czwartek, 28 stycznia 2016

Quo vadis

Quo vadis, pytam siebie wracając z pracy, gdy nogi prowadzą nie do domu, a do pobliskiego parku. Quo vadis, pytam, gdy chodzę po jeszcze mi trochę obcych alejkach. Quo vadis, redcar?

Siadam na brudnej ławce, bo, choć nogi prowadzą, nie mam siły iść. Wyciągam książkę, żeby nie wyglądało jakbym na kogoś czekała. Na kogoś, kto nie przyjdzie. Ironia. Przestaję czytać po paru zdaniach. Patrzę przed siebie. Co teraz? Czytam kolejne zdania. Podnoszę wzrok. Moje spojrzenie trafia na spojrzenia ludzi, którzy przechodzą koło mnie. Patrzą jakbym im coś zrobiła. Jakby siedzenie na tej brudnej ławce z książką było najgorszą zbrodnią przeciw ludzkości. Wam też coś, do cholery, zrobiłam?, myślę i zamykam książkę. Oddycham. Czuję łzy napływające do oczu. Nie, nie będę tu przecież płakać. Powstrzymuję łzy, tak jak to zrobiłam w tramwaju. Tak jak to zrobiłam w pracy, gdy odpalałam papierosa od papierosa, gdy trzęsły mi się ręce, a głos się łamał. Nie płakałam, gdy dzwoniłam do jedynej osoby na świecie, do której mogłabym zadzwonić i byłam wdzięczna, że mimo wszystko, mogę to zrobić.
Mija mnie biegnąca dziewczyna. Z daleka słychać muzykę wydobywającą się z jej białych słuchawek. Długi koński ogon kołysze się na boki. Biegnie jakby w miejscu. A mimo wszystko posuwa się naprzód. Jak to możliwe? Śledzę ją wzrokiem. Jest bardzo szczupła, pewnie dlatego, że biega. Jest już daleko, ale ciągle mam wrażenie, że biegnie w miejscu. Może to ja biegnę w miejscu?

Wstaję i odpalam kolejnego papierosa. Idę. Quo vadis? Choć z chęcią zostałabym na dworze, bo pogoda jesienna, nie mam siły na spacery. Wracam do domu. Przy wyjściu znowu mija mnie ta sama dziewczyna. Jeśli biegnie w miejscu, jak możliwe, że jest już tutaj? Może cały świat porusza się wolniej? A może tylko ja tak wszystko widzę? Ale nie, inni poruszają się normalnie. To ta dziewczyna biegnie w miejscu, choć posuwa się naprzód.

Nie płaczę. Podjęłam decyzję i czuję się lepiej. Wszystko analizuję, rozważam, obmyślam. Odgrywam rozmowy w głowie, myślę co dodać, co odrzucić. Przypinam sobie o jedzeniu. Jem to, co zostało mi z pracy. Dalej wszystko analizując, piszę smsy. Rozmawiam tu i tam, nawet z ludźmi, z którymi dawno nie rozmawiałam. Wszystko ogarniam i jednocześnie analizuję. Zasypiam spokojnie.

Śni mi się prezent od ojca. Taki, o którym by nigdy nie pomyślał. Z którego cieszę się jak dziecko i tak samo cieszyłabym się w rzeczywistości. Już zapomniałam, że coś takiego chciałam. Zapomniałam, że rozmawiałam o tym z Królikiem, bo przecież jestem głupia i na filiżanki i na Piękną i Bestię.
Śni mi się młodszy brat mojego ojca. Idzie gdzieś daleko, przed nami. Zawsze wesoły, teraz smutny, widać nawet z daleka. Wołamy go. Odwraca się zrezygnowany, wzrusza ramionami i idzie dalej. Widać, że łysieje. Jest dużo niższy i trochę grubszy. Od tyłu wygląda zupełnie jak starszy brat mojego ojca.

Budzik. Nie wiem co się dzieje, gdzie jestem, jaki jest dzień. Dostaję smsa, czytam i powoli sobie przypominam, ale wszystkie emocje jeszcze śpią. Tak dobrze mi się spało. Pierwsza noc od długiego czasu przespana spokojnie. Utwierdzam się w przekonaniu, że podjęłam dobrą decyzję.

