środa, 30 grudnia 2020

To (jeszcze) nie jest podsumowanie roku

 Rodzinne święta były okupione atakiem paniki, a wyjazd - wyrzutami sumienia. Żyję w ciągłym rozkroku pomiędzy Tam i Tutaj. Pomiędzy zgrzytami pod żebrem, nie zgrywają się z marszczeniami mózgu. W żyłach węże, dawno wypełzły z serca - tam ciągle baobab. Węże rozeszły się po całym ciele, oplatają mózg, szyję. Nie mogę oddychać. Nie mogę myśleć o niczym innym, gdy tak bardzo chcę myśleć o kimś innym, chociaż mi nie wolno. Wolę tak, chociaż nie wychodzi. Za dużo węży, zatruły mój umysł. Zaraz będę nimi rzygać - nie będzie ich przez to mniej, to na pewno.

Może jakoś brakowało mi ludzi, może nie tych konkretnie, może nie tam. Może potrzebowałam ich, żeby wyrwać się z pułapki własnej tęsknoty. Żeby nie popaść w obłęd, tak do końca. Porozmawiać z ludźmi, czuć ich zapach, słyszeć śmiech. A gdy siedziałam między nimi, szukałam chwili by uciec i móc myśleć, rozmyślać. Węże domagały się uwagi, rozpychały się po moim ciele, a ja chciałam je nakarmić. Gdy rzucałam im resztki ze stołu - rozrastały się jeszcze bardziej, zatruwając więcej i więcej. Niedługo moje spojrzenie będzie trujące.

(po prostu pójdź na terapię)

No bo cóż innego? Z każdej strony zamknięte drzwi. Gdy je otworzę - węże i pewnie coś jeszcze. Wolę nie myśleć co. Wypełzną już daleko poza mnie. Oplotą cudze ciała i serca, wejdą do płuc. Swoim ciężarem wpędzą wszystkich do grobu, wrzucą do samego centrum ziemi i spłoniemy na wieczność. Czy nie tak ma to wyglądać? Czyje grzechy wtedy liczyć czy może będzie kumulacja? Taki gówniany totolotek. No bo cóż innego?

Nie wiem czy mogę pozwolić sobie na łzy i czy mogę łączyć z nimi alkohol. Mały kolorowy plasterek, który powstrzyma tylko jedną kroplę trucizny. Potem drugi. Wystarczy chyba na kilka lat. Kręcę się wokół tej myśli. Węże zjawiają się, przychodzą jak ćmy do ognia (tak, tak, to jest moment, w którym można się zaśmiać), zajmują wygodne pozycje i czekają na opowieść. Daję im ją, a one, jak zawsze, zmieniają zakończenie. Ciągle jedno. Zawsze to samo zakończenie, choć z różnymi wariantami. Czuję jad już pod paznokciami, to niedobrze - palce będą chciały pisać.

Baobab przebija się przez żebra. To chyba koniec. Czy to będzie częścią 2020? Nikt się nie śmieje. Odbijam się od ścian swojego umysłu, krążę wężami po ciele. Jakim cudem ta konstrukcja jeszcze się nie zawaliła? Zachwiała się lekko przy podmuchu niechcianego oddechu. Unik, gdy na plecach poczuła dotyk innego ciała. Bez mrugnięcia okiem, uśmiech na twarzy. Najlepszą aktorką tego roku zostaję ja. Oklaski. W nagrodę poproszę brak takich sytuacji w nowym roku. Nie mam miejsca na nowe węże. Rozrywają mi skórę. Już dawno zapomniały o zazdrości. Chociaż i takie zawsze tam będą. Skorupa pęka. Czymś na pewno da się ją załatać. Muszę tylko ochłonąć i nie robić głupstw. Nic nie mówić, wyłączyć internet, zatonąć w wyrzutach sumienia, że jestem Tutaj, a nie Tam. Zwłaszcza, gdy Ona sama tonie.

Wszyscy toną jak na jebanym Titanicu. Czasem trzeba skoczyć na główkę. O ile nie zabijesz przy tym kogoś innego. Spróbuję zaprzyjaźnić się z wężami, nikt nie jest bliżej mnie. Węże i muzyka zapętlana za często.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz