niedziela, 24 stycznia 2016

Z serii: listy niewysłane

Drogi A.,
nie wiem czy mogę się tak do Ciebie zwracać, chociaż nie wiem jak inaczej miałabym zacząć. Zresztą, nieistotne. Wiesz, przez chwilę pomyślałam, żeby naprawdę do Ciebie napisać, żeby Ci wszystko wysłać, ale... Po co? Dlatego piszę tutaj. Pewnie wyrzuciłbyś mi, że mogłabym pisać do swojego "idealnego Królika", ale nie, nie mogę. Nie mogę, bo on chciałby mi pomóc, kopnąć mnie w dupę, żebym się ogarnęła. Nie chcę tego. Rozpadam się i cholernie się boję, tego co się dzieję. Boję się wielu rzeczy. Ty byś to zrozumiał. Wiesz jak strach nieraz potrafi paraliżować. Możesz się śmiać nadal, że mogłabym porozmawiać z Nią. Ale gdy pyta co się dzieje, nie umiem odpowiedzieć. Bo nie wiem. Przez cały tydzień się nad tym zastanawiam i nie wiem co takiego się dzieje, że nie mogę się pozbierać. I nie wiem nadal. Może wszystko się skumulowało i opuściła mnie energia. Ale zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy.
Nie umiem kochać. Wiem, że mam w sobie dużo miłości i jak kogoś pokocham to tak mocno, że to aż boli. Niestety, nie tylko mnie. Nie umiem tej miłości okazywać. Biorę coś za pewnik. Jestem zazdrosna, jak dziecko o swoją zabawkę. Po tym jak zniknąłeś, zrozumiałam jaka moja miłość jest upośledzona. Toksyczna. Ludzie się ze mną szarpią. Wiem, że nieraz lepiej byłoby odejść. I miałeś rację, że to zrobiłeś. To by nas zniszczyło. I pewnie zniszczyłoby o wiele więcej. Nie myśl sobie, że nie mam żalu. Mogłeś przyjść, powiedzieć mi wszystko prosto w twarz, jak prawdziwy mężczyzna. Tego nie umiem Ci wybaczyć. Że stchórzyłeś. Posłużyłeś się Nią, żeby wszystko wyjaśnić. Nią. Wiesz, z jednej strony cieszyłam się, że to Ona mi wszystko powiedziała, a nie Ty. Tylko, że czuła się winna. Jakby mi coś odbierała, chociaż to nie jej wina. Niczyja, tak naprawdę. Stało się, cóż. I może nieraz wolałabym, żeby stało się z kimś innym. Mogłabym przeklinać ją w myślach i to by trochę pomogło. A tak? Nie mogę nienawidzić kogoś, kogo kocham. Nie chcę. Wolę nienawidzić Ciebie, choć też nie umiem.
Za to Ty nienawidzisz mnie. Zrozumiałam, że wiele moich relacji z mężczyznami wyglądało w ten sposób. Jakiś utarty schemat. Od niekoniecznie wzajemnej fascynacji, przez kumplostwo lub flirt do fochów i nienawiści. Nawet w jakichś mało znaczących relacjach. Przypomniał mi się pewien chłopak, którego poznałam na wakacjach. Miałam 13 lat, on był 3 lata starszy. Myślał, że jestem w jego wieku, o czym nie widziałam. Fajnie nam się gadało, śmialiśmy się i "flirtowaliśmy". Po jakimś czasie zaczęliśmy się kłócić. Mam wrażenie, że wtedy dowiedział się ile mam lat, chociaż nie wiem gdzie tu była moja wina... Przerodziło się to w wojnę i demolowanie pokoju w środku nocy. A co takiego mu zrobiłam? Nic. Jak tak myślę, to przypominam sobie więcej takich sytuacji. Przecież zanim mnie znienawidziłeś, już nie mogłeś znieść moich fochów. Bo ja, po tym jak wszystko zrozumiałam, mogłam znieść Twoje, chociaż myślisz, że było inaczej. Wiem, może być tak, że przesadzam, bo za dużo rzeczy biorę do siebie i głupie docinki sprawiają mi ból. Myślę o nocy, po której mnie znienawidziłeś. Tu było podobnie, wiesz? Chociaż... Od początku.
