środa, 27 listopada 2019

Przeszłam przez listopad

To był wyjątkowo ciepły listopad. Pierwsze szale i czapki dla wielu oznaczały chłód i tupanie nogami na przystankach. Wdychałam głęboko powietrze myśląc, że jest po prostu rześko. Nie mogąc znaleźć tego zimna również tupałam nogą czekając na tramwaj, ale nie wiem czy tupałam z tego samego powodu, co wszyscy. Poranne mgły sunęły po ulicach niczym tramwaje, wioząc wszystkich do celu. Być może dlatego ludzie traktowali ją jak codzienność, która nie ma większego znaczenia. Myślałam wtedy, że cała mgła jest tylko dla mnie i mogę w niej pływać jak w wysokiej trawie. I jak w snach, które przyszły dużo później. Szklące się oczy były największym darem, darem wzruszenia. Te nanosekundy, gdy serce drgało bardziej zapisywałam w nieistniejącym notesie. Same oczy skrywały więcej tajemnic niż można by przypuszczać. Nie chowały się już za cieniem innych, nie patrzyły w dół podczas, gdy uszy paranoicznie nadsłuchiwały każdego szeptu. A przecież nie zmieniło się nic. Może częściej pojawiał się kolorowy deszcz liści zmieniający się w dywan, znacznie lepszy niż ten czerwony. Teraz myślę, że apatia okazała się darem. Darem i przekleństwem zarazem, bo przecież nie da się tak żyć. To chyba była moja chwila wytchnienia od emocjonalnego rollercoastera.
To był ciepły listopad. Czasami z tęsknotą przyglądałam się mentolowym slimom, by po chwili zrozumieć, że o wiele bardziej lubię wdychać popołudniową mgłę. Tak, tej też było sporo. Rozmazywała twarze jeszcze bardziej, nawet te kochane, które dziwnym trafem znikały w tłumie i trudno było je odnaleźć. Twarze tych, którzy odeszli rozmazują się tak samo. I to właśnie na końcu, a nie na początku miesiąca uświadomiłam sobie, że nie pamiętam twarzy zmarłych, pamiętam zdjęcia z nimi. Pewnie dla tego Twoją twarz widzę tak wyraźnie. Paradoks. Już zawsze w głowię będę miała to jedno zdjęcie, które wszystkim pokazywałam. Na zawsze chcę mieć inne rzeczy, których trochę się boję, bo obijają się o okrągłe rocznice, choć ta przeleciała niezauważenie. Nie pomyśl sobie nic złego, nie chcę żeby to była rekompensata, myślałam o tym już w lecie. A lato bywało chłodne. Świst burzowego wiatru był bardziej niepokojący niż zbyt szybko zjawiająca się listopadowa noc. Chociaż nie, nie noc. Ta ciągle przychodziła w tych samych godzinach. Słońce szybciej się od nas odwracało czule wpuszczając ciemność w nasze ramiona.
To był naprawdę ciepły listopad. Dał mi odpoczynek od samej siebie i nie pozwolił rozpamiętywać tego, co złe. Uświadomił, że od tych kilku lat nie traktowałam go z należytym szacunkiem, a próbowałam wcisnąć pod szafkę pełną groszku. Pokazał jaki piękny potrafi być, stroił się w piórka, zarzucał włosy, żebym zwróciła uwagę na jego piękne kształty i kolory. Przypomniał, że nie składa się tylko ze złych rocznic, ale też z tych dobrych. I chociaż zawsze będziesz moim listopadem to przecież nie jesteś tylko nim. A on nie jest tylko Tobą.

To był wyjątkowo ciepły listopad.



Early birds flying oh so high
Standing trees - brothers in arms
Dying hope in this town of strangers

Carbon streets on a rainy day
Carpets of leaves under my feet
The dawn is coming to my town of strangers

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz