze go nie było. Ogromny anioł siedział jakby otulając nagrobek, na którym było jej zdjęcie. Mama zobaczyła jakiś napis, a że było ciemno nie mogła doczytać, więc przeczytałam na głos. To był tekst w stylu "tak bardzo żyć chciałam, bóg tak chciał, bla bla bla". Ale przy ostatnich słowach mój głos się złamał. Postawiłam znicz. Spojrzałam jeszcze raz na tego anioła i na jej zdjęcie. W moich oczach pojawiły się łzy. Nie tylko w moich zresztą, bo mama rzuciła: lepiej chodźmy. Dodałam tylko, że ten anioł i to zdjęcie... A mamie też zadrżał głos i obie zamilkłyśmy.

Chciałam się tym podzielić z osobami, które miałam zobaczyć wieczorem. Zwłaszcza, że jedna z nich to kuzynka tamtej koleżanki. Skończyło się na fochu i wkurwieniu. Z resztą się widziałam, ale i tak jakoś nie było okazji do mówienia o takich rzeczach. Ani o tym, że gdy postanowiłam zobaczyć co się dzieję u jednego z panów, którzy mnie olali (pamiętamy, jestem masochistką), okazało się, że kogoś ma. Cudowni panowie, którzy mówią, że jednak teraz nie szukają niczego poważnego, a po jakimś czasie znajdują wielką miłość... Jak w takich momentach mam nie wierzyć, że to ze mną jest coś nie tak? Myślałam, że będę mogła się trochę pożalić przy piwku. Nie, nic z tych rzeczy. Musiałam udawać, że nie widzę jak obok rozgrywa się scena prawie jak z pornola... No dobra, nie było tak źle, ale jakby te osoby zostały same to pewnie tak by się skończyło.

Dzisiaj miał być dzień spokoju. Odpoczynku. Dzień dla mnie i moich myśli. A jednak znów muszę dzielić pokój, znów będę słuchała o tym jak było wczoraj i obożecojazrobiłam. A dzisiaj chce mi się płakać, bo znów czuję się cholernie samotna. Bo wczoraj chciałam pogadać, a moje sprawy zostały zbagatelizowane. Bo się okazało, że jeszcze kogoś innego może "wkurwiać" moja "pewność siebie" (wtf). Więc znów, kolejny raz, zamknę się trochę w sobie.
A teraz, przyklejam uśmiech na twarz i będę kochaną kuzynką, która wspiera w chujowych momentach.

6 komentarzy:

  1. Cóż..ja nadal wiem, że to nie tak że nic się nie stało ale...może pewne rzeczy są po coś. Cały czas chcę w to wierzyć, że hm...pewne narozrabianie może jest po coś. Że może gdzieś zaprowadzi? Czas pokaże. Bo chyba...faktycznie nie jest aż tak źle? Nie mówię że jest dobrze. Ale może nie jest tak źle, co?
    I...jednak nie było tak spoko do końca -.-
    Och i takie przeczucia...dobrze, że nic się nie stało. Bo często są cholernie trafne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie po to żebym pewne rzeczy faktycznie znalazła w sobie, a nie w innych. Zresztą tak jest chyba lepiej. Cały czas mówiłam, że nie jest tak źle :P
      No tak... Ale pisałam o tym tutaj to nie chciało mi się jakoś powtarzać czy coś :P
      W sumie mogło, bo mama momentami prawie przysypiała, a ja nie wzięłam prawka ze sobą.

      Usuń
    2. Dobra dobra, w każdym razie cóż..nadal modlę się po swojemu za ciebie, żeby wszystko się ułożyło. Zresztą, ty wiesz:)
      No ale ja tu nie zaglądałem parę dni, nie siedzę stale na blogu XD Może nieraz można mieć takie wrażenie, ale bez przesady XD Ale dobra, już wiem wszystko.
      Hm. Ale najważniejsze, że jednak licho nie wyszło że tak to ujmę.

      Usuń
    3. Kiedyś na pewno się ułoży :P
      Wiem przecież xD
      A może trochę wyszło, tylko inaczej.

      Usuń
    4. No oby:)
      No to właśnie XD Ale wolałaś, żebym sobie potem przeczytał, rozumiem XD
      No...inną twarz pokazało, tak można rzec?

      Usuń
    5. No bo co się będę powtarzać :P
      Nie, raczej przeniosło się na inny dzień :P

      Usuń