czwartek, 12 marca 2020

Panic

Ogólnonarodowy brak papieru toaletowego. Wojna o ryż i makaron, o ostatnią torebkę cukru przewracając przy tym ciężarną. Panika wyzwala nasze najgorsze odruchy. Zasiana raz, rośnie na światową skalę. Bo co jeśli w końcu i dla mnie zabraknie? Też kupię na zapas.
Kolejki za papierem jak za komuny. Widocznie niektórzy tęsknią za tymi czasami.

Silny wiatr dodaje grozy. Deszcz zdaje się być radioaktywny.

Nie wirus nas zabije.

Nie sądziłam, że dożyję chwili, gdy słowa o zagładzie i końcu świata wydadzą się ciut bardziej realne. Przewracamy ciężarne walcząc o cukier. A papierem można handlować, jak to podsumowała pewna starsza pani. Kto kombinuje, ten żyje. Myślę, że w takim razie umrę i w głowie pojawiają się opowieści z Metra. A w drzwiach chłopak w postapokaliptycznej stylówie zwiastujący nadzieję, że nawet jak do apokalipsy dojdzie, znajdzie się paru dżentelmenów. Może to czas żeby dać temu słowu nową definicję. Jakie lata dwudzieste, tacy dżentelmeni.
Przeżyliśmy czasy, gdy półki sklepowe były puste, czemu teraz tak to dziwi i oburza?

Pierwsze listki na krzewach, tak pięknie zielone. Popatrzcie na nie z tą piosenką w słuchawkach. A potem na ludzi z papierem toaletowym. 15 stopni. Po co patrzeć na przyrodę, gdy trzeba robić swój własny bunkier, wyjść po latach ze zdziwieniem rozglądając się wokół, jak w Seksmisji.

Żyć normalnie, ale tak nie do końca. Nie planować wakacji.

Myć dupę zamiast podcierać. Ręce myć śpiewając Beatę Kozidrak. W kolejce stać 15 minut, żeby kupić wodę. Uciekać w popłochu ze sklepu, bo staranują.

Ale poza tym normalnie. Całkiem normalnie.


A kiedyś, jak wszyscy byli na miejscu, śmialiśmy się, że podczas apokalipsy mielibyśmy władzę ze wszystkimi dostępnymi środkami z miejsc, w których pracowaliśmy.
Teraz mogłabym jedynie handlować maseczkami. Albo swoimi lekami.


piątek, 6 marca 2020

Regrets collect like old friends

Zawsze, gdy mijam jakąś kolorową kałużę z benzyny, wspominam dzień, w którym siedzieliśmy w samochodzie, wpatrzeni w niebo. Nikt z nas nie wiedział na co, tak właściwie, patrzy. Nie znaliśmy nazwy tego zjawiska, więc było ono czymś tajemniczym i dlatego jeszcze bardziej niezwykłym. Myślę, że nigdy tego nie zapomnimy. Dlatego uśmiecham się do każdej kolorowej kałuży i żałuję ludzi, którzy uciekają w pośpiechu od deszczu, bo nie potrafią dostrzec odrobiny magii czającej się pod ich nogami. Ale.. skąd mają wiedzieć? Myślę, że to chyba trochę tak, jakbyśmy należeli do jakiegoś tajnego stowarzyszenia. Takiego jak Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek.* Tylko, że innego. Stowarzyszenie Miłośników Niezwykłych Zjawisk? Może jedyną nazwą, jakiej nasze Stowarzyszenie potrzebuje to po prostu... Przyjaźń? To jest jedno z najbardziej niezwykłych zjawisk, jakiego doświadczyłam.

Mijam kałuże i uśmiecham się do deszczu, bo rok temu było ciepło i słonecznie. Deszcz obmywa rany. Słońce jest solą. Pisaliśmy do siebie rzeczy, których się nie mówi. Te maile rozświetlały mi dni, gdy jeszcze sama nie wiedziałam czego chcę.

Teraz pada deszcz i myślę, że... może morze?

I tęsknię za moim brzydkim kotem, ale nie umiem przekroczyć progu tego domu w miesiącu, gdy rodzą się motyle i umiera zima. Na pocztówki przyjdzie jeszcze czas.

Mimo chłodu, siedzieliśmy w samochodzie i przez otwarte okna podziwialiśmy perłowe chmury, nie znając wtedy ich nazwy. Nie powiedziałam tego, ale cieszyłam się, że wcześniej jednak nie umarłam.
Teraz już nie wiem.




*powieść oraz film o tym samym tytule nakręcony, oczywiście, na podstawie książki