wtorek, 29 września 2015

Oto ja, krwawiąca rana cz.II

Śniadanie: szklanka wody, tabletka, papieros. W drodze do pracy, kolejny.
Pierwsza przerwa: papieros. To ty palisz?
Druga przerwa: papieros, kanapka.
Trzecia przerwa: papieros. Po pracy, kolejny.
Obiad: kawałek ryby, pół woreczka ryżu.
Kolacja: papieros.

Śniadanie: szklanka wody, tabletka, papieros.
Pierwsza przerwa: papieros. Cały czas paliłaś czy praca cię zniszczyła? życie
Druga przerwa: papieros, kanapka.
Trzecia przerwa: papieros. Przecież nie palisz.
Obiad: papieros, podwójna porcja makaronu, papieros.
Kolacja: papieros.


***

Jest mi niedobrze, kręci mi się w głowie, w oczach łzy. Schodzę ze schodów, nie zauważam jak się kończą. Nie zauważyłabym jakby nie skończyły się nigdy. Wlepiam wzrok w książkę. Za dużo, za dużo. Idę po schodach, powoli zakładam maskę uśmiechu. Wykręcam się zmęczeniem, niewyspaniem, przespaniem. Burczy mi w brzuchu. Myślę tylko o tym, by zapalić. Śmieszki, heheszki na palarni, plotki, żale, norma, cudowna maska. Męczę się, zdycham, nie mogę wysiedzieć, mam dość. Głupie pytania, klepanie w ramię. Och, zamknij się w końcu, zamknij. Palić, palić, palić. Chociaż niedobrze od dymu, chociaż gardło podrażnione. Palić. Połykam kanapkę, nie wiem kiedy. Skurcz żołądka. Skurcz jelit. Byle do przerwy i znów zapalę. Trzęsę się, ponoć z zimna. Pytania, a co i jak, czy było fajnie i czy mam dużo czasu. Jak cholera, jak cholera. Chcę stąd wyjść jak najszybciej. I cieszę się, że mogę tu być, nie myśleć w potoku słów, które wypadają automatycznie z moich ust. Palić. Plotki, heheszki, ratowanie życia, byle się odciąć, ograniczyć rozmowę do minimum, które i tak będzie dla mnie za duże. Nowe nowości, na które trzeba się przestawić. Jezu, nie dzisiaj, nie mam sił. Zaciskam zęby, zaciskam pięści. Pocę się i czuję, że śmierdzę. Chcę mi się rzygać, jest mi wstyd, chcę zniknąć. Głupio żartuje, znajduję siły na kolejną maskę. Siadam i znikam. Na chwilę. Irytujące telefony w irytujących sprawach, nie mam ochoty. Nie dzwonić. Oddzwaniam. Dzwoni. Oddzwaniam. Dzwoni. Zero porozumienia. I dobrze, myślę, że dobrze. Zaciskam oczy, nie mogę czytać. Zakupy, coś kupić trzeba. Nie mam sił. Biorę gotową kanapkę, nie mam sił. Będzie na jutro. Gotuję byle jak, na odpierdol, byle zapchać żołądek. Mało. Ciągle mało. Jem, zjadam, pochłaniam. Boli mnie brzuch. Głupia, krowo. Nie wiem gdzie jestem i gdzie chcę być. Wszędzie źle. Balkon, komputer, balkon. Telefon z ręki na poduszkę, z poduszki do ręki. Słowa, słowa, słowa. Nie umiem w słowa. Cofam się, uciekam. Boję się. Boję się, że to tylko słowa, gdy tam, nie tu, jest łatwiej. Potem znów wyrosnę, spod ziemi, ja, wielki wyrzut sumienia, z oczami we łzach, lub pustych, może przerażonych, zamkniętych na oścież. Zaleje mnie fala słów, gestów być może, których się boję, bo palą mi skórę nawet na odległość. Bo nie umiem w brzydkie słowo na P. Przed wyciągniętą dłonią, chowam się jak przed ciosem w serce. Trzęsę się, opatulona w szlafrok. Z zimna, emocji, z zimnych emocji. Rzygam na swój widok. Zjadam to wszystko łapczywie. A zdychaj, męcz się, na zawsze, do końca, chciałaś to masz. Chcę, nie chce, chcę, nie mogę, mogę, nie chcę. Nie patrzę nikomu w oczy. Nie patrzę sobie w oczy. Nie mogę oddychać. Zamiast tlenu, dym. Nie mogę oddychać. Boli mnie głowa. Spać, przespać rok, siedem lat, krasnoludy końca świata śnic, bo tu nic, tylko śmierć, usychanie tkanek. Kolejny koniec świata ponoć przeżyłam. Myślę, że nie. Myślę, że ciągle trwa. Choć słońce i księżyc na niebie, jak w moim rysunku, choć ciepło w zimnie, leżę krzyżem naga, naga, naga, bo tylko na to mnie stać. Może też wymyślę sobie faceta. Obwinię go za wszystko. Choć wina skrywa się gdzieś dalej. Zamykam szufladę. Nie lubię sprzątać. Kurz pod dywan. A potem się potykam. Przy okazji łapię się wszystkiego, co jest pod ręką i łamią się serca, hukiem rzucone o podłogę, pękają jak ze szkła. Trzeba posprzątać. Moje leży tam nadal, kaleczę się o milion małych kawałków tego co zostało. Ostre krawędzie wbijają się w mój mózg. Kiedy koniec, kiedy koniec, nie umiem sprzątać. Nie umiem żyć. Nie umiem nic.