Pamiętasz, jak opowiadałam Ci o swoim bracie? Wtedy nie pamiętałeś, a ja w końcu powiedziałam komu trzeba. Nie wiem czemu wtedy przyszło mi to do głowy. Może chciałam się usprawiedliwić, a może zaczęłam zauważać ten schemat, który teraz widzę wyraźnie. I napiszę to tutaj, przy tej garstce osób, choć nadal niczego głośno nie powiem. Ale może od czegoś trzeba zacząć. Skoro pojawił się klucz, trzeba próbować otworzyć drzwi.
Mój brat mnie molestował. O ile można to tak nazwać. Byliśmy dziećmi. Ciekawskimi dziećmi, które chciały poznać swoje ciała. Ot, przecież nic złego, to normalne. Wszystkie dzieciaki tak robią. W rodzeństwach mieszanych to nic nadzwyczajnego. Ale jeśli, nawet momentami mi to nie odpowiadało i czułam, że to nie powinno mieć miejsca to jak inaczej to nazwać jeśli nie molestowaniem? Nie będę się wdawać w szczegóły, ale prawda jest taka, że czasami mi się to podobało. Czasami sama tego chciałam. A później było mi niedobrze, bo to przecież mój brat, bo tak nie powinno być, bo to złe. I nienawidziłam brata. Od zawsze była to skomplikowana relacja. I do dzisiaj, potrafimy się świetnie dogadywać, śmiać się ze wszystko i za chwilę totalnie się nienawidzimy. Normalne w rodzeństwie? Pewnie. Tylko wiem, że mój brat mnie kocha. Chce dla mnie dobrze, nawet gdy mnie ciśnie. A ja? Jasne, też go kocham taką "oczywistą" miłością, bo to mój brat (chociaż czy to wystarczający powód?), ale jednocześnie go nienawidzę. Chociaż nie wiem czy to dobre słowo. Mam na niego permanentnego wkurwa. Nikt chyba nie drażni mnie tak jak on. Często jak się widzimy jest spoko, ale na samą myśl o spotkaniu się wkurwiam.
Zastanawiam się jak bardzo moje relacje z bratem przekładają się na relacje z innymi mężczyznami. Bo to powinna się przekładać raczej relacja z ojcem, a ten był, ale zawsze bardziej z boku, trochę nieobecny. Więc się przekłada relacja ze starszym bratem. Na tamtą noc także. Wiedziałam, że to coś niewłaściwego, coś co nie powinno mieć miejsca. Jednak się stało. Czułam się podle i wkradła się złość. Złość, która nadal gdzieś tam jest. Nie tylko do siebie samej. Do niego. Nieraz nie mogę znieść jego obecności. Drażni mnie to, że jest i oddycha. Nieraz śmiejemy się, tak po prostu, jak zawsze. Nie mogę go za to nienawidzić. Nie mogę świadomie lub nie, wkurwiać każdego napotkanego faceta, żeby zobaczyć jak zareaguje, żeby powielić schemat. Nie mogę w każdej relacji odbijać swoich stosunków z bratem.
Zrozumienie tego zajęło mi sporo czasu, kosztowało wiele łez, złamało wiele serc. Choć najczęściej łamałam je sobie. Nie wiem co z tym dalej zrobić. Nie wiem jak to zmienić. Ale myślę, że zrozumienie tego już pierwszy i do tego spory krok ku lepszemu. Chciałam Ci to powiedzieć, żebyś wiedział, żebyś też jakoś zrozumiał. Ale nie chcę grzebać w tych jeszcze świeżych ranach. Pewnie nie raz będę miała ochotę by do Ciebie napisać. Być może będę to robić, ale tutaj. Nic nie wyślę, bo nie chcę żebyś i Ty przysyłał mi jakieś słowa. Uciekłeś i niech tak zostanie. Mi zostaną niewysłane listy. I piosenki, z których próbuję się wyleczyć.
Nadal czuję się mentalnie rozłożona na łopatki, bezbronna, jakby mógł mnie skrzywdzić nawet płatek śniegu. Nadal nie wiem czemu tak jest, skąd niepokój, strach, brak chęci do życia. Ale pojawiła się ta jedna rzecz. To dobrze czy źle? Chyba powinno mi być lepiej, ale nie wiem czy tak jest.
Dbaj o siebie.

1 komentarz:

  1. Uświadomienie sobie czegoś to na pewno pierwszy krok.
    Nie jestem w stanie udzielić Ci żadnych sensownych rad, ale wiedz, że "wysłuchałam" i trzymam kciuki, żeby udało Ci się jakoś podnieść, pozbierać.

    OdpowiedzUsuń