sobota, 22 września 2018

Już oficjalnie można mówić o jesieni. W końcu już wczoraj wieczorem wiał tak silny wiatr. Wiatr, który nie każdy zrozumie. Tak jak i On nie rozumiał mojego ciągłego otwierania okna, bo zimno, bo połamie roślinki, bo coś tam. A ja chciałam stać na balkonie i czuć ten wiatr na swojej skórze. Chociaż chyba bardziej na duszy.

Widzę piękno w tym wszystkim. Takie zwyczajne, jak w każdej porze roku. I bardzo chciałabym z tego piękna korzystać. Ale tak bardzo jestem odcięta od siebie, że nie umiem. Spacer, bo głowa każe iść pod wiatr i go wchłaniać, pomimo bólu zatok. Ale całe ciało ogarnia niemoc. I stoję w miejscu. Nie, nawet stać nie potrafię. To już ten etap, że nawet łzom nie chce się spływać po policzkach. Muszę dusić je w środku. To ten etap gdzie nie jem, lub jem za dużo. Gdzie nie mówię. Gdzie mnie nie ma.

A będę musiała być już niedługo. Nie wiem jak dam radę. Siedzenie w domu nie pomaga. Ale nie wyobrażam sobie powrotu. Chyba już nigdy, tak na dobre. Wiem, wystarczy to jebnąć. To takie proste. Prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz