czwartek, 7 stycznia 2021

To już

 Aż strach się przywitać z nowym rokiem, kto wie co przyniesie. Witałam się i żegnałam tutaj, dosyć regularnie. Ostatnie "podsumowanie" było w 2018. Zabawne, bo często powtarzam, że ludzie narzekają na 2020, a u mnie odpierdala się tyle, że nawet 2018 jeszcze się nie skończył... Może w końcu trzeba go pożegnać, zatopić w kieliszku wina. Zrobić to samo z 2019 i z 2020. I dopiero wtedy, móc wejść "spokojnie" w ten nowy rok.

2018 - żegnaj, zakończ żywot ze swoimi snami i groszkami

2019 - żegnaj, wyzioń ducha jak prawie sama to zrobiłam

2020 - żegnaj, umrzyj jak prawie umarł ktoś inny


No hej, skoro jednak nikt nie umarł to przecież nie jest tak źle?


I cóż tu wielce podsumowywać? Ostatni rok był samotnością. Prawie do samego końca, nie było nikogo. A końcówka pokazała, że jednak czasem tak jest lepiej. Bez ludzi. Nie chcę już do nich wychodzić. Samej jest dobrze, bywa ciężko, ale można się przyzwyczaić. Może czasami się tęskni za obecnością. Ale szybko przypominam sobie, że nie zniosłabym jej na co dzień. Niemalże 24/7 bycia z kimś, mnie przeraża, męczy sama myśl o tym. Wspomnienia. Mimo, że czasami miałam dość, lubiłam chodzić do pracy, bo dawała mi oddech, dawała kontakt z innymi ludźmi, którego mi brakowało. Jego wyjazdy dawały rozluźnienie, a gdy pisał, że tęskni i wolałby być w domu, przewracałam oczami. Paradoksalnie, później brakowało mi jego obecności, gdy znalazł sobie dziesiątki innych zajęć, na żadne nie mając czasu. Następnie to miejsce wypełnił ktoś inny, a on zobaczył, że nie czekam z rozłożonymi ramionami. Rozminęliśmy się trochę za późno. A może to była jedyna pora. I gdy słucham jednej piosenki, uśmiecham się i tańczę. A kiedyś przy niej płakałam. I to wcale nie wtedy, gdy miałam złamane serce. Płakałam, gdy byłam w związku, tańcząc i śpiewając I will survive . Jakoś wtedy tego nie rozumiałam. Ale tak, przetrwałam. Przetrwałam to wszystko, co się działo od 2018 roku. Przetrwałam wszystko, co wcześniej i później: molestowania, śmierci, depresje, manie, gwałt, złamane serce, prawie dosłowną bezdomność, utratę pracy, liczne (nie swoje) operacje. Przetrwałam i noszę to wszystko w sobie, czasami się ulewa, czasami można normalnie funkcjonować. Żyję. Niech tak będzie