wtorek, 7 lipca 2015

Porzuciłam gwieździste niebo na rzecz miejskiego oświetlenia

No i stało się. Dokładnie jutro minie tydzień jak zwaliłam się z gratami do tej malutkiej kawalerki w Poznaniu. Nie sądziłam, że to wszystko tak szybko się potoczy. Chociaż, ok, sam wtorek szybko nie minął. Całe latanie to mieście, podpisywanie umów itp., zajęło mi 5 godzin... A to i tak nie wszystko. Jeszcze parę rzeczy przede mną. Dzięki temu zamieszaniu ominęło mnie targanie rzeczy na trzecie piętro. Cóż, od wszystkiego mam ludzi, jak prawdziwa Królewna, a co!
Obawiałam się tych pierwszych dni w mieszkaniu. Sama w mieście, którego dobrze nie znam. Co gorsza - bez internetu! Na szczęście, zasięg Fridowego internetu sięga także do mojego mieszkania. Ach, bo mieszkamy w jednej kamienicy. Co lepsze - na tym samym piętrze. I tym sposobem, mogę do niej chodzić w samej piżamie. Albo ona do mnie. Na balkon. Nie, nie tylko na ćmika. Także poczytać przy herbacie.
Właściwe teraz jest pierwsza dłuższa chwila, gdy jestem tutaj sama i nie muszę się rozpakowywać czy sprzątać. Mogę usiąść, odpocząć i... poczuć się samotnie. Kurczę, przecież nawet jak mieszkałam z rodzicami i spędzałam czas zamknięta w swoim pokoju to jednak ktoś w tym domu był. A tutaj... Tutaj ciągle, od początku kręciło się sporo ludzi. Do tego stopnia, że dostałam pierwszy ochrzan od sąsiadki, że łazimy tam i z powrotem i trzaskami drzwiami, cóż...

Pierwszy dzień minął mi na rozpakowaniu części rzeczy i walce z płytą grzewczą. Na szczęście, współlokator Fridy okazał się, jak zwykle, kochany i mi z tym pomógł. Pan F. dotrzymał mi towarzystwa, gdy czekaliśmy aż Frida wróci z pracy. Wspólnie walczyliśmy z moim kompem, gdy próbowaliśmy zamówić pizzę. Co zrobiliśmy i tak z komputera Pana F. Zrobiła się prawdziwa parapetówa - jedzenie na podłodze prosto z kartonu i alkohol (w tym nieszczęsne wino specjalnie wybrane, które SIĘ rozlało tak, że trzeba było prać firanki. Dobrze, że tak blisko mam prawdziwego Szopa Pracza). Ponoć niemiecki przesąd mówi, że jaki pierwszy dzień w nowym mieszkaniu, taki cały okres mieszkania tam - no pięknie, wygląda na to, że ten najbliższy rok (oby!) to będzie jedna wielka impreza... Sny w nowym miejscu też ponoć trzeba zapamiętać. Kurde, jakie sny, gdy zasnęłam dopiero rano? Noc minęła na rozmowach, śmiechach, zachwycaniu się muzyką i podziwianiem świtu. No, nie dla wszystkich, niestety. Patrząc na nocne niebo i nieliczne gwiazdy, które było widać, zrobiło mi się odrobinę smutno. Przywykłam do rozgwieżdżonego nieba. Do widoku księżyca z okna. Tutaj mogę go oglądać jedynie w odbiciach okien kamienicy naprzeciw. Tego na pewno będzie mi brakować. Cholernie. I śniadania na balkonie tego nie rekompensują.
Czas spędzałam ciągle z kimś. Wspólne obiady, kolacje. Wypady po zakupy. Nowa rodzina. Jak tak to i porządki wspólne. Frida ze swoją kontuzją była zwolniona ze sprzątania. Miała tylko jedno zadanie - nie przeszkadzać. Za to Pan F. został bohaterem mojego domu, bo umył mi okna i zawiesił firanki.
Drugiej nocy także nie było możliwości, aby zapamiętać sny, ponieważ tę noc spędziłam u Fridy. Piwo i filmy do późna. I niechęć, by spać w tym rozgardiaszu jaki nadal panował w moim mieszkaniu. Zostaje.
W końcu trzecia noc okazała się przełomowa - ale snów nie pamiętam. Może te z trzeciej nocy się nie liczą, nawet jeśli były pierwsze? Musiałabym zapytać A., będzie wiedział lepiej.

Nadeszła sobota - dzień parapetówki. Wszystko poszło dość sprawnie, mimo tego cholernego upału. Zdążyłam doprowadzić się do jako takiego porządku, mega szybki makijaż, sukienka i jestem gotowa. Część osób była wcześniej, na resztę trzeba było poczekać. Także na tego, którego zaprosiłam po pijaku. Cóż, poniosłam konsekwencję tego co zrobiłam i nie anulowałam zaproszenia. I dobrze. Bo wszyscy dobrze się z nim dogadywali. Lepiej niż z tymi zaproszonymi z wielką chęcią i sympatią, lepiej niż z tymi wyczekiwanymi najbardziej. Niestety, dopadł mnie ból głowy, który psuł zabawę. Chociaż to nie był jedyny powód. Czułam się zażenowana tym, co robiła jedna z moich kuzynek. Zażenowana, ale nie zaskoczona. Wkurwiona. To moja impreza, prosiłam ją by sobie odpuściła. Przecież tego, którego zaprosiłam po pijaku, zaprosiłam z myślą o niej. I oczywiście to ona, jako chyba jedyna, nie dostosowała się do jedynej imprezy - nikt poza mną, nie przełącza muzyki. Były momenty, gdy myślałam, że się poryczę. Zwłaszcza wtedy, gdy pół mojego piwa z sokiem znalazło się na mojej twarzy, czyli również w nosie i oczach. Że już o sukience nie wspomnę... Poza tym było nawet w porządku. Wspólne śpiewanie niektórych kawałków. Tańczenie do innych. Tańczenie, które teraz przynajmniej pamiętam... I znów siedzenie do rana, gdy mąż z czułością patrzył na śpiącą żonę i opowiadał o tym, jak się o nią boi. Dopijanie piwa jeszcze przed 7. Gorąca noc po gorącym dniu. Gorący poranek na kacu, gdzie jedynym sposobem by przetrwać był prysznic i siedzenie prawie nago. No i przeniesienie się do chłodniejszego mieszkania Fridy.

Ciągle z ludźmi. Z moja nową rodziną. A teraz, mam w końcu czas dla siebie. Zawsze lubiłam pewną samotność. Czas tylko ze sobą. A teraz, tutaj, nie umiem się w tym odnaleźć. Dlatego piszę. Powinnam skończyć list, ale za dużo muszę w nim opowiedzieć. Na czytaniu nie mogę się skupić w nowym miejscu. Odkładam siebie na później. Gdy już raz poleciało parę łez, zamiast pozwolić temu popłynąć, sobie pozwolić to wciągnęłam wszystko do środka z papierosowym dymem. Teraz, myśli zagłuszam muzyką, literkami. Nie daję upustu stresowi związanemu z przeprowadzką. Przecież od początku dobrze się tu czułam. Jak na wakacjach. Chyba problem w tym, że to nie są wakacje właśnie. Mam tu żyć. Mam się utrzymać. Zarabiać na siebie. A może problem polega też na tym, że to jego miasto. Że jestem tu dzięki niemu. A go nie ma... Chyba znów zaczynam odsuwać od siebie myśli o nim, o tym, jak to wszystko, ci wszyscy ludzie są ze sobą powiązani. Chociaż, z jednej strony to chyba dobrze, że nie patrzę ciągle przez pryzmat "znajomi Królika". To teraz i moi znajomi. Moja nowa rodzina. I tak chyba jest dobrze. Bez zapominania jak to się stało.
W sobotę znów padały te niewygodne pytania "jak się poznałyście"?". Nie da się tego ominąć? Żyć bez tego. Po prostu się znamy. Jakie to ma znaczenie skąd... Z tym też muszę sobie poradzić. Bo pewnie jeszcze nie raz to pytanie padnie.

Samotność biegająca po tym małym mieszkaniu, które teraz jakby zaczyna rosnąć. Robi się bardziej obce niż na początku. Może trzeba było z tym zmierzyć od razu jak mówił A.? Chyba dlatego był pierwszą osobą, o której pomyślałam, gdy zostałam sama z muzyką. A może dlatego, że właściwie nie miałabym do kogo się odezwać, mimo masy znajomych w Poznaniu? Może po prostu z nim dobrze by się siedziało. Bez rozmów. Może z Hitchockiem. Może po prostu z muzyką. Bo to nieraz łączy bardziej. Wspólne przeżywanie muzyki. Jak wcześniej z Królikiem, choć tylko internetowo. To tak mało. Zrozumiałam to, gdy siedziałam z W., wsłuchując się w kolejne piosenki, gdy można na bieżąco opowiedzieć co się czuje. Przy czym dobrze się zasypia. Co bez słów, opisuje człowieka. Co płynie prosto z serca i duszy. Gdy ktoś to rozumie. Gdy ktoś nie tylko słucha, ale też czuje muzykę. Całym sobą. Nawet, gdy z zadumy wyrywa cudze chrapanie.
Chyba po prostu chciałam uciec od tej samotności. Uciec od odpowiedzialności jaką jest zmierzenie się z nią. Uciekłam więc w muzykę, pisanie i plotki przez telefon. Plotki które odkryły kolejną (nie)prawdę. I dzięki którym poczułam się mniej osaczona samotnością. Jak w domu. Już nie jest tak obco. Nie teraz.
(Znikający co chwilę internet jednak to utrudnia. Mogłabym się zatopić w seriale i przetrwać noc. A tak... Nawet nie wiem czy uda mi się to opublikować. Cóż, widocznie, mimo wszystko, będę musiała się zmierzyć sama ze sobą. I może pozwolić na łzy. Na oczyszczenie po prostu.)

