wtorek, 10 września 2019

Baśń o prawdziwej miłości cz.II

Z poprzednich baśni dowiedzieliśmy się, że znajomość z Czarnym Wilkiem nie przynosi Sowie nic dobrego. Chociaż na początku wydaje się inaczej.
Na początku było Słowo.
Potem strach. A potem odpowiedź. Pomieszane emocje u Czarnego Wilka i u Sowy sprawiły, że gubili się w swoich słowach. Oboje na życiowych zakrętach próbowali odnaleźć w tym spokój. Wszędzie doszukiwali się symboli, jakby chcąc się przekonać, że mają rację, że to przyniesie coś dobrego. Sowa zrozumiała, że jej skrzydła są za duże, by móc wlecieć do skurczonego serca Czarnego Wilka, więc przemieniła się w Ćmę. W końcu to też nocne stworzenie, niewiele różni się od sowy. Oboje mieli nadzieję, że pewnego dnia zrodzi się z tego piękny motyl, którego wypatrywali wraz z nadejściem wiosny. Wiosny, która znów stała się dla nich kolejnym znakiem, jak parę lat wcześniej. Życie znów zatoczyło krąg, uśmiechając się złośliwie.

Mimo, że więź między nimi zaciskała się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej; mimo, że nadal się trochę gryźli i drapali, a potem lizali swoje rany wierszami; Sowa przemieniona w Ćmę musiała opuścić swoją klatkę, opuścić Strzelca, by ruszyć do przodu. Chciała to zrobić jak najszybciej, aby polecieć do Czarnego Wilka. Działała więc pośpiesznie i nierozważnie uraczona jego oczami jak dwoma żarówkami, choć widziała je tylko na ekranie komputera. Wleciała wprost w ognisko, świadoma tego, że może spłonąć. Uparcie twierdziła, że będzie warto.
Strzelec udawał, że nie przejmuje się rozstaniem z Ćmą. Co więcej, twierdził, że sam też tego chciał. Nie stał Ćmie na drodze, ale też niczego nie ułatwiał.
Im bliżej było do urodzin Ćmy, które miały przynieść kolejne odrodzenie, tym większy niepokój ją ogarniał. Zostało jej trochę tajemnych zmysłów po sowie, więc czuła szepty na swoich skrzydłach. Wiedziała, że wydarzy się coś złego. Przerażona machała skrzydełkami, żeby tylko dotrzeć do Czarnego Wilka jak najszybciej. Bo nie było czasu.

I wtedy spłonęła Katedra.
Coś pękło w małym sercu Ćmy. Koło takiego symbolu nie dało się przejść obojętnie. Ćmę ciągnęło do ognia, który otaczał Katedrę. Wiedziała, że ogień Czarnego Wilka jest jeszcze potężniejszy. Mimo to, nadal leciała na pewną śmierć. Do końca uparcie twierdząc, że warto.
Zawsze.

Nadzieja umiera ostania. Mimo logicznych przemyśleń, Ćma łudziła się do końca. Nawet jak już miała pewność, że Czarny Wilk na nią nie czeka, tliła się w niej iskierka. Iskierka, która kazała posłać mu bzy po ciężkich chwilach, mimo iż wiedziała, że pośrednikiem będzie Tamta Kobieta. Leciała więc Ćma do samego końca, do ostatniego dnia. Wiedziała, że umrze, gdy usłyszy znane jej wieści. I w pewien sposób, tak się właśnie stało.
Jednak nasze baśnie nie kończą się tak nagle, banalną śmiercią z miłości głównej bohaterki. Może dlatego, że w tych baśniach nie ma rycerzy w lśniących zbrojach, którzy uchroniliby ją przed śmiercią magicznym pocałunkiem. Więc jeśli chcecie wiedzieć, co wydarzyło się dalej, nadstawcie uszu i zapalcie świeczki, może Ćma do Was przyleci opowiedzieć swoją historię, bo na pewno zrobi to lepiej niż ja.

9 komentarzy:

  1. Głupia myśl, ale ostatnio zapomnieliśmy o świeczkach, cholera!
    Wiem że znam, ale mimo to czytam na nowo:X

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym razem ja to powiem - nadrobimy w grudniu.
      Ja też czytałam. Po takim czasie jednak z innej perspektywy.

      Usuń
    2. <3<3<3<3
      Właściwie ja już też. Nie kwestia bajki, a interpetacji. Zasłony były niebieskie.

      Usuń
    3. Dokładnie.
      ...jakie zasłony?

      Usuń
    4. Serio mnie nie rozumiesz XD Taka anegdota co miał na myśli autor. Niebieskie zasłony jako metafora wolności, melancholii, bla bla bla. Nie kurwa, serio były niebieskie.

      Usuń
    5. Nie mam na to riposty xD

      Usuń
  2. I dobrze, że się tak nie kończą. To byłoby zbyt nudne. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zresztą wtedy ktoś inny musiałby te baśnie opowiadać, więc to taki mały spoiler :D

      Usuń