środa, 9 marca 2016

8 marca

Mam ochotę wsiąść do samochodu i jechać przed siebie. Jak najdalej. Nieważne gdzie. Byleby jechać. Mimo, że prawo jazdy mam od paru lat, bardzo rzadko nachodzi mnie chęć żeby usiąść za kierownicą. Teraz bym usiadła. Równie dobrze zadowoliłabym się miejscem pasażera. Byleby jechać przed siebie cały dzień, całą noc, słuchając dobrych piosenek. Bo chyba to przez piosenki z pewnego radia mnie tak naszło. Piosenki, przy których dobrze się jedzie, bo dobrze się (nie)myśli. Ale tu nie mogę liczyć na przejażdżki z A. Nie mogę liczyć na przejażdżki z kimkolwiek. Chyba, że tramwajem. Myślenie i milczenie, albo "impreza" w samochodzie. Chyba mi tego brakuje. To pewnie uroki wiecznego dojeżdżania gdzieś. A dzisiaj pojechałabym bardzo.

Dzień Kobiet. Nigdy nic szczególnego. Zawsze to samo - kwiaty, słodycze. Przez wiele lat irysy od mojego ojca, taki rytuał. Ale przecież kwiatów nigdy za bardzo nie lubiłam. Dlatego, gdy podczas przeprowadzki, mama wpychała mi miliony różnych szklanek (ale żadnego dużego kubka!), wepchnęła mi też nieduży wazon; to zapytałam zdziwiona po co mi to cholerstwo.
-No a jak dostaniesz kwiaty?
-A niby od kogo?
No właśnie. Od kogo miałabym tu dostać kwiaty? Mamunia pewnie liczyła na tłumy adoratorów wystających pod moim balkonem. A stał tylko jeden i to chyba nie do końca ze względu na mnie, nawet jeśli mu się tak zdawało. Dobra, może też miałam cichą nadzieję na jakieś randki, może i kwiaty właśnie. Ale wazon stoi dalej na jednej z najwyższych półek, zepchnięty na sam tył. Pusty.
A dzisiaj chciałabym, żeby pusty nie był. Okazało się, że bardzo nie doceniałam tego dnia. Pewne rzeczy były oczywiste, jak właśnie kwiaty, które dostawałam od dziecka, żebym przez jeden dzień w roku mogła poczuć się kobietą, a nie dziewczynką. A w tym roku tego zabrakło. Nie było nikogo, od kogo mogłabym te kwiaty dostać. A ojciec nie złożył nawet życzeń, chociażby głupim esemesem. Zresztą życzeń zbyt wiele też nie było.
Chociaż obudziłam się w dobrym humorze, bo to przecież nasz kobiecy dzień. Zobaczyłam jedną wiadomość z życzeniami. Tylko jedną. Pomyślałam, że później pewnie przyjdzie więcej. I tak też było, chociaż nadal nie było tego dużo i większości to osoby, których prawie nie znam i mogłyby dla mnie nie istnieć. Wywlokłam się z łóżka z nadzieją, że może poza domem czeka mnie coś dobrego. Mijałam ludzi z kwiatami. Facetów, którzy nieśli je dla swoich kobiet. I kobiet, które już je dostały. Może ktoś by się chociaż do mnie uśmiechnął? Nie? Serio? Ja obcym ludziom mówię "na zdrowie", gdy kichają, a nikt nie może się do mnie nawet uśmiechnąć?
Wróciłam do domu z kwaśną miną, ale zabrałam się za robienie obiadu. Jedzenie zawsze poprawia humor i samo przygotowywanie go również. Zwłaszcza, gdy gotuje się nie tylko dla siebie. Dzisiaj bowiem dokarmiałam schorowanego W. Oczywiście, myślami będąc gdzie indziej, źle ustawiałam temperaturę w piekarniku i musiałam dopiekać frytki z batatów, przez co były chujowe i cóż, obiad był o wiele później niż planowałam. Ale cóż, to tylko frytki, bohaterem obiadu miały być przecież burgery. Szybko ułożyłam wszystko na tacy, żeby za bardzo nie wystygło i poleciałam do W., bo przecież jest chory, nie będzie łaził i zostawiał mi zarazków w mieszkaniu. I to właściwie był najprzyjemniejszy punkt dnia, bo wszystko mu smakowało, chociaż nie obeszło się bez pociskania. Ale miło usłyszeć parę komplementów na temat jedzenia, które zrobiłam, zwłaszcza, że ciągle nie czuje się zbyt pewnie ze swoimi daniami. I miło było posiedzieć, porozmawiać i pożartować, zupełnie jak kiedyś. Nie ma to jak najobleśniejsze opowieści o gilach zaraz po jedzeniu. Lub przepraszanie za pierdzenie, bo w towarzystwie damy nie wypada i późniejsze szukanie tej damy w pokoju, bo przecież oboje wiemy, że nią nie jestem.
Wróciłam do pustego mieszkania-bez-kwiatów, włączyłam kolejny odcinek serialu i wyciągnęłam ogromne pudełko lodów. Przypomniały mi się życzenia wujka, jakie mi złożył rok temu: żebyś za rok nie spała sama. No cholera, jednak spałam. I wtedy się popłakałam. Jakiś głupi dzień kobiet przytłoczył mnie bardziej niż nieudane urodziny. Dzień, którego nigdy nie doceniałam, a jak pierwszy raz w życiu wyglądał inaczej, okazało się to niezbyt przyjemne. Bo mimo że nie lubię kwiatów, zawsze miło dostać nawet tulipana-impotenta, którego kiedyś zafundowali nam chłopcy z klasy. A tutaj nie ma nawet jednej osoby, od której mogłabym go dostać.

