niedziela, 11 października 2015

Mój prawdziwy dom

Piątkowy wschód słońca skutecznie odrywal mnie od książki. Nie mogłam napatrzec sie na rozowe chmury. Zastanawiałam sie czy towarzysze podróży, z którymi dziele tramwaj tez tak dogłębnie zachwycają sie tym widokiem. Mimo pięknego rozpoczęcia, mimo perspektywy weekendu, ten dzień nie był najlepszy. Na powiekach, pod oslona snu, miałam jeszcze resztki czwartkowych łez. Gdy znów przygniotly mnie emocje, wyrzuty sumienia, tesknota i samotność. W pracy z uśmiechem mówiłam, ze jadę do domu, chociaż wcale mi sie nie chciało. Przeczucie, cokolwiek, ale miałam ochotę zostać w Poznaniu. Jednak, skoro powiedziałam, ze będę, to będę.
Niekonczaca sie kolejka do kas i panika, że nie zdążę na pociąg. Ludzie, którzy spieszyli sie jak ja, a jednak przepuszczali innych.
-Przepraszam, bardzo sie spieszysz? Za ile masz pociąg?
-No za 10 minut.
-Ja za dwie, puscilabys mnie, bo nie zdążę?
-No dobrze...
-Dziękuję bardzo! Naprawdę, dzięki!
Biegiem na pociąg i jestem. W nagrodę cudowny zachód. Patrzyłam z uśmiechem na pomarańczowe niebo. Na chowajace sie za horyzontem słońce, ku któremu zmierzalam. Przywitalam i pożegnałam dzień.
Kilka uprzejmosci wymienionych w przedziale pociągu, którym wcześniej jechała ponoć sama pani Premier. Troska o obcą osobę - ma pani transport? Uśmiech na ustach, uśmiech w środku. W dłoni sciskam kasztana, którego nosze w kieszeni kurtki.  Kolejny uśmiech.
Uśmiech, który przysłoniły łzy jeszcze zanim dotarłam do domu. Rozczarowanie, male ukłucie w sercu, które towarzyszyły przez cały weekend. Trzeba było nie przyjeżdżać...

Patrzę na najbardziej znany mi obraz, na rodzinna miejscowość, wyjęta jak z książki. Dwa, sklepy, kościół, szkoła, mały zakład fryzjerski dwa kroki od mojego domu. Cztery bloki. Domy, podworka, piękne drzewa. Gdzieś dalej piękne konie. Boisko. Mały dworek. Wszystko wydało się obce. Nie moje. Już tu nie należę, pewnie nigdy nie nalezalam. Ja, wychowana na wsi, która od dziecka marzyła o mieście. Z dusza rozdarta na pól, bo kocha otwarte przestrzenie, otaczające wieś lasy, tysiące gwiazd, których nie przyslaniaja sztuczne światła, niebo, które nie chowa sie za wielkościa betonowych budynków. Z dusza rozdarta na pól, bo czuje wibracje tętnicego życiem miasta, jego radość, możlwosci.
Wchodze do jednego z bloków. Patrzę na brzydka klatkę schodowa, z której odpada farba olejna w najbrzydszym odcieniu zieleni, który wydaje sie być zbyt intensywny po miejskiej szarości. Pytam mamy czy zawsze taki był. Potwierdza. W drzwiach wita mnie mój spasiony kot, który nawet nie cieszy sie na mój widok, tylko domaga sie jedzenia. Wchodze do łazienki, a tam, jak miesiąc temu uderzają mnie delikatne wzorki płytek (czy tam kafelków, tylko W. zna różnicę). Nigdy nie zwracalam na to uwagi. Nawet gdy nie było mnie w domu przez 1,5 miesiąca. Moje zmysły sie wyostrzyly? Czy oczy przyzwycaily sie do większej łazienki z gladkimi plytkami? Mój pokój wygląda obco. Nie ma najważniejszych dla mnie rzeczy, choć na ścianach wiszą wspomnienia, choć na polkach zostało jeszcze wiele książek. Patrzę na nie remontowane od lat mieszkanie i widzę jak sypie sie w oczach. Ale to mój dom. Splątany w chaosie jak nasze życie rodzinne.
W środku nocy, laskotaniem w stope, budzi mnie brat. Parę dni temu wrócił na stale do Polski, po kilku latach spędzonych w obcym kraju. W kraju, w którym nic go nie trzyma, bo zostawiła go dziewczyna, wyrzucili go z pracy. Opowiada mi o tym wszystkim, gdy tak cholernie chce mi sie spać. Śmieje sie, ze robi jak w dzieciństwie. Zawsze, gdy nie mogl zasnąć, opowiadał mi różne historie po czym zasypiał, a ja leżałam rozbudzona. Myslalam jak bardzo sie roznimy.  Rodzina nic nie wie o moim życiu osobistym, on potrafi opowiedzieć wszystko. Nie maja pojęcia, ze nie tylko jego życie sie ostatnio zawalilo.  Nie wiedza nic. Zawalilo, ale na chwile. Chociaż miałam wizje, że będę musiała tu wrócić jak on. Na szczęście, nie muszę. Odetchnelam z ulga i poczułam, ze teraz już naprawdę będzie lepiej. Będzie dobrze.

Jestem. Czas odwiedzin. Ciotka, u której przywital mnie mały, przeslodki psiak.  Ledwo udało mi sie zrobić mu jakieś zdjęcie, bo ciągle biegal, skakał, gryzl moje włosy lub próbował polizać twarz. Ujarzmilam go na chwile glaskaniem po brzuszku. Mały Fuks.
-Fuks? Po tamtym?
-Tak. Po tamtym.
Ciotka miała już psa, który wabil sie Fuks. Rudy kundelek, przybłęda. Kochany psiak.  Wszyscy go uwielbiali.  A on najbardziej upodobal sobie niepelnosprawna córkę kuzynki.  Mała nie przepadala za zwierzakami, nie lubi dotyku ich sierści. Ale Fuks był wyjątkowy. Wiernie chodzil przy wozku, znosil przypadkowe kopniaki i zawsze opieral sie przednimi lapkami o kolana Małej. Aż w końcu przyzwyczaiła sie do dotyku jego sierści. Fuks lubi tez tańczyć, bo wiedział, ze to rozsmiesza Mała. A ta, niby nie rozumiejaca za dużo, zauważyła ze Fuks przychodzi, gdy ktoś klepie się w udo.  Zauważyła, że przychodzi do niej, gdy powtarza ten gest. Fuks zmienił wszystko, bo od tamtej pory Mała wola tak nawet ludzi, bo mówić nie potrafi. I chodź już, według prawa jest dorosła, wszyscy pamiętają, ze ten przełom nastal dzięki Fuksowi.
Odwiedzić tez musiałam malutkie kotki kuzynki, ale ta historia powinna chyba pojawić sie w Kocich Opowiesciach, których już dawno nie było.

Krótki spacer po okolicy. Szlam zmęczona, znudzona. Chciałabym już być w Poznaniu. Chce mi się do domu.
Tak. Teraz to w Poznaniu jest mój dom. Moja rodzina, z którą przezwycięża się problemy łatwiej niż z ta prawdziwa. Bo nikt nie robi tego z musu, bo wypada, bo wiezy krwi. Jesteśmy rodziną z wyboru, choć w dużej mierze z przypadku. Ale ten najważniejszy, wybór serca, nalezal do nas. I wybieramy codziennie. I ja wybieram. Bo, jak przypuszczałam, spojrzenie na wszystko z innej perspektywy mi pomoże. I widzę ludzi, z którymi w większości muszę żyć w zgodzie, którzy ranią i nie łagodzą zadanych ran, gdy o niczym nie mowie, bo zaraz wrócę do siebie, wiec nie warto. Po drugiej stronie widzę ludzi, z którymi chcę żyć, którzy ranią i których ja ranie, ale razem rozwiazujemy problemy i zamiast wpychać się w doly, wyciągamy sie z nich, mniej lub bardziej udolnie.
I nie mogę doczekać się poniedziałkowego wieczoru, gdy znów ich zobaczę. Gdy spojrzę w najpiękniejsze oczy kobiety o elastycznym sercu. Choć twierdzi, że nie są ładne, myślę że każdy kto w nie spojrzy przyzna mi racje. Bo do dziś pamiętam ich szarawy odcień, gdy blyszczac patrzyły na mnie przy pierwszym spotkaniu. Pamiętam głęboki blekit pewnego letniego poranka. Pamiętam rozszerzone zrenice, z których płynie miłość, gdy na mnie patrzy.
Nie mogę sie doczekać aż znów poczuje jej ciepło. Ciepło, które ogrzewalo mnie pierwszej nocy spedzonej razem. Ciepło, które nie jest tylko ciepłem fizycznym, ale takim, które płynie prosto z serca. Które przelewane jest na ciepło posiłków, którymi mnie karmi. 
Nie mogę sie doczekać powrotu do rodziny, do domu. Do ludzi, których kocham, choć ta miłość nieraz jest trudna i bolesna.

Pierwszy post pisany na telefonie, bo nie wzielam ze sobą laptopa. Także proszę o wybaczenie wszystkich błędów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz