czwartek, 5 listopada 2015

Remember, remember... czyli nie całkiem płaczliwy post!

Nie ukrywam, że z napisaniem tego posta celowo czekałam do dzisiaj. Tak, żeby zrzucić wszystko od razu, a nie rozdrabniać się w nieskończoność. I dzisiaj będę mogła powiedzieć pewne rzeczy, które ukrywałam od dwóch tygodni. A innymi, całkiem przyjemnymi się pochwalić. Wyjdzie z tego słodko-gorzki post pewnie, ale... może i lepiej.

***
Już od połowy października uderzało mnie listopadowe powietrze. Czułam charakterystyczny dla mnie zapach, który kojarzy mi się z 1 listopada. Piękne, kolorowe drzewa mnie nie zachwycały.

"-Jak pięknie!
-...
-Nie masz czasem tak, że jak widzisz coś pięknego to aż to z ciebie wypływa?
-Nie."

 W głowie huczało mi tylko: listopad, listopad, listopad. Czułam jak na nowo pęka mi serce, trzęsłam się ze strachu na myśl o piątym dniu tego miesiąca. Myślałam, że będzie tylko gorzej. Chociaż, czy mogło? Nie radziłam sobie. Po prostu. Paliłam, ale to nie pomagało. Płakałam, ale to też nie pomagało. Pisałam listy i inne dziwne rzeczy, ale to też nie działało jak powinno. Dno mojej rozpaczy zostało osiągnięte, gdy, jak 10 lat temu, jak głupia, zdesperowana nastolatka, przyłożyłam ostrze do przedramienia. Już wiedziałam, w którym miejscu przeciąć skórę, żeby ślady nie wystawały spod rękawa, gdy się podciągnie. Amok. Ból, który kiedyś był ledwo odczuwalny. Łzy. Panika. Co ja odpierdalam? Jak zamknięte w klatce zwierzę, które chce się wydostać za wszelką cenę. Zapłakana, leżąc już w łóżku pomyślałam o jednej rzeczy. Ale wszyscy wiedzą jak to jest z nocnymi myślami... Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam, że jeśli rano nadal będę uważać to za dobry pomysł, to faktycznie tak zrobię. I zasnęłam. Siedząc w pracy nie mogłam przestać o tym myśleć. W końcu sięgnęłam po telefon i napisałam jednego, desperackiego, ale cholernie krótkiego maila, który chyba skrywał całą moją rozpacz i strach o siebie. Jeden krótki mail: Możemy się spotkać? Proszę. Jeden mail, pozostawiony bez odpowiedzi do dzisiaj. Może i lepiej. Nie wiem czego oczekiwałam, co miałabym powiedzieć, jak się zachować. Ach, nie będę się więcej oszukiwać, nie tutaj. Przecież dobrze wiem, że chciałam, jak skruszone dziecko, przyznać się komuś co zrobiłam. Chciałam opowiedzieć jak w pracy zapomniałam, co mam na ręce i podwinęłam rękawy do mycia dłoni i jak się czułam, gdy zobaczyłam ukradkowe spojrzenia. Chciałam wyrzucić z siebie to wszystko. Opowiedzieć komuś, kto jest poza tym, ale rozumie. I jak to zawsze ja, schować się bezpiecznie w męskich ramionach. Postanowiłam nikomu nie mówić, ani o tym co zrobiłam, ani o mailu. Nic. Nikomu. Wtulałam się w te ciepłe, kobiece ramiona i nawet w chwili załamania, nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa, czy nawet podwinąć tego rękawa. 

"Jestem o krok od powiedzenia wszystkiego. Mały kroczek. Ale nie mogę. Nie jej. Nie teraz, gdy przed listopadem sama ledwo stoi, a na barkach nosi jeszcze cały smutek tego świata. Gdy dołożę swój, może upaść."

Słuchałam za to opowieści o cudzym życiu i snułam swoje sucze plany, żeby je popsuć i to poprawiało mi humor.

"Listopad jeszcze nie dotarł. Co będzie, gdy nadejdzie jego piąty dzień?
Zbiorowe samobójstwo naszych tęskniących serc.
Idź pan w chuj.
Nóż w serce, ćmik w usta, alkohol do żył.
Mówić nie mówić chuj wie co robić
Zrzucić z siebie. Nie patrzeć na kogo.
Bomby jak gówno.
Idź pan w chuj."

 Ale przetrwałam. Mimo, że zrobiłam to jeszcze raz, jednak głos rozsądku, tej dorosłej i odpowiedzialnej części mojej osobowości wziął górę. I mimo, że dzisiaj rano znów poczułam chęć by to zrobić, zacisnęłam zęby, zdusiłam łzy i robiłam swoje. Robiłam swoje, aż nie przeszło, nie minęło, aż nie uśmiechnęłam się do siebie, aż nie poczułam ulgi, że ten straszny dzień jest takim, jak każdy inny. I mimo, że zapaliłam symboliczną świeczkę, że wszystko we mnie pamięta, tęskni i rozpacza, trzymam się. 
Choć może to też zawdzięczam czemuś innemu...

