wtorek, 16 kwietnia 2019

Baobab

Śnił mi się baobab.
Szłam krętą drogą, ktoś szedł ze mną, za mną. Na środku drogi rósł zgięty i giętki baobab. Odsunęłam jego gałęzie żebym mogła przejść, żebyśmy mogli przejść, ja i ktoś kto ze mną szedł, z kim ja szłam. Pomyślałam: o, baobab, dziwnie tak sobie tu rośnie.


Na środku drogi rósł, więc dziwnie. I tak giętko rósł, jak z gumy, jakby ze skóry mojego kota był zrobiony, jakby na niej wyrósł. Zdziwiło mnie, że był giętki, dopiero jak się obudziłam.
Jak to giętki baobab? Bo niby drzewo, a wąż.


Nie pamiętałam ostatnio o wężach, skupiona nadto na motylach i ćmach. Nawet mówiłam głośno o tym, że ich nie ma, albo że ich mniej. Ale ciągle były we mnie, wiły gniazdo wokół mojego serca. Cicho, niezauważenie wpuszczając do środka jad, który okazał się ziarnem baobabu. Nie wystarczało im gniazdo na bijącym mięśniu. Wolały wejść do środka i puścić korzenie.
Chodząc z głową w chmurach, wypatrując motyli, można zapomnieć o pielęgnacji swojego tajemniczego ogrodu. Gdy hoduje się róże, powinno się pamiętać o wyrywaniu chwastów.
Mój baobab wyrósł giętki, bo pochodzi od węży. Trzyma się serca i kradnie z niego życie. Czuję teraz każdy jego korzeń, każdą gałąź i dobrze wiem, co do mnie mówi. Wiem, co mówią węże w nim ukryte. Mówią to samo, co przed snem. Mówią to, co czytam między wierszami. To, co między moimi lękami i nadziejami. To, co plącze się po głowie i nie wiem czy przestanie.

Trzeba pozbyć się chwastów.

Czy wraz z baobabem nie pozbędę się całego serca?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz