wtorek, 6 października 2015

Oto ja, krwawiąca rana cz.III

-Dla ciebie nie ma rzeczy niemożliwych, co? -zaśmiała się koleżanka z pracy, gdy pędziłam na tramwaj.
-Coś ty, i tak nie zdążę!
-A jednak. -powiedziała po chwili, gdy jakimś cudem zdążyłam.
-Chyba naprawdę nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych! -odpowiedziałam ze śmiechem, wsiadając do tramwaju.
A jakoś i tak w to nie wierzę. Nigdy nie wierzyłam, że jestem w stanie osiągnąć wszystko, co sobie wcześniej założę. Zawsze inni wierzyli we mnie bardziej niż ja sama. Ja, która na komplementy reaguję przesadną skromnością lub z głupim śmiechem rzuca przecież jestem zajebista! Zero wypośrodkowania. Zero. Ale jakimś cudem jestem tu i teraz, w Poznaniu. Jestem.

Jestem. I co?

***
Przetrwałam kolejną burzę. Nie może ciągle padać. Ale słońce jeszcze nie wyszło. Przynajmniej ja go nie czuję. Jestem wdzięczna, kocham, staram się. Ale nie mogę. Nie mogę dostrzec słońca. Widzę chmury zachodzące jedna na drugą. Szpilki wbijane w serce, wewnętrzne wymioty, torsje mózgu. Siedzę, śmieję się, płaczę. Milczę. Odpływam myślami na drugi brzeg. Płaczę po jednym filmie. Płaczę po drugim. Płaczę i nie mogę przestać i już nie wiem czemu płaczę. Płaczę dalej i nie wiem co się dzieję. Płaczę nad sobą. Płaczę, bo czuję ulgę. Płaczę, bo mam wyrzuty sumienia. Płaczę, bo wszystko poszło za daleko. Płaczę, bo mogło pójść jeszcze dalej. Torsje, torsje, torsje. Na samą myśl. Moje zniszczenia sięgają za daleko. Za głęboko w cudze życia i emocje. Przekreślenie grubą czerwoną linią. Mimo, że wyciągam rękę, nie jestem w stanie. Nawet nie chcę. Torsje. Łagodzę rozdarty z emocji mózg, dmuchając z bezpiecznej odległości. Nikt więcej nie musi się krzyżować. Ale dotykają inne rzeczy, a na te nic nie poradzę. Na te, nie chce być bandażem, plasterkiem w misie, który łatwo zdjąć. Nie chcę żeby ktoś był moim plasterkiem, bo po deszczu odpadniemy od siebie i polecimy z wiatrem rozczarowania w różne strony. Nie chcę. Już nie. I nad tym też płaczę. Że chciałam. Że niepotrzebnie. Że zepsułam. Że nie ma sensu. Że nigdy nie było. Torsje, wymioty. Torsje, wymioty. Kolejna fala rzygowin zalewa mi serce. Milion małych kawałków cudzych życiorysów przeplatających się ze sobą jak kolory moich rzygów. Srał to pies. I szczeniak też. 

***
Milczysz. To dobrze. Przykro mi z powodu twoich wyrzutów sumienia. Nie chce żebyś się obwiniał. Nie warto. Piszę. Milczysz. To dobrze. Nie warto dalej w to grać. Nie teraz, gdy stoisz nad przepaścią i zostałeś wepchnięty głębiej do szafy. Nie teraz, gdy dostałeś nadzieją w twarz. Nie teraz, gdy chcesz zniknąć z tego miasta. To dobrze. Wszystko dobrze. Nie będę czekać na balkonie. Zresztą, kiepska Julia ze mnie, nie sądzisz? Czekałabym jedynie po to, żeby w tobie zobaczyć kogoś innego. Ze wszystkich słów, które wtedy padły, naprawdę uważam, iż lepiej się stało, że nie spojrzeliśmy sobie w oczy. I lepiej będzie jak tak zostanie. Przykro mi, że masz wyrzuty sumienia. Łatwiej byłoby, gdybyś nadal mnie nienawidził. Zwłaszcza dla ciebie. Zwłaszcza teraz. Wejdź głębiej do szafy i zamilknij. Nie wracaj w to samo bagno. Jest zbyt szkodliwe. Ale... to już wiesz. Ucz się na cudzych błędach. Żegnaj, kolejny raz. Żegnaj, choć już tego nie przeczytasz.

***
Wszechświaty, które łączą się ze sobą w obrzydliwie piękny sposób. Może nie wszystko powinnam wiedzieć. Może nie o wszystkim powinnam mówić. I ja stoję nad przepaścią. Stoję na tyle blisko, że wystarczy mały krok, a spadnę. Diabeł na moim ramieniu, podpowiada, że na dole czeka materac z waty cukrowej i nic mi się nie stanie. Ba, mówi nawet, że jest mi to potrzebne. A ja mu wierzę. Zrobić krok w przepaść. Zwielokrotnić swoje błędy, aby mieć pewność, że po tym, już nigdy się nie powtórzą. Spojrzeć w oczy swojego Pana i kleknąć przed nim, wcale nie do modlitwy. Ponoć nie mam nic do stracenia. Godność? Zgubiłam już dawno. 
Udam, że zaleczę rany, bo nie wiem jak to zrobić. A po czasie wszystko wróci. Anioł na drugim ramieniu nie ma szans. Brak mu argumentów. 

***
Ponoć jest dobrze. Ponoć.