wtorek, 19 maja 2015

Wymówki? A fe! Czyli o skutkach ubocznych spontanicznych wyjazdów.

Znów wylądowałam w Poznaniu. Dużo wcześniej niż było planowane. Bo impreza, po co czekać do czerwca, wpadaj jutro. Namawianie o 1 w nocy, sprawdzanie pociągów i... moje wymówki, że hajsy, że no nie wiem, że obcy ludzie, że głupio, że jak to tak. W pewnym momencie sama się na siebie wkurzyłam. Bo kurde, co to ma być? Ja i takie debilne wymówki? Przecież już tego nie robiłam. Nawet się śmiałam, że zgadzam się prawie na wszystko i taka się łatwa, pod wieloma względami, zrobiłam. A teraz jakiś regres. Tak nie może być. Wiedziałam, że jak nie pojadę to będę żałować. Będę. I zamiast się wyspać, słuchałam brandonowego głosu, z którym chciałam się zmierzyć na nowo, ale na ustach już był tylko uśmiech na myśl o Poznaniu. Ach, na myśl o ludziach, oczywiście. I że nie trzeba czekać do czerwca, żeby znów ich zobaczyć.
Moje małe katharsis, moja swoista medytacja, oczyszczenie głowy, przelanie znów pewnych myśli i jeden wniosek - biorę, co daje los. Bez względu na potencjalne łzy, na złe wyniki, na strach. Przejechałam na rowerze całą płytę Bena Howarda. I nie jestem nieracjonalna, nie słuchałam głośno muzyki jadąc rowerem, zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństw. Dlatego mogłam podziwiać śpiewanie ptaków, żabi koncert i napatrzeć się na moją piękną, zieloną okolicę. Mogłam podziwiać małe dzięciołki wychylające swoje głodne dzióbki za gniazdo. Cudowne słońce, wiatr, chmury. Wszystko tak piękne. Wystarczyło się na to otworzyć. I wziąć co daje los.
Więc wzięłam. Spakowałam kilka potrzebnych rzeczy i ruszyłam na pociąg. Rodzice wciąż w małym szoku, żegnali się ze mną na peronie. Nie są przyzwyczajeni do mojej spontaniczności. Sama jeszcze nie jestem. Sama nie wierzyłam, że naprawdę pojadę. Uwielbiam pociągi. Wyzbyłam się nawyku zasypiania, zaraz po ruszeniu. Mogę czytać, mogę podziwiać widoki za oknem, lub.. przystojniaka siedzącego parę miejsc dalej. Uśmiech, podekscytowanie, kurczę ale fajnie. To będzie świetny weekend.

I był. Co tu dużo mówić, mimo wszystko, weekend był świetny. Przeczułam najgorsze śmiejąc się może za bardzo, w towarzystwie nowo poznanej osoby. Pomyślałam, że ten śmiech może skończyć się łzami. Z nikim nie podzieliłam się tym spostrzeżeniem, sama zmiotłam je pod dywan, udając, że nigdy nic takiego nie pomyślałam. Po męczącej nieco podróży, gdy przekroczyliśmy próg baru usłyszałam głos Nosowskiej. O, Kasia, jak fajnie. Zawsze tak myślę, gdy ją słyszę, zawsze z jakimś ciepłem na sercu. Ale szybko zaczął mi się psuć humor, zrobiło się zbyt smutno. Kasia w głośnikach, poznanie kolejnych osób, które znam z opowieści, ze zdjęć. Dziwne emocje zaczęły mnie zalewać zbyt szybko. Pomogła zmiana muzyki, alkohol, papierosy, których już przecież nie palę. A wypaliłam tyle tej nocy, że być może i od tego było mi później niedobrze. Papierosy mentolowe na zabicie goryczy piwa. Na zabicie emocji. Na nieudany podryw. Na zajęcie rąk. Bo przecież parę osób mi kiedyś mówiło, że papierosy mi pasują. Co chwilę jakieś salwy mojego zbyt głośnego śmiechu. Lub gorąca na widok jednego z barowych przystojniaków. Obczajanie jakiejś laski, bo ma fajny tyłek. E, ty masz lepszy. Marudzenie na moje oczy, którymi wszyscy się zachwycają. Dziwne pomysły typu "ej, zrób sobie przedziałek na środku" i stwierdzenie, że jednak nie pasuje; "ona ładnie rysuje" - dobra będziesz mnie dziarać jak już się nauczysz; ktoś został czyjąś dziwką, nikt nie wie o co chodzi. Wsłuchiwanie się w muzykę, żeby rozpoznać co teraz puszczają. Słyszysz co leci? Nirvana! I moje chwilowe oderwanie się, bo moja kochana Nirvanka. Za dużo piw, za dużo darmowych papierosów. Coraz mniej ludzi. Grube refleksje. Poruszanie niezbyt przyjemnych tematów, ale jeszcze znośnych. To już ten etap, gdy trzeba przestać pić i zamknąć ryj, żeby nie zamulić wszystkich wokół.
Deszczowa podróż powrotna. Holowanie siebie nawzajem i dziwne przyśpieszenie tempa, mimo bolących nóg, mimo upojenia alkoholowego, dziwna misja w głowie, żeby uciec reszcie. Niech sobie idą z tyłu, będziemy pierwsze! Oddalone na tyle, by móc swobodnie rozmawiać, popłynęłyśmy z tematem, typowe z górki na pazurki, nie oglądając się za siebie, wypluwałyśmy kolejne słowa. To chyba tylko pokazuje jak bardzo to było potrzebne. A bo rozmawiałam z tamtą, a tamta powiedziała, że... No tak, tak, kojarzy, wiem. Mały wewnętrzny uśmiech, że jednak jestem do zniesienia. Wiele innych słów, próby zrozumienia, małe i większe wkurwy. Próba ogarnięcia tematu, stojąc przed kamienicą. Chyba droga skończyła się zbyt szybko. Reszta zbyt szybko przyszła. Przerwane przemyślenia. Co? Włosy? Tak, tak, mam. I  chuj z tym, jeny. Wspinaczka na trzecie piętro, jak ja czasem nienawidzę tych schodów. Padnięcie na łóżko. Muszę się napić. Nie, nie piwa, wódki mi daj. Zapije to i będzie dobrze. Wymuszony uśmiech, bezmyślne patrzenie na spontaniczny striptiz. Tak, tak, jest fajne, tak, pięknie wygląda, tak, tak. Uśmiech przychodził coraz trudniej. Alkohol wchodził bez problemu. Zmiana muzyki, o nie, tylko nie to. Coraz głębsze wtapianie się pod kołdrę, nie, nie chcę się nią dzielić, weź idź. Łyk za łykiem. Tak, mam duże cycki, ale to szczęścia nie daje, nie myśl sobie. Macaj jak chcesz, I don't care. Nie potrafię powstrzymać łez. Ocieram je szybko. Co jest? Zaciśnięte gardło, jak zawsze w takiej sytuacji. Odsuwam się tylko. Nie umiem nic nie powiedzieć, nie wiem co nawet. Sama nie wiem co się właśnie dzieje, o co chodzi. Chcesz pogadać? Nie chcę, nic nie chcę, chcę siedzieć pod kołderką, bo strasznie zimno się zrobiło. Ocieranie łez. Chodź. Idę. Patrzę przez okno, łzy już nie lecą. Z moich ust wydobywają się jakieś słowa. Desperacki śmiech. Bo ludzie ze zdjęć, bo wysłał właśnie wtedy, później pokażę. Niezdarne przytulanie. Wracamy do reszty. Hej, co jest? Milczę znów. Nie chcesz rozmawiać? Nie chcę. Nie z nim. Co miałabym mu powiedzieć? Hej, to ja, pewnie też o mnie słyszałeś, a nawet nie wiesz, że to mnie ostatnio pieprzyłeś. Ej, co ci? Przyjdę do ciebie. Nie, nie chcę, zostaw mnie w moim kokonie. Odejdź. Przychodzi... Co, facet? Kurwa. Moje problemy z facetami skończyły się razem ze śmiercią jednego z nich. Na szczęście moje zaciśnięte gardło nie pozwala mi na powiedzenie tego. Kolejna osoba, która chciała dobrze w złym momencie i przez to złapałam dystans. Mimo, że na początku to z nią się tak śmiałam. Chodź się przytul. No dobrze, do ciebie mogę. Ty rozumiesz. Ty wiesz. W głowie pojawił się cytat: "Biło od niej ciepło, jakiego nie poczułam od nikogo nigdy wcześniej ani później. Tak, jakby jej całe ciało emitowało światło, którego się nie widzi, tylko czuje. To było jak zetknięcie z czystą miłością i łaską." Cytat, który zawsze na myśl przywodzi mi tylko jedną osobę, z którą już się dzieliłam tym cytatem, bo pasował od razu, nawet zanim go przeczytałam. Tak, tak jest dobrze, choć ciężko. Leżeć razem pod kołdrą. Z bólem w sercu. Ze zrozumieniem płynącym z drugiego serca. Dobrze. Bo z nią mogę leżeć nawet na łazienkowej podłodze. I nie zawsze trzeba mówić. Bo przecież wiadomo o co chodzi. Wiedziałam, że mogę się troszkę posypać, bo ktoś mnie pozbiera. Zagoni do mycia. Da gacie swojego męża żebym miała w czym spać. Ogrzeje w nocy. Zabierze całą kołdrę rano. Tak jest lepiej. Nawet nic nie mówiąc. Lepiej być. Lepiej niż pisać smsy, gdy czasem ciężko nazwać emocje.
Śniadanie na świeżym powietrzu, które poprawiło humor i dodało energii. I balon załatwiony przez ich współlokatora Przepraszam, można balona? Bo koleżanka by chciała, ale się wstydzi. Już nawet otarte nogi nie przeszkadzały. Balon w jednej, lód w drugiej ręce i mogłam wracać z uśmiechem na ustach. Krótka drzemka i ciągłe wahanie - wracać dzisiaj czy jutro? Odwiedziny kolejnej, nowej, dla mnie osoby. I kolejnej fajnej. Trochę śmiechu. Mamy jeszcze wino. Dobra, zostaje. Odpowiednia ilość wina i chwycił mnie cudowny humor. Dobrze, że zostałam. W domu pewnie znowu by mnie chwyciło, znów przyszłyby samotne łzy. Po ciężkich tematach dobrze się głupio pośmiać, porobić głupie rzeczy z małą pomocą, bo przecież jestem inżynierem załatwia wszystko. Testowanie swoich umiejętności pisania lewą ręką, prawą, ustami. Czemu nie. Plucie winem, które tradycyjnie zafarbowało mi usta.
Jak przyjeżdżasz, dzieją się magiczne rzeczy. Dobrze, że nie trzeba było czekać aż do czerwca, którego boję się mniej. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo stęskniłam się za pewnymi piosenkami. Nawet jak polecą łzy, co z tego. Będzie ze mną ta, która rozumie jak nikt inny. Jej gorące serce. I miłość. A to sprawia, że mimo wszystkich, przeszłych i przyszłych łez, uśmiecham się. Bo czasem musi jebnąć, żeby mogło być lepiej. Żeby bardziej związać swoje korzenie. Żeby móc tańczyć bez powodu.