Wsiadłabym w samochód i pojechała daleko.


2 komentarze:

  1. Cóż, chciałam ci kupić ciasto bo kwiatów właśnie nie lubisz, ale domyślam się, że nie o to chodzi, bo co to za prezent od kobiety w Dniu Kobiety, tak w sumie.
    Ja zawsze Dzień Kobiet lubiłam, ale właśnie zdałam sobie sprawę że to dlatego, że zawsze byłam w szkole, w pracy, zawsze dostawałam pełno kwiatów, bo przecież wszyscy wiedzą, że je uwielbiam. I to też swoje robi. Tak samo, mój wczorajszy był udany, bo byłam w pracy i w tym moim post- komunistycznym przybytku wypada kwiaty rozdać i dyrektor musi brodą połaskotać. Zapewne, gdybyś była...gdzieś poza domem, byłoby podobnie. Ale nie wyszło i ten jeden dzień jebnął,jak mówiłam, może wojek ociotował czy coś, bo bronił cnoty?:D W każdym razie, święto jak święto, minęło. Będzie następne i może lepsze? Pożyjemy, zobaczymy.
    A przejechać...sama bym się tak przejechała. Tylko właśnie, nie ma jak. Ale może przyjdzie czas na pewne wędrówki:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasami lepiej nie oczekiwać... to jest trudne, ale oczekiwanie praktycznie zawsze rodzi napięcie. Ja właśnie nie miałam wobec tego dnia żadnych oczekiwań, też jakieś dużej wagi w sumie do tego święta nie przywiązuje i dzięki temu nie było żadnych rozczarowań, a dużą przyjemność sprawiło mi te kilka miłych życzeń :)
    Niemniej rozumiem, że tęskni się czasem za tym, żeby nawet te głupie kwiaty dostać. Ja w sumie z kwiatka bym się ucieszyła, ale z takiego w doniczce :P Bo te cięte szybko więdną.
    W każdym razie to już za nami, już tydzień ponad. A teraz cudowna wiosna, więc po prostu cieszmy się tym i do przodu :D

    OdpowiedzUsuń