8 komentarzy:

  1. I mój piękny komentarz się nie dodał rzecz jasna, to jeszcze raz XD
    Jak mam być szczerą, to rozumiem o co chodzi z tym niebem. Bo sama z niego zrezygnowałam, z mojego zapachu bagien, z wołania lasu...ale jeszcze do takiego miejsca wrócimy. To jakiś etap, który musi mieć swoją cenę po prostu, na to wychodzi. A od czasu do czasu wraca się do swoich gwiazd i są jeszcze piękniejsze.
    I jak mam być szczera, to ja mam taką ambiwalencję, z jednej strony wiem, że ty się z pewnymi rzeczami musisz zmierzyć sama, z drugiej mam jak pan F.- że nie ma żadnego ryczenia. Dlatego tak biegam z tymi ćmikami, a potem zaraz znikam. Trochę dziwne, no ale. W każdym razie, trochę tej samotności musi być, trochę łez...żeby wszystko poukładać. Bo ja też te parę dni żyłam jak w miniwakacje, ale właśnie jak powiedziałam wczoraj, czas wracać do rzeczywistości. Zderzyć się z nią, po jakiejś euforii też. I ogarniemy to:) Byle do przodu, uregulować sobie pewne rzeczy...a że jesteśmy jak rodzina, to nieraz może być źle, ale nie będzie najgorzej. Z niczym:)
    A jeśli idzie o to pytanie, to w sumie opowiedziałam to panu, który nie miał być zaproszony. Więc albo byłam już pijana, albo sobie po prostu z tym poradziłam? Przyjdzie i na to pora:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej i znowu chrapałam? Żal....

      Usuń
    2. Ciężko za tym nie tesknic. Ale coś za coś, no nie? :)
      Wiem, bo w sumie chcesz dobrze i takie tulic wszystkich nikt nie placze, a z drugiej strony rozumiesz, ze to nieraz potrzebne. Chociaż ostatecznie nie ryczalam i tak xD no trzeba zacząć zapierdalac po prostu xD najgorzej na pewno nie będzie, nie ma takiej opcji po prostu :)
      Myślę, ze sobie poradzilas. W ogóle mam wrażenie, ze sobie lepiej radzisz z tym pytaniem niż ja.

      Hahahha nie to bylo takie zaciągnięcie jak ja robię gdy sie śmieje xD i raz, wiec spoko. Ale na szczęście na koniec piosenki i po takiej kontemplacji w ciszy, Twoje chrapniecie xD także smiesznie wyszło xD

      Usuń
  2. Przenoszenie się w nowe miejsce zawsze wiąże się z przytarganiem pewnych tęsknot i skojarzeń. A ja myślę, że gdy za jakiś czas przeprowadzisz się w inne miejsce, będzie brakowało Ci tej kamienicy naprzeciwko Twojego okna. I to też będzie pewna tęsknota. Tęsknota namalowana dobrymi chwilami i dobrymi ludźmi, którzy Cię teraz otaczają. Wiem, że uzbierasz sobie masę nowych, dobrych, pięknych wspomnień, które może nie pozwolą zapomnieć o okolicznościach, w których się poznałyście (bo nawet zapominać nie wolno), ale ten smutek, który się z tym wiąże będzie z czasem uwierał mniej. Aż w końcu zostanie sama wdzięczność. Do Niego, do losu, po prostu do życia :)
    A ja na te piwo muszę w końcu dotrzeć xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, póki co nie chce myśleć, ze opuszcze kiedyś to miejsce xD i na pewno będzie mi brakowało tego widoku i grubego pana w oknie, który pali wtedy kiedy ja xD i wiesz, wdzięczność jest, tylko czasami ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Bo nie chce sie opowiadać o wszystkim.
      No musisz i to jak najszybciej! Teraz pijemy podwójnie bo jeszcze za Twoja obronę ;)

      Usuń
    2. Myśleć nie chcesz i to wcale nie dziwne, bo jesteś teraz bardzo przywiązana :) Ale też kto wie, co przyniesie los... byle by było dobrze, to najważniejsze :) I cóż, zgodzę się. Tym bardziej, że to by była długa opowieść.
      Ano ^^ Geez, jak tak dalej pójdzie, mój brzuch nie pomieści tych wszystkich piw xD

      Usuń
    3. I dobrze się mieszka :) to dopiero dwa tygodnie, a czuje jakbym mieszkała już więcej xD dokładnie, jesli przyjdą zmiany - ważne by były dobre :) długa i nie dla wszystkich ;)
      Hahahha dasz radę xD

      Usuń
    4. Ano :) To chyba znak, że powoli się przyzwyczajasz ^^
      O tak... Ale niedługo przestaną zadawać te pytanie. Trzeba tylko przetrwać teraz.
      Albo znowu się wypierdolę, zapominając, że mam ręce, jak w lesie w sobotę? xD Moje kolano płacze xD

      Usuń