Jeszcze wiele powodów do radości, do skakania przed nami. Kolejne odciski na stopach przede mną. Pewien teledysk do zrealizowania. Wiele cudownych chwil. Trudnych też. To dobrze. Dobre, złe, nieważne. Po dobrym przychodzą łzy. Po złym można tańczyć do utraty tchu. Czasem trzeba tylko tyle. Czasem wystarczy jedna osoba.

8 komentarzy:

  1. Czytałam ten wpis praktyczne "jednym tchem". Już dawno żaden nie poruszył tak mojego myślenie. Przypomniały mi się wszystkie spontaniczne decyzje, te dobre jak i te złe. A zdanie: "Hej, to ja, pewnie też o mnie słyszałeś, a nawet nie wiesz, że to mnie ostatnio pieprzyłeś." ruszyło chyba najbardziej ...
    Chyba nic więcej nie potrafię napisać ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Było parę ciężkich momentów, ale ogólnie weekend byl udany. Nie żałuje spontanow, bo nawet jak nie zawsze okazują sie najlepsze to jednak można wyciągnąć z tego jakieś wnioski, czegoś sie nauczyć. Wszystko dzieje sie po coś. I myślę, że i moje łzy ostatecznie przyniosły coś dobrego. A to zdanie... Coz, pomyślane pod wpływem emocji i alkoholu.

      Usuń
  2. To co najważniejsze jakoś co mnie uderzyło już powiedziałam gdzie indziej, przeprosiłam za swoje głupoty więc tym razem pokrótce...mimo, że weekend ciężki był, to mam wrażenie, że właśnie taki był nam potrzebny. Bo pewne rzeczy musiały wyjść i chyba wiesz co...to miało tak się stać, że chwyciło cię i mnie przed czerwcem. Bo inaczej byłby Sajgon w Wawie, tak pewnie też będzie ale jakiś mniejszy i..jakoś może bardziej wiemy co robić, jak w końcu płakanie nie na odległość, a w bliskości pękło:) Więc dobrze się poukładało ostatecznie, mam wrażenie, choć to jeszcze zweryfikujemy, o :)
    P.S. derenia nie wyrzuciłam, wkleję go do książki^^ na pamiątkę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem i powtórzę, że nie miałaś za co przepraszać. Też myślę, że ostatecznie dobrze się stało. Chociażby dlatego, że następnym razem może już będzie łatwiej. I że jakoś to zbliża po postu, no nie? :) I tak, chyba dzięki temu będzie trochę łatwiej w czerwcu :) Samo siedzenie przy kiblu lub podziwianie fokowych petunii pomogło bardziej niż zawsze smsy :) Chociaż tak może łatwiej mi się wygadać, ale jakoś sama nie wiedziałam o co mi chodzi to i gadać nie było o czym :) Jasne, że dobrze. Mimo pozostałości, no nie? :)
      Bardzo dobrze! :D

      Usuń
    2. Dokładnie. Też pewne sytuacje będą jaśniejsze i wszystko się łatwiej ułoży pewnie:) I może też jakoś przywykniesz do pewnych no...sytuacji? Poznawania? Bo z tym jednak faktycznie, trzeba się oswoić. Ale, zobaczymy, wszystko wyjdzie w praniu, jak to mawiają Szopy :D
      No tak, petunie są cudne. Jeżyk ^^ :D Bo obecność, bezpośrednia, zawsze lepiej działa chyba. A jak będziesz chciała jednak mówić, to zawsze możesz :) Wiadomo o co idzie:)
      No i pozostałości może mają nas leczyć znowu?

      Usuń
    3. Pewnie przywykne :)
      Wiem, i pewnie będę: )
      Możliwe, nic nie dzieje się bez przyczyny

      Usuń
  3. No to cóż, ja może dodam tylko tyle, że cieszę się, że ten spontan się udał. I że pomógł przede wszystkim ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko szkoda, że nam sie nie udało spotkać :)

      Usuń