...jakiś czas temu, u mnie w pracy padło hasło, że super byłoby zrobić coś dobrego większą grupą, więc oddajmy włosy na peruki! Kurde, wiecie, fryzjer za darmola, w pracy same babki, już widziałam te tłumy. Ale 20-25cm to jednak dużo i chętne osoby powoli się wykruszały. Byłam pewna, że całą akcję chuj strzeli i tyle z tego będzie. Bo już wcześniej pomyślałam, żeby ściąć włosy. Ale chciałam z tym poczekać, na lepszy czas, lepszy moment, gdy będę bardziej gotowa. Ale jak nadarzyła się okazja, żeby zrobić to wcześniej, to czemu nie? Nie ma przypadków, więc może to teraz jest jednak dobry czas. Jako jedna z trzech osób, które dotrwały, podpisałam oświadczenie, że oddaje swoje włosy na Fundację rak'n'roll. Z tych trzech osób, do fryzjera dotarłam tylko ja i spędziłam tam prawie 4h! Ok, stresowałam się, czy włosy nie będą za krótkie, że będę wyglądać jak kretyn i w ogóle. Ale gdy poczułam maszynkę, która odcinała mojego warkocza, na moim ryjku zagościł wielki uśmiech. Nie mogłam się powstrzymać! Ulga. Ulga, bo włosy się plątały, wypadały garściami. Wiecie, to niby taki głupi symbol zmian, ale naprawdę coś w tym jest. Pamiętam jak wspaniale się czułam, gdy w tamtym roku ścięłam 15cm. A tutaj... Dwie pieczenie na jednym ogniu - robię coś dla siebie i dla innych. 
Chyba nigdy w życiu, tyle razy i w tak krótkim czasie, nie słyszałam jakie to mam wielkie i dobre serce. Tak wiem, to tylko włosy, odrosną. Ale chodzi o całokształt. Bo przy tej okazji wychodziły inne rozmowy. Skoro oddaję włosy to inne rzeczy też mogę - od kilku lat mam kartę Dawcy (wiecie, po co mi to po śmierci, niech biorą co trzeba, nawet oczy!), ostatnio wypełniłam też wniosek i teraz czekam na kartę Potencjalnego Dawcy Szpiku (ojej, ojej, szpik, jakie to straszne, większość osób nie wie, że teraz w 80% przypadków szpik popiera się z krwi i to dopiero jak znajdzie się "bliźniak" w potrzebie, a w tych 20% pobiera się z biodra, i sama jeszcze niedawno nie wiedziałam, ale wiem i... czekam na kartę). Krwi nie oddaję, bo mam takie cienkie żyły, że mnie pogonią jak to zobaczą, więc mogę dać coś innego. Nawet po śmierci. Nie wiem, nie sądzę, żeby to wszystko zasługiwało na te pochwały i zachwyty, ale to tylko pokazało jak mało osób myśli nawet o takim, dla mnie błahym, czymś jak pośmiertne oddanie organów. 
Ale wracając do włosów... Już różne rzeczy miałam na głowie i powstałaby z tego (nie)ciekawa włosowa historia. Ale bardzo utkwiła mi w głowie teoria Fridy. I jak słyszę od faceta: w długich ci było ładniej. To mam ochotę powiedzieć: to się pierdol. I, może głupio, myślę, że Królikowi na pewno by się podobało. A to może świadczy o tym, że nadal nie jestem całkiem gotowa na randki. Bo jak mogę być, zwłaszcza teraz? Jak mogę być kiedykolwiek, gdy znalazłam swój wkurwiający ideał? Słuchając opowieści o innej kobiecie, nie wiem czy się da. Ale wiem, że warto próbować, a swoje dalej nosić w sercu i... na dłoni.

A tymczasem pakuję manatki, zabiegana jak prawdziwa dorosła osoba, nie będę miała czasu żeby myśleć. Spędzę weekend przy mamusiowym jedzeniu, które rozwieje smutki. I przetrwam. Kolejny i kolejny raz. Nawet jeśli upadnę to wstanę. Jeśli nie, to ktoś wyciągnie mnie nawet za te obcięte włosy i postawi na nogi. I chyba to jest w tym wszystkim najważniejsze. 

2 komentarze:

  1. A ja się cieszę, że wróciłaś tu do pisania, i że mogę w końcu dodać komentarz XD
    I widzę, że poradziłaś sobie z tym wszystkim i jakoś czuję, że już nie zrobisz tego po raz kolejny i że dasz sobie radę ze wszystkim :)
    Ja w wakacje również zarejestrowałam się jako dawca szpiku, ale karta mi jakoś nie przyszła, nie wiem dlaczego... Chyba będę musiała tam zadzwonić. A do oddania krwi jakoś nigdy nie mogę się zebrać, ale może w końcu to zrobię. W każdym razie gratuluję tych wszystkich kroków, które poczyniłaś :)
    I cholera, no coś jak nic jest w tej zmianie fryzury. Jak inaczej się po tym człowiek czuje, taki gotowy na dalsze zmiany. Sama bym coś z włosami zrobiła, tylko nie za bardzo mam co, bo włosy w sumie nadal zapuszczam, a pofarbowałam jakoś w wakacje. No, na pewno mogę ściąć grzywkę, bo już mi nieźle oczy zasłania XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tez myślę, ze to już sie nie powtórzy :)
      Ponoć sie czeka koło 4 miesięcy, wiec może jeszcze dojdzie :) no pewnie warto sie przełamać :) dziękuję ;)
      No to racja, jakieś magiczne właściwości :D i fakt, ciężko cos zrobić z włosami jak sie zapuszcza, ale nawet podciecie grzywki pomaga :D

      Usuń