Wstaję. Mam czas na zjedzenie śniadania, które uspokaja mój żołądek. Znowu jestem cholernie wdzięczna za smsy. Palę papierosa w drodze na tramwaj. Mijam, jak każdego dnia, tych samych ludzi. Każdy dzień taki sam. Ktoś zauważy mój brak? Będą się zastanawiali czemu już mnie nie mijają, tak jak ja zastanawiam się co z chłopakiem z tramwaju, do którego nigdy się nie uśmiechnęłam? W tramwaju zaczynam się stresować. Smsy mnie rozluźniają, uśmiecham się do telefonu, jest mi lepiej.
Wysiadam. Idę jak na skazanie. Stres podskoczył. Nogi mam jak z waty. Idę. Serce mi wali, nie mogę złapać tchu. Nagle czuję silny, ale przyjemny, ciepły wiatr, owiewa mi twarz. Kolejny podmuch, biorę wdech, uspokajam się. Dziękuję, mówię do wiatru. Uśmiecham się, idę, chociaż coraz wolniej.
Wchodzę. Mijam mniej lub bardziej uśmiechnięte twarze. Wszystko załatwiam, wyjaśniam. Nie musiałam mówić połowy rzeczy, które sobie przygotowałam. Mijam bez słowa, bez spojrzenia. Wychodzę.

Piszę smsy do kilku osób, wszyscy się martwią, trzymają kciuki, życzą powodzenia. Odpalam papierosa. Idę na tramwaj. A tak naprawdę... Quo vadis? Tłumaczę sobie, że muszę złapać chwilę na oddech, później pomyślę, później się pomartwię, choć nie ma na to czasu.
W tramwaju dalej piszę, a pomiędzy smsami pytam siebie: quo vadis? Potrzebuję od kogoś potwierdzenia, że dobrze zrobiłam. Chcę usłyszeć, że podjęłam dobrą decyzję. Wracam i idę spać.

Budzę się. Jest jasno. Nie wiem co się dzieje, jaki jest dzień. Jest jasno. Zaspałam? Nie poszłam? Dochodzę do siebie. Jest jasno. Mam na sobie ubranie. Byłam. Wszystko już za mną.

Wychodzę do biblioteki. Jest mi lepiej. Jest ładny dzień. Opowiadam przebieg sytuacji, mówię, że mi lepiej.
Robię zakupy, kilka rzeczy na pocieszenie. Cudowny deszcz, z którego nie chciało się uciekać. Taki symboliczny, na oczyszczenie.
Wracam. Dostaję drobiazg, też jakby na pocieszenie.
Rozmawiam z mamą unikając tematu. Później jej powiem.
Wychodzę.

Idziemy na tramwaj. Palę papierosa. Rozmawiamy, śmiejemy się. Jest o wiele chłodniej.
W tramwaju tłum. Gdzie ci ludzie tak jeżdżą? Ach, inni nadal mają pracę.
Wysiadamy.

Chodzimy między butami, spodniami, pleckami, kurtkami, łukami... Dochodzi znajoma. Szybko tracę zainteresowanie.
Dostaję wiadomość, na którą czekałam. Bawi mnie.
Chodzimy dalej, zachwycając się sypialniami, łóżkami, półkami, lampami, świeczkami, talerzami... Chodzę za nimi, podążając za strzałkami na podłodze. Quo vadis, znów pytam siebie.
Czuję się zmęczona. Przestaję się śmiać.
Wracamy.
W ciepłym tramwaju zmęczenie bierze górę. Zmęczenie i pierwsze wątpliwości o swoją przyszłość. Quo vadis? Łzy napływają mi do oczu. Jak zawsze nie w porę. Wysiadamy.
Idziemy, a ja czuję jak opuszcza mnie zmęczenie, Mogłabym jeszcze iść i iść i iść. Ale... dokąd?

***
Padam ze zmęczenia, z wycieńczenia nerwowego, z niewyspania, z nadmiaru emocji i wrażeń. Nie mam czasu na odpoczynek, na chwilę wytchnienia, na zregenerowanie sił. 
Zbyt łatwo wytrącić mnie teraz z równowagi. Jestem ze szkła. Jak szklany człowiek może stanąć do walki?

Gdzież są te twoje szklane domy?

2 komentarze:

  1. Gdzie idziesz? Przed siebie, tam gdzie nogi poniosą. Albo jak śpiewał Akurat "a droga długa jest, nie wiadomo gdzie ma kres". Bo drogi są długie i kręte, ale mam wrażenie, że często nie musimy się zastanawiać gdzie iść- a jak iść. Mobilizować się, że da się radę, niezależnie gdzie ta droga skręci. Więc może nie rzecz w tym, gdzie, a jak. Bo wszystko się ułoży, prędzej czy później. Inna praca, inne wyzwanie, jak nie będzie pasować, też się zmieni. Ważne to nie tracić pewnego hartu ducha w tym, że się idzie. Jak w górach, może najważniejsze to, że idziesz, że nie przestajesz. Nie ważne gdzie, bo na końcu każdej drogi ktoś, coś czeka:)
    W każdym razie, niezależnie gdzie idziesz, już ty się nie martw, ja cię w poniedziałek wezmę w obroty:D Dzisiaj, przez weekend sobie odsapnij, przemyśl parę rzeczy, ale od poniedziałku cię pogonię, oj, pogonię:D Nie jesteś w tym sama, no:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, najważniejsze żeby nie przestać iść i iść w zgodzie ze sobą: )
      Wiem :*

